piątek, 30 sierpnia 2013

Two-shot: Pamiętnik, part II

Po pierwsze, pragnę przeprosić... Za zwłokę, za błędy, z to, że opo wyszło tak strasznie długie... Mam nadzieję, że zjadliwe i nadrobię tym ten długi czas... Jak wiecie, już zaraz szkoła... Więc życzę wam powodzenia ,3 Ja sama, szczerze mówiąc, już chcę do szkoły... Bynajmniej chciałam... Ale dzisiaj było spotkanie wszystkich klas pierwszych i... Wszyscy patrzyli na mnie jak na okaz w muzeum! A przecież wcale (hueh) nie ubieram się dziwnie... To oni maja coś z oczami. A teraz przestaje ględzić i zapraszam do czytania moich myślowych wypocin... To opo to gniot i koniec! Jest shounen-ai, wybaczcie. Jak będzie trochę chętnych, to może zrobię bonusowy rozdział z yaoi... się zobaczy.


Jedynie dzięki w miarę silnej woli zdołał leżeć spokojnie. Jakimś cudownym sposobem zdołał opanować czarną rozpacz, która z każdą chwilą coraz bardziej opanowywała jego serce, a z każdą następną myślą coraz bardziej utwierdzał się w fakcie, że nie wytrzyma już dłużej.
Wsłuchiwał się w słodkie dźwięki pocałunków, rozrywających jego serce na miliony drobnych kawałeczków. Zaciśnięte dłonie pod pościelą zbledły, drżąc od nadmiaru emocji.
W jednej chwili wszystkie jego plany i marzenia poszły w zaświaty, a odpowiedzi na zadawane sobie rano pytania zaczęły błądzić po jego główce, powodując istny chaos.
Teraz już wszystko rozumiał, z kim tak usilnie pisał Naruto.  Nie potrafił w to uwierzyć. Tylko czemu musiał to być akurat jego brat. Jego kochany Itachi...
Opanowany fałszywymi złudzeniami, żalem i niechcianą prawdą, zasnął, nie zauważając nawet, że okropność ustała. Nadal w uszach dźwięczał mu czysty odgłos miłości, a pod powiekami tworzyły się liczne sceny, których nigdy w życiu nie chciałby oglądać.
Jedynie dzięki zmęczeniu, zdołał odpłynąć w krainę, gdzie królował dziadek Morfeusz.

***

Gdy się obudził, sala była pusta.
Na początku, nic do niego nie dochodziło. Był w dziwnym szoku, odrętwieniu, którego sam nie rozumiał. Gdzie jest Itachi?
Spojrzał na krzesło, stojące obok i wszystkie emocje uderzyły w niego falą tsunami.
Jak? Co? Czemu? Kiedy? Po co? Dlaczego?
Dziesiątki pytań, na które nie znał odpowiedzi, zaczęły huczeć mu w głowie, powodując ból. Obraz rozmazał mu się przed oczyma, a po chwili z bladych, tym razem szarych, a nie białych policzków, zaczęły spływać łzy. Najprawdziwsze w świecie, słone krople, które od kilku lat nigdy nie gościły na jego twarzy. Nie potrafił nad nimi zapanować. Nie. Nie wytrzyma tu ani chwili dłużej. Ani sekundy.
Jednym sprawnym ruchem wyrwał igłę z nadgarstka, sycząc cicho. Spiął się, przykładając kołdrę do ręki, by zatamować chwilowe krwawienie. Oh. Boli.
Zdjął maskę z ust i odczepił diody z piersi, a maszyna obok nagle przestała pikać, nie wyczuwając bicia serca. Nic z tych rzeczy nie jest mu potrzebne.
Rzucił się w stronę ubrań, co raczej jednak było błędem, bo upadł na ziemię, czując zawroty głowy. Nic takiego. Po prostu za szybka zmiana pozycji. Normalne.
Wstał na drżących z braku jakiejkolwiek energii w nogach i poczłapał w kierunku torby, która leżała na pod kaloryferem.
Rozpiął zamek, wyciągnął pierwsze lepsze spodnie i koszulkę po czym usiadł na łóżku obok, usiłując się ubrać.
Nadgarstek promieniował pulsującym bólem, tak jak głowa, która bezwładnie trzymała się jakimś cudownym sposobem nadal w pionie. Nic jednak nie przebije uczucia duchoty i ciężaru na piersiach, które nie potrafiły zrobić więcej miejsca dla płuc bijących się o choćby gram powietrza więcej, po nagłym wysiłku.
Co za cudowne uczucie. Szkoda, że nie potrafił dostrzec okna, gdzie słońce właśnie wstawało i budziło wszelkie życie po tej stronie Ziemi. Nie zauważyło jednak jednego, małego elementu, którego płomyk właśnie wygasał.
Chciał otrzeć łzy, jednak nie mógł się ruszyć, walcząc o powietrze. Po co?
Jego płuca same pracowały, nie potrafił ich zatrzymać, choć wiedział z góry, że to nic nie da. Powietrze uleci z niego, prędzej, czy później, bez względu, czy się zgodzi, czy nie. Nie będzie sprawy sądowej, o miejsce i czas zdarzenia. Nie będzie łapówek, sprawiedliwości i kłamstw. Niczego już nie będzie.
W jego uszy wbił się głośny krzyk. Ciało poczuło znajomy dotyk, ręce, które trzymały go całe życie. Światło, które nagle rozbłysło przed jego oczami, nie dawało zasnąć.
Oh... Spokojnie, Sasuke. To tylko słońce... Jednak los się zlitował i słońce obudzi także Ciebie.
W głowie kotłowała się jedna myśl, jedno pytanie...
Czy tak umierała mama?

***

Obudziło go głaskanie.
Otworzył oczy i spojrzał w bok, na swoją rękę. Była przykryta drugą, znacznie większą i znacznie mniej delikatną, jednak nie wielką, męską, choć do mężczyzny należała na pewno. Krótkie, okrągłe paznokcie były pokryte cienką warstwą czarnego lakieru, a smukłe palce głaskały lekko dłoń pod sobą. Nie musiał unosić wzroku, aby wiedzieć, do kogo należy owa dłoń.
Sięgnął pamięcią wstecz, jednak jedyne, co potrafił sobie przypomnieć, to nagła jasność, która przykryła biel.
Nie potrafił tego zrozumieć, opisać.
Jakby znajdował się w chmurach, a nagle ich biel rozmazała się. To nie był kolor. Nie można opisać czegoś, czego nie ma. Tak jakby biel stała się przeźroczysta, ale nic nie było przez nią widać. Znając życie, nawet Wikipedia nie posiadała by w zasobie swoich terminów takiego hasła, ani definicji.
Uniósł lekko wzrok i zmrużył oczy, napotykając na swojej drodze wpatrujące się w niego, dwie, czarne tęczówki.
Spodziewałby się wszystkiego. Uśmiechu, wstydu, zażenowania, radości, prawie że matczynej czułości, jednak to, co zobaczył w tych oczach.... Przeraził się, a jego serce zaczęło bić jeszcze szybciej, co sprawiło, że maszyna obok zaczęła piszczeć jeszcze szybciej.
-Spokojnie... - Powiedział Itachi, choć jego twarz malowała się strachem i bólem, rzec by można, rozpaczą.
Sasuke spuścił wzrok, nie potrafiąc znieść tego spojrzenia.
-Itachi... Co się stało? - Zapytał cicho. Nie rozumiał...
-Nie wiem... Ty mi powiedz. Chciałeś uciec? Sasuke... Co ty zrobiłeś... Nie sądziłem, że jesteś takim dzieckiem... - Usłyszał po czym powoli zaczął przypominać sobie poszczególne fragmenty.
Rozpacz. Ból. Determinacja. Strach. Ekstaza. Słabość.
Wszystko powoli wracało do niego, małymi kroczkami dochodził do coraz dalszych wspomnień.
-Itachi... Co się stało? Ja... Umarłem? - Zapytał. Głupie pytanie, matole. Przecież żyjesz.
-Nie, nie umarłeś. Znalazłem Cię, gdy... Gdy byłeś... Boże, Sasuke, czemu to zrobiłeś? - Powