Dawno mnie tu nie było, ale mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe. Tak, opieprzałam się przez ten czas, jeżeli chodzi o bloga, jednak miałam tyle roboty, że jedyne, w co chciałam włożyć ręce to kwas. Szkoła mnie dobija, ale postaram się to bardziej opanować. Muszę. Musicie we mnie uwierzyć i mnie trochę zmotywować, bo nie chcę się poddać, a czasem jestem bliska.Ale w końcu się udało. Usiadłam, napisałam, miało być dłuższe, ale stwierdziłam, że koniec w tym momencie będzie odpowiedni. Rozdział jest i tak rekordowo długi, ma równo 5 stron A4, a to według standardów tego bloga jest sporo, o ile nie najwięcej, ile dotychczas było.
Już nie ględząc, wstawiam Wam opko, tylko jeszcze mam jednego interesa... Napiszcie mi proszę czy wolicie, aby następnie ukazał się kolejny rozdział zapomnianego już opowiadania "Dzieci Podziemia", czy wolicie 22 częś "Kwiatów...", bo nie wiem, nad czym teraz myśleć.
Zachęcam też do klikania w link podany na końcu, aby być na bieżąco.
Pozdrawiam, mam nadzieję, że zobaczymy się za niedługo!
Czuł się cholernie dziwnie, śpiąc
samotnie na łóżku.
Tak, wygonił go na podłogę. W sumie, Itachi sam tam poszedł
spać, a on po prostu mu w tym nie przeszkodził, mimo iż teraz czuł się co
najmniej jak dzikus. Niby po tym co się między nimi wydarzyło, po całym dniu,
który spędzili głównie na rozmowie i pocałunkach, nie powinien mieć żadnych
obiekcji do spędzenia wspólnie nocy. Z resztą nikt przecież nie powiedział, że
spanie w jednym łóżku musi kończyć się koniecznie na jednym, jednak warto
dmuchać na zimne, nie? Nic im nie zaszkodzi.
Ranek był dość ciężki. Spał
krótko i pomimo iż wygodnie, obudził go okropny ból głowy. Z jękiem podniósł
się z łóżka i spojrzał na siedzącego w fotelu brata, który przyglądał mu się z
wkurwiającym uśmiechem.
- Daj mi dragi na
łeb. – rzucił, mrużąc przy tym oczy. Światło słoneczne było równie wkurwiające
co ten bezczelny uśmiech, chociaż w tym momencie to ono było problemem numer
jeden. – I zasłoń te cholerne rolety, jest wschód słońca, szósta rano…
Człowieku… - westchnął, spoglądając na zegarek elektroniczny, stojący na szafce
nocnej, po czym z powrotem opadł na poduszki. Rzadko się budził o tej godzinie,
nawet kiedy miał wcześnie wykłady. Zebranie się do szkoły zazwyczaj zajmowało
mu dziesięć minut, więc po co skracać swojemu ukochanemu organizmowi czas
regeneracji?
- I dobrze. Wstawaj,
dzisiaj wielki dzień. – powiedział starszy z braci, podnosząc się z fotela i
podchodząc do jednej z szafek. – Ibuprofen, Paracetamol, Morfina?
- Wszystko naraz. –
odpowiedział Sasuke, przyglądając się mu z konsternacją i łapiąc rzucony w jego
stronę listek tabletek. Mimo wszystko, postanowił poczekać z pytaniami do
czasu, aż nafaszeruje się chemią. Wziął ubrania i poszedł do łazienki aby się
ubrać i popić tabletki kranówą, bo właśnie dotarło do niego, że nawet nie wie,
gdzie jest kuchnia.
Kiedy wrócił, łóżko i materac
były już pościelone, na szafce stał talerz z kanapkami i filiżanka herbaty, nad
którą unosiła się para. Rozejrzał się po pokoju. Długowłosy stał oparty o
parapet, tyłem do niego. Szczerze powiedziawszy, spodobał mu się ten obrazek.
