poniedziałek, 16 marca 2015

21. Bliźniaki.

Hej, hej, hej!
Dawno mnie tu nie było, ale mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe. Tak, opieprzałam się przez ten czas, jeżeli chodzi o bloga, jednak miałam tyle roboty, że jedyne, w co chciałam włożyć ręce to kwas. Szkoła mnie dobija, ale postaram się to bardziej opanować. Muszę. Musicie we mnie uwierzyć i mnie trochę zmotywować, bo nie chcę się poddać, a czasem jestem bliska.Ale w końcu się udało. Usiadłam, napisałam, miało być dłuższe, ale stwierdziłam, że koniec w tym momencie będzie odpowiedni. Rozdział jest i tak rekordowo długi, ma równo 5 stron A4, a to według standardów tego bloga jest sporo, o ile nie najwięcej, ile dotychczas było.
Już nie ględząc, wstawiam Wam opko, tylko jeszcze mam jednego interesa... Napiszcie mi proszę czy wolicie, aby następnie ukazał się kolejny rozdział zapomnianego już opowiadania "Dzieci Podziemia", czy wolicie 22 częś "Kwiatów...", bo nie wiem, nad czym teraz myśleć.
Zachęcam też do klikania w link podany na końcu, aby być na bieżąco.
Pozdrawiam, mam nadzieję, że zobaczymy się za niedługo!




Czuł się cholernie dziwnie, śpiąc samotnie na łóżku.
Tak, wygonił go na podłogę. W sumie, Itachi sam tam poszedł spać, a on po prostu mu w tym nie przeszkodził, mimo iż teraz czuł się co najmniej jak dzikus. Niby po tym co się między nimi wydarzyło, po całym dniu, który spędzili głównie na rozmowie i pocałunkach, nie powinien mieć żadnych obiekcji do spędzenia wspólnie nocy. Z resztą nikt przecież nie powiedział, że spanie w jednym łóżku musi kończyć się koniecznie na jednym, jednak warto dmuchać na zimne, nie? Nic im nie zaszkodzi.
Ranek był dość ciężki. Spał krótko i pomimo iż wygodnie, obudził go okropny ból głowy. Z jękiem podniósł się z łóżka i spojrzał na siedzącego w fotelu brata, który przyglądał mu się z wkurwiającym uśmiechem.
 - Daj mi dragi na łeb. – rzucił, mrużąc przy tym oczy. Światło słoneczne było równie wkurwiające co ten bezczelny uśmiech, chociaż w tym momencie to ono było problemem numer jeden. – I zasłoń te cholerne rolety, jest wschód słońca, szósta rano… Człowieku… - westchnął, spoglądając na zegarek elektroniczny, stojący na szafce nocnej, po czym z powrotem opadł na poduszki. Rzadko się budził o tej godzinie, nawet kiedy miał wcześnie wykłady. Zebranie się do szkoły zazwyczaj zajmowało mu dziesięć minut, więc po co skracać swojemu ukochanemu organizmowi czas regeneracji?
 - I dobrze. Wstawaj, dzisiaj wielki dzień. – powiedział starszy z braci, podnosząc się z fotela i podchodząc do jednej z szafek. – Ibuprofen, Paracetamol, Morfina?
 - Wszystko naraz. – odpowiedział Sasuke, przyglądając się mu z konsternacją i łapiąc rzucony w jego stronę listek tabletek. Mimo wszystko, postanowił poczekać z pytaniami do czasu, aż nafaszeruje się chemią. Wziął ubrania i poszedł do łazienki aby się ubrać i popić tabletki kranówą, bo właśnie dotarło do niego, że nawet nie wie, gdzie jest kuchnia.
Kiedy wrócił, łóżko i materac były już pościelone, na szafce stał talerz z kanapkami i filiżanka herbaty, nad którą unosiła się para. Rozejrzał się po pokoju. Długowłosy stał oparty o parapet, tyłem do niego. Szczerze powiedziawszy, spodobał mu się ten obrazek. Był spokojny, prosty, jakby przerysowany z jakiegoś realistycznego obrazu, jednak na swój sposób piękny. Chciał do niego podejść i objąć, jednak Itachi okazał się być szybszy. Odwrócił się w jego stronę i wbił w niego wzrok. Wzrok, którego Sasuke znów nie potrafił zrozumieć.
 - Co to za wielki dzień? – zapytał, siadając na fotelu. Głowa nadal go bolała, jednak wątpliwości na twarzy starszego brata sprawnie dawały mu o tym zapomnieć. Cisza, która zapadła szybko zaczęła działać mu na nerwy, więc ponowił pytanie. – Co to za dzień?
Długowłosy podszedł bliżej i usiadł na brzegu łóżka, po czym oparł łokieć o kolano, a brodę o dłoń i spojrzał mu w oczy.
 - Jak bardzo mi ufasz?

***

Jechali dość długo. Po jednej stronie mieli las, a po drugiej pola rzepaku, zbóż, kukurydzy i sałaty. Oczywiście nie było dane mu się dowiedzieć gdzie jadą, jednak nie miał wyjścia. Przez czas spędzony z Itachim nauczył się już, że wszczynanie kłótni jest bezcelowe, a zadawanie jakichkolwiek pytań -zbywane milczeniem, zmianą tematu lub tymi jego filozoficznymi wywodami. Mimo iż na pytanie o zaufaniu odpowiedział kategorycznym „Chyba Cię pojebało.”, wiedział, że są sprawy, w których musiał przemóc swoją nieufność. Nie lubił, kiedy ktoś nim sterował, jednak już dawno doszedł do wniosku, że nie warto się sprzeciwiać.
Moment, w którym Itachi się odezwał był tym, który chciałoby się wpisać do kieszonkowego kalendarza dużymi, kolorowymi literami.
 - Jedziemy do Cardiff, stolicy Walii. – powiedział nagle, nie spuszczając wzroku z drogi.
 - Wiem, co to Cardiff. – przerwał mu Sasuke, zanim zdążył ugryźć się w język i dać mu skończyć. No cóż, charakter. Z niektórymi przyzwyczajeniami nie da się walczyć.
  - Mamy stamtąd odebrać dwójkę chłopców… I zawieźć ich w pewne miejsce. – wytłumaczył starszy, nic nie robiąc sobie z jego niekulturalnej wstawki. Dwudziestolatek spojrzał na niego z niezrozumieniem.
 - Co to za chłopcy? I po co mamy ich zawozić?
Itachi milczał chwilę, po czym wziął głęboki wdech i wyrzucił z siebie słowa, które tylko jeszcze mocniej pogrążyły go w niepewności.
 - Dowiesz się w swoim czasie.
Młodszy westchnął i oparł głowę o zagłówek fotela. Zamknął oczy i wsłuchał się w ryk silnika, usiłując poskładać wszystko w logiczną całość, jednak chwilowo było to niemożliwe, z dwóch powodów: miał nadal za mało informacji, a głowa wciąż nieprzyjemnie pulsowała.
Reszta podróży minęła im w milczeniu. Dopiero po ujrzeniu zielonej tabliczki z napisem „Cardiff” do jego głowy zaczęły napływać jakiekolwiek myśli, jednak całkiem odbiegające od dzisiejszych wydarzeń i bardziej skupiające się na wczorajszym popołudniu.
Ze zdziwieniem musiał przyznać, że teraz, kiedy znów o tym pomyślał, zaczynało mu brakować tego wszystkiego, co miało miejsce wczoraj:  rozmowy z nim, słuchania o uczuciach, kwestiach, pierdołach, przyczynach i skutkach oraz… pocałunków. Miał cholerną ochotę powiedzieć mu, aby się zatrzymał, zamiast tego jednak milczał i siedział sztywno na fotelu pasażerskim. Jego dłoń była tak blisko… Dlaczego nie miałby jej dotknąć? Dlaczego nie miałby położyć na niej swojej dłoni? Może dlatego, że się bał?
 - Nie pocałowałeś mnie dzisiaj.
Powiedział to tak raptownie i tak bezmyślnie, że sam nie za bardzo wierzył w to, że te słowa wyszły właśnie z jego ust. Przygryzł wargę, a nagłe szarpnięcie samochodu w lewo sprawiło, że zrobił to za mocno. Ostre zęby przeszyły mięsień, przez co poczuł w ustach odrobinę krwi. Zatrzymali się gwałtownie na poboczu, co wywołało w nim nagły, wręcz irracjonalny strach. Poczuł z tyłu głowy szarpnięcie za włosy, które zmusiło go do spojrzenia w stronę brata.
Czy to pytanie było błędem? Co się teraz stanie? Przez myśl przeszło mu, że dostanie w twarz, albo odbije się głową od szyby, jednak nic takiego nie miało miejsca. Zamiast tego poczuł na ustach miękki, jednak niedelikatny pocałunek. Tak bardzo odstawał od tych, które czuł wczoraj… Oddawał go z pasją, czerpiąc z niego siły na kolejne godziny egzystencji w niepewności. Zapomniał o bólu głowy, o nadgryzionej wardze i o tym, że znów wpakowano go w coś, o czym nie miał bladego pojęcia. Nie liczyło się już nic ponad ten pocałunek. W tej chwili był w stanie wybaczyć mu każdy brak odpowiedzi, ba. W tym stanie nie chciał nawet ich poznać.
                Kiedy Itachi odsunął się od niego, trzymając jednak nadal jego włosy, nie potrafił odwrócić wzroku. Znowu to czuł… Pożądanie, którego nie potrafił opanować. Ciekawość, niepohamowaną ciekawość, chęć zasmakowania jego dotyku i upajania się jego ciałem. Doskonale wiedział, że długowłosy właśnie to widział teraz w jego oczach, nie krępowało go to. To w końcu to właśnie przez niego zaczynał odnajdywać w sobie te chore, jednak jakże przyjemne uczucia. Fakt, że w jego oczach dostrzegał teraz to samo, był tylko jednym z wielu argumentów, przez które nie czuł żadnego wstydu.
Ruszyli dalej. Między nimi znów panowała cisza, tym razem jednak była ona tak przyjemna, że nawet przez myśl mu nie przeszło, aby przerywać ją jakimkolwiek pytaniem. Pewnie i tak nie dostałby odpowiedzi.

***
                Kiedy dojechali na miejsce, Sasuke skierował na brata pytający wzrok.
Zatrzymali się  pod jakimś obskurnym hostelem, a przez kilka drobnych szczegółów, takich jak czerwone rolety, przygaszone światła oraz ogromny baner z napisem „Paradise Kiss”, chłopak mógł spokojnie stwierdzić, że miejsce należy do tych z rodu przybytków rozkoszy, potocznie zwanych przez pospólstwo burdelami.
 - Serio? – zapytał, chcąc poznać sens zatrzymywania się w takim miejscu, brat jednak uciszył go gestem dłoni, spoglądając na zegarek. Wskazał brodą bez słowa na drewniane drzwi budynku , jednak nic się nie stało. Dopiero po dziesięciu minutach drzwi rozchyliły się, niczym nogi jednej z tanich dziwek, które zapewne tamże pracowały i wychylił się z nich (Z drzwi, a nie z nóg.) ogr. No, może nie tak do końca, jednak pierwsze skojarzenie Uchihy było właśnie takie. Facet był nieludzko wieki, a w ciemności ulicy jego twarz zdawała się być nienaturalnie blada, wręcz sina, jak u Norwega, któremu ktoś kazał czekać na śniegu przez trzy dni w samym tylko worze pokutnym. Miał strasznie zdeformowaną twarz, jakby policzki spływały mu z twarzy, przez co lekko przypominał rybę. Kiedy podszedł do samochodu i zapukał w okno po stronie kierowcy, Sasuke nie mógł się nadziwić, jak bardzo trafne było jego skojarzenie: Mężczyzna miał strasznie spiłowane zęby, które przypominały paszczę rekina, a wielkie usta w około nich dawały jeszcze bardziej okropny efekt. Dopiero po tym, jak szyba zsunęła się w dół, zrozumiał, czemu jego twarz zdawała mu się być tak zdeformowana- facet był poparzony. Widok był naprawdę nienaturalny i przerażający, więc odwrócił twarz w drugą stronę, aby nie musieć na niego patrzeć.
 - Wybacz za poślizg, szefuńciu. Zaraz tu będą. – zaśmiał się wielkolud-ryba, a Sasuke, mimo iż nie spoglądał w jego stronę, potrafił sobie wyobrazić jego uśmiech bez trudu. – Jak tam podróż?
 - Dobrze, Kisame. Co się stało? – zapytał Itachi, a najmłodszy odetchnął cicho. Spokojny głos brata przyjął z ulgą, gdyż  gruby baryton sinoskórego faceta był równie straszny co jego wygląd. Nie chodziło o to, że się go brzydził, albo mu nie współczuł. Miał jeszcze resztki serca i kultury, jednak ten widok zrobił na nim naprawdę duże wrażenie. Nie codziennie widuje się zdeformowanych ludzi, którzy dodatkowo wykorzystują swój, nie oszukujmy się, w tym wypadku- straszliwy wygląd, aby straszyć. Większość ludzi próbowałaby to ukryć.
 - Jeden próbował uciec przez okno i trochę się poharatał szybą. Kakuzu go opatruje.
Itachi wydał z siebie ciche westchnięcie, które nie uszło uwadze jego brata.
Uciec? Dlaczego ten chłopak miałby uciekać? Zmuszają go do bycia dziwką, czy co? Nie dane mu się było tego dowiedzieć, ponieważ w tamtej chwili z budynku wyszedł jeszcze dziwniejszy człowiek, prowadząc za sobą dwóch rudowłosych knypków. Za nimi, ku jego zdziwieniu, szedł Hidan.
Nie wiedział dlaczego, jednak już wtedy zaczął im współczuć, zanim jeszcze poznał całą prawdę.

***

 - Nie odzywaj się do nich. – zgromił go Itachi, kiedy padło pierwsze pytanie w stronę rudowłosych bliźniaków. Nie wiedzieć czemu, Sasuke skulił się w sobie, czując się jak dziecko ganione przez matkę. Jego ton był władczy, pewny, dokładnie taki, którego jeszcze nigdy nie słyszał z jego ust w odniesieniu do siebie. Przestraszyło go to, jednak starał się trzymać pewnie i nie dać tego po sobie poznać. Zaraz wyprostował się, zacisnął dłonie w pięści i spojrzał na niego wyzywająco.
 - Bo?
 Nie lubił, kiedy mu przeszkadzano. Może Itachi skąpił mu informacji, jednak teraz nadarzała się doskonała okazja, żeby dowiedzieć się czegokolwiek. Jaki normalny człowiek, żyjący w niepewności tyle czasu co on, odpuściłby tak ławo, nawet nie próbując jej wykorzystać?
 - Bo będę musiał ich zakneblować, a tego chyba nie chcesz. Jeszcze się poduszą. – rzucił długowłosy, posyłając mu spojrzenie, mówiące : „Stul się, dla ich dobra.”.
 Ok, to było dziwne.
Posłusznie zamilkł, wpatrując się w drogę przed sobą.  Ta sytuacja była naprawdę ciężka, a powrót okazała się być dużo trudniejsza niż myślał. Ba. Miał nadzieję, że właśnie on wniesie coś do jego informacji, jednak zamiast tego, w jego głowie kotłowało się jedynie jeszcze więcej pytań.
Bracia, bo na takich wyglądali niezaprzeczalnie, siedzieli cicho na tylnych siedzeniach. Z ich ust nie wydobył się żaden dźwięk, przez co Sasuke co chwila zerkał na nich, aby upewnić się, że nadal tam są. Ich miny nie wróżyły nic dobrego- wystraszeni, byli pewnie w jeszcze większej niewiedzy, niż on sam. Mało pocieszająca myśl. Dopiero w połowie drogi jego mózg zaczął pracować i wiązać niektóre fakty.
 - To zakładnicy? – zapytał starszego brata, nie odwracając jednak wzroku w jego stronę.
 - Nie.
Odpowiedź była szybka, zbyt szybka i stanowcza. Czuł, że nie powinien zadawać więcej pytań, jednak one same napływały do jego ust.
 - Żywy towar?
Chwila milczenia, przerwana jedynie cichym jękiem dochodzącym z tyłu. Sasuke spojrzał w boczne lusterko. Jeden z braci był nienaturalnie blady, opierał głowę na ramieniu drugiego, siedzącego sztywno na swoim miejscu. Chyba nie tylko on zaczął kojarzyć, co się dzieje. Może naprawdę lepiej by było, gdyby zamilkł.
 - Sasuke, możesz łaskawie się zamknąć? Prowadzę. – Rzucił Itachi, jednak na jego twarzy nie widać było zdenerwowania, ani gniewu. Jedynie… Współczucie? Było to wystarczająco wiele, aby zrozumiał.
Resztę drogi siedział w ciszy.
Po około godzinie z powrotem znaleźli się na rozpoznawalnej już przez młodszego drodze wjazdowej do Londynu. Zdziwiło go jednak, że zamiast jechać prosto, skręcili w lewo, na jedną ze zwykłych dwupasmówek. Jechali tak długo, aż po obu stronach drogi wyrosły ściany lasu, po czym skręcili w ledwie widoczną drogę, zakrytą wielkimi paprociami.
Po dziesięciu minutach błądzenia na ujeżdżonej przez samochody drodze, zatrzymali się przed jakimiś krzakami. Itachi zgasił silnik i obrócił się w stronę Sasuke, rzucając na jego kolana kajdanki.
 - Zakujesz ich razem i poprowadzisz do budynku za tymi krzakami. – powiedział, patrząc mu w oczy. Dwudziestolatek nie za bardzo ogarniał, co się dzieje, więc nawet nie mrugał, wpatrując się w niego jak cielę.  – Zamkniesz drzwi na zasuwę, i będziesz czekał, aż Nagato i wyda Ci polecenia. Zrozumiałeś?
W gardle krótkowłosego wyrosła dziwna gula, przez którą zbierało mu się na wymioty. Nie podobał mu się ten ton. Nic mu się nie podobało. Ani jego rozkazy, ani srogi wzrok, nic. Nie wiedział, dlaczego ma to robić, co się dzieje teraz ani co się sanie później. Skinął tylko głową i chwycił w zesztywniałe dłonie srebrne kajdanki.
 - Musisz to zrobić, Sasuke. – usłyszał, kiedy spuścił już wzrok i chwytał za klamkę. Nie spojrzał jednak na niego, pozwalając mu dokończyć w spokoju myśl, którą wypowiadał już dużo delikatniej. – Proszę, nie sprzeciwiaj się mu. Rób wszystko dokładnie tak, jak mówi. – w jego głosie nie słychać było zrozpaczonego błagania, jakby właśnie wysyłał go na super-kurewsko-wyjebiście trudną misję, z której mógł nie wrócić, żegnając go słowami „Tylko uważaj na siebie.”. Był to raczej ton, który miał go przestrzec przed popełnieniem kolejnego błędu i sprowadzenia na nich obu największej teraz kary- kolejnej utraty. Musiał to zrobić, chociaż nie za bardzo wiedział, co dokładnie mieściło się w ramach słowa „to”.  Wyszedł z samochodu i otworzył jedne z tylnych drzwi. Promienie słońca padły na rudowłose postacie, oświetlając ich przerażone oblicza, po wysłuchaniu rozmowy sprzed chwili. Jakoś mało go to już obchodziło.
 - Ręce. – zagrzmiał, patrząc na nich z góry bezlitośnie.
Wystawili je od razu, a z ich twarzy zniknęła nadzieja, która jeszcze chwilę temu przyświecała w dwóch parach zielonych, wpatrzonych w niego oczu.