Był spokojny, prosty, jakby przerysowany z jakiegoś realistycznego obrazu,
jednak na swój sposób piękny. Chciał do niego podejść i objąć, jednak Itachi okazał
się być szybszy. Odwrócił się w jego stronę i wbił w niego wzrok. Wzrok,
którego Sasuke znów nie potrafił zrozumieć.
- Co to za wielki
dzień? – zapytał, siadając na fotelu. Głowa nadal go bolała, jednak wątpliwości
na twarzy starszego brata sprawnie dawały mu o tym zapomnieć. Cisza, która
zapadła szybko zaczęła działać mu na nerwy, więc ponowił pytanie. – Co to za
dzień?
Długowłosy podszedł bliżej i usiadł na brzegu łóżka, po czym
oparł łokieć o kolano, a brodę o dłoń i spojrzał mu w oczy.
- Jak bardzo mi
ufasz?
***
Jechali dość długo. Po jednej stronie
mieli las, a po drugiej pola rzepaku, zbóż, kukurydzy i sałaty. Oczywiście nie
było dane mu się dowiedzieć gdzie jadą, jednak nie miał wyjścia. Przez czas
spędzony z Itachim nauczył się już, że wszczynanie kłótni jest bezcelowe, a
zadawanie jakichkolwiek pytań -zbywane milczeniem, zmianą tematu lub tymi jego
filozoficznymi wywodami. Mimo iż na pytanie o zaufaniu odpowiedział
kategorycznym „Chyba Cię pojebało.”, wiedział, że są sprawy, w których musiał
przemóc swoją nieufność. Nie lubił, kiedy ktoś nim sterował, jednak już dawno
doszedł do wniosku, że nie warto się sprzeciwiać.
Moment, w którym Itachi się odezwał był tym, który chciałoby
się wpisać do kieszonkowego kalendarza dużymi, kolorowymi literami.
- Jedziemy do
Cardiff, stolicy Walii. – powiedział nagle, nie spuszczając wzroku z drogi.
- Wiem, co to
Cardiff. – przerwał mu Sasuke, zanim zdążył ugryźć się w język i dać mu
skończyć. No cóż, charakter. Z niektórymi przyzwyczajeniami nie da się walczyć.
- Mamy stamtąd
odebrać dwójkę chłopców… I zawieźć ich w pewne miejsce. – wytłumaczył starszy,
nic nie robiąc sobie z jego niekulturalnej wstawki. Dwudziestolatek spojrzał na
niego z niezrozumieniem.
- Co to za chłopcy? I
po co mamy ich zawozić?
Itachi milczał chwilę, po czym wziął głęboki wdech i
wyrzucił z siebie słowa, które tylko jeszcze mocniej pogrążyły go w
niepewności.
- Dowiesz się w swoim
czasie.
Młodszy westchnął i oparł głowę o zagłówek fotela. Zamknął
oczy i wsłuchał się w ryk silnika, usiłując poskładać wszystko w logiczną
całość, jednak chwilowo było to niemożliwe, z dwóch powodów: miał nadal za mało
informacji, a głowa wciąż nieprzyjemnie pulsowała.
Reszta podróży minęła im w
milczeniu. Dopiero po ujrzeniu zielonej tabliczki z napisem „Cardiff” do jego
głowy zaczęły napływać jakiekolwiek myśli, jednak całkiem odbiegające od
dzisiejszych wydarzeń i bardziej skupiające się na wczorajszym popołudniu.
Ze zdziwieniem musiał przyznać, że teraz, kiedy znów o tym
pomyślał, zaczynało mu brakować tego wszystkiego, co miało miejsce
wczoraj: rozmowy z nim, słuchania o
uczuciach, kwestiach, pierdołach, przyczynach i skutkach oraz… pocałunków. Miał
cholerną ochotę powiedzieć mu, aby się zatrzymał, zamiast tego jednak milczał i
siedział sztywno na fotelu pasażerskim. Jego dłoń była tak blisko… Dlaczego nie
miałby jej dotknąć? Dlaczego nie miałby położyć na niej swojej dłoni? Może
dlatego, że się bał?
- Nie pocałowałeś
mnie dzisiaj.
Powiedział to tak raptownie i tak bezmyślnie, że sam nie za
bardzo wierzył w to, że te słowa wyszły właśnie z jego ust. Przygryzł wargę, a
nagłe szarpnięcie samochodu w lewo sprawiło, że zrobił to za mocno. Ostre zęby
przeszyły mięsień, przez co poczuł w ustach odrobinę krwi. Zatrzymali się
gwałtownie na poboczu, co wywołało w nim nagły, wręcz irracjonalny strach. Poczuł
z tyłu głowy szarpnięcie za włosy, które zmusiło go do spojrzenia w stronę
brata.
Czy to pytanie było błędem? Co się teraz stanie? Przez myśl
przeszło mu, że dostanie w twarz, albo odbije się głową od szyby, jednak nic
takiego nie miało miejsca. Zamiast tego poczuł na ustach miękki, jednak
niedelikatny pocałunek. Tak bardzo odstawał od tych, które czuł wczoraj…
Oddawał go z pasją, czerpiąc z niego siły na kolejne godziny egzystencji w
niepewności. Zapomniał o bólu głowy, o nadgryzionej wardze i o tym, że znów
wpakowano go w coś, o czym nie miał bladego pojęcia. Nie liczyło się już nic
ponad ten pocałunek. W tej chwili był w stanie wybaczyć mu każdy brak
odpowiedzi, ba. W tym stanie nie chciał nawet ich poznać.
Kiedy
Itachi odsunął się od niego, trzymając jednak nadal jego włosy, nie potrafił
odwrócić wzroku. Znowu to czuł… Pożądanie, którego nie potrafił opanować.
Ciekawość, niepohamowaną ciekawość, chęć zasmakowania jego dotyku i upajania
się jego ciałem. Doskonale wiedział, że długowłosy właśnie to widział teraz w
jego oczach, nie krępowało go to. To w końcu to właśnie przez niego zaczynał
odnajdywać w sobie te chore, jednak jakże przyjemne uczucia. Fakt, że w jego
oczach dostrzegał teraz to samo, był tylko jednym z wielu argumentów, przez
które nie czuł żadnego wstydu.
Ruszyli dalej. Między nimi znów panowała cisza, tym razem
jednak była ona tak przyjemna, że nawet przez myśl mu nie przeszło, aby
przerywać ją jakimkolwiek pytaniem. Pewnie i tak nie dostałby odpowiedzi.
***
Kiedy
dojechali na miejsce, Sasuke skierował na brata pytający wzrok.
Zatrzymali się pod
jakimś obskurnym hostelem, a przez kilka drobnych szczegółów, takich jak
czerwone rolety, przygaszone światła oraz ogromny baner z napisem „Paradise
Kiss”, chłopak mógł spokojnie stwierdzić, że miejsce należy do tych z rodu
przybytków rozkoszy, potocznie zwanych przez pospólstwo burdelami.
- Serio? – zapytał,
chcąc poznać sens zatrzymywania się w takim miejscu, brat jednak uciszył go
gestem dłoni, spoglądając na zegarek. Wskazał brodą bez słowa na drewniane
drzwi budynku , jednak nic się nie stało. Dopiero po dziesięciu minutach drzwi
rozchyliły się, niczym nogi jednej z tanich dziwek, które zapewne tamże
pracowały i wychylił się z nich (Z drzwi, a nie z nóg.) ogr. No, może nie tak
do końca, jednak pierwsze skojarzenie Uchihy było właśnie takie. Facet był
nieludzko wieki, a w ciemności ulicy jego twarz zdawała się być nienaturalnie
blada, wręcz sina, jak u Norwega, któremu ktoś kazał czekać na śniegu przez
trzy dni w samym tylko worze pokutnym. Miał strasznie zdeformowaną twarz, jakby
policzki spływały mu z twarzy, przez co lekko przypominał rybę. Kiedy podszedł
do samochodu i zapukał w okno po stronie kierowcy, Sasuke nie mógł się
nadziwić, jak bardzo trafne było jego skojarzenie: Mężczyzna miał strasznie
spiłowane zęby, które przypominały paszczę rekina, a wielkie usta w około nich
dawały jeszcze bardziej okropny efekt. Dopiero po tym, jak szyba zsunęła się w
dół, zrozumiał, czemu jego twarz zdawała mu się być tak zdeformowana- facet był
poparzony. Widok był naprawdę nienaturalny i przerażający, więc odwrócił twarz
w drugą stronę, aby nie musieć na niego patrzeć.
- Wybacz za poślizg,
szefuńciu. Zaraz tu będą. – zaśmiał się wielkolud-ryba, a Sasuke, mimo iż nie
spoglądał w jego stronę, potrafił sobie wyobrazić jego uśmiech bez trudu. – Jak
tam podróż?
- Dobrze, Kisame. Co
się stało? – zapytał Itachi, a najmłodszy odetchnął cicho. Spokojny głos brata
przyjął z ulgą, gdyż gruby baryton
sinoskórego faceta był równie straszny co jego wygląd. Nie chodziło o to, że
się go brzydził, albo mu nie współczuł. Miał jeszcze resztki serca i kultury,
jednak ten widok zrobił na nim naprawdę duże wrażenie. Nie codziennie widuje
się zdeformowanych ludzi, którzy dodatkowo wykorzystują swój, nie oszukujmy się,
w tym wypadku- straszliwy wygląd, aby straszyć. Większość ludzi próbowałaby to
ukryć.
- Jeden próbował
uciec przez okno i trochę się poharatał szybą. Kakuzu go opatruje.
Itachi wydał z siebie ciche westchnięcie, które nie uszło
uwadze jego brata.
Uciec? Dlaczego ten chłopak miałby uciekać? Zmuszają go do
bycia dziwką, czy co? Nie dane mu się było tego dowiedzieć, ponieważ w tamtej
chwili z budynku wyszedł jeszcze dziwniejszy człowiek, prowadząc za sobą dwóch
rudowłosych knypków. Za nimi, ku jego zdziwieniu, szedł Hidan.
Nie wiedział dlaczego, jednak już wtedy zaczął im współczuć,
zanim jeszcze poznał całą prawdę.
***
- Nie odzywaj się do
nich. – zgromił go Itachi, kiedy padło pierwsze pytanie w stronę rudowłosych
bliźniaków. Nie wiedzieć czemu, Sasuke skulił się w sobie, czując się jak
dziecko ganione przez matkę. Jego ton był władczy, pewny, dokładnie taki,
którego jeszcze nigdy nie słyszał z jego ust w odniesieniu do siebie.
Przestraszyło go to, jednak starał się trzymać pewnie i nie dać tego po sobie
poznać. Zaraz wyprostował się, zacisnął dłonie w pięści i spojrzał na niego
wyzywająco.
- Bo?
Nie lubił, kiedy mu
przeszkadzano. Może Itachi skąpił mu informacji, jednak teraz nadarzała się
doskonała okazja, żeby dowiedzieć się czegokolwiek. Jaki normalny człowiek, żyjący
w niepewności tyle czasu co on, odpuściłby tak ławo, nawet nie próbując jej
wykorzystać?
- Bo będę musiał ich
zakneblować, a tego chyba nie chcesz. Jeszcze się poduszą. – rzucił długowłosy,
posyłając mu spojrzenie, mówiące : „Stul się, dla ich dobra.”.
Ok, to było dziwne.
Posłusznie zamilkł, wpatrując się
w drogę przed sobą. Ta sytuacja była
naprawdę ciężka, a powrót okazała się być dużo trudniejsza niż myślał. Ba. Miał
nadzieję, że właśnie on wniesie coś do jego informacji, jednak zamiast tego, w
jego głowie kotłowało się jedynie jeszcze więcej pytań.
Bracia, bo na takich wyglądali niezaprzeczalnie, siedzieli
cicho na tylnych siedzeniach. Z ich ust nie wydobył się żaden dźwięk, przez co
Sasuke co chwila zerkał na nich, aby upewnić się, że nadal tam są. Ich miny nie
wróżyły nic dobrego- wystraszeni, byli pewnie w jeszcze większej niewiedzy, niż
on sam. Mało pocieszająca myśl. Dopiero w połowie drogi jego mózg zaczął
pracować i wiązać niektóre fakty.
- To zakładnicy? – zapytał
starszego brata, nie odwracając jednak wzroku w jego stronę.
- Nie.
Odpowiedź była szybka, zbyt szybka i stanowcza. Czuł, że nie
powinien zadawać więcej pytań, jednak one same napływały do jego ust.
- Żywy towar?
Chwila milczenia, przerwana jedynie cichym jękiem
dochodzącym z tyłu. Sasuke spojrzał w boczne lusterko. Jeden z braci był
nienaturalnie blady, opierał głowę na ramieniu drugiego, siedzącego sztywno na
swoim miejscu. Chyba nie tylko on zaczął kojarzyć, co się dzieje. Może naprawdę
lepiej by było, gdyby zamilkł.
- Sasuke, możesz
łaskawie się zamknąć? Prowadzę. – Rzucił Itachi, jednak na jego twarzy nie
widać było zdenerwowania, ani gniewu. Jedynie… Współczucie? Było to
wystarczająco wiele, aby zrozumiał.
Resztę drogi siedział w ciszy.
Po około godzinie z powrotem
znaleźli się na rozpoznawalnej już przez młodszego drodze wjazdowej do Londynu.
Zdziwiło go jednak, że zamiast jechać prosto, skręcili w lewo, na jedną ze
zwykłych dwupasmówek. Jechali tak długo, aż po obu stronach drogi wyrosły
ściany lasu, po czym skręcili w ledwie widoczną drogę, zakrytą wielkimi
paprociami.
Po dziesięciu minutach błądzenia na ujeżdżonej przez
samochody drodze, zatrzymali się przed jakimiś krzakami. Itachi zgasił silnik i
obrócił się w stronę Sasuke, rzucając na jego kolana kajdanki.
- Zakujesz ich razem
i poprowadzisz do budynku za tymi krzakami. – powiedział, patrząc mu w oczy.
Dwudziestolatek nie za bardzo ogarniał, co się dzieje, więc nawet nie mrugał,
wpatrując się w niego jak cielę. –
Zamkniesz drzwi na zasuwę, i będziesz czekał, aż Nagato i wyda Ci polecenia. Zrozumiałeś?
W gardle krótkowłosego wyrosła dziwna gula, przez którą
zbierało mu się na wymioty. Nie podobał mu się ten ton. Nic mu się nie
podobało. Ani jego rozkazy, ani srogi wzrok, nic. Nie wiedział, dlaczego ma to
robić, co się dzieje teraz ani co się sanie później. Skinął tylko głową i
chwycił w zesztywniałe dłonie srebrne kajdanki.
- Musisz to zrobić,
Sasuke. – usłyszał, kiedy spuścił już wzrok i chwytał za klamkę. Nie spojrzał
jednak na niego, pozwalając mu dokończyć w spokoju myśl, którą wypowiadał już
dużo delikatniej. – Proszę, nie sprzeciwiaj się mu. Rób wszystko dokładnie tak,
jak mówi. – w jego głosie nie słychać było zrozpaczonego błagania, jakby właśnie
wysyłał go na super-kurewsko-wyjebiście trudną misję, z której mógł nie wrócić,
żegnając go słowami „Tylko uważaj na siebie.”. Był to raczej ton, który miał go
przestrzec przed popełnieniem kolejnego błędu i sprowadzenia na nich obu
największej teraz kary- kolejnej utraty. Musiał to zrobić, chociaż nie za
bardzo wiedział, co dokładnie mieściło się w ramach słowa „to”. Wyszedł z samochodu i otworzył jedne z
tylnych drzwi. Promienie słońca padły na rudowłose postacie, oświetlając ich
przerażone oblicza, po wysłuchaniu rozmowy sprzed chwili. Jakoś mało go to już
obchodziło.
- Ręce. – zagrzmiał,
patrząc na nich z góry bezlitośnie.
Wystawili je od razu, a z ich twarzy zniknęła nadzieja,
która jeszcze chwilę temu przyświecała w dwóch parach zielonych, wpatrzonych w
niego oczu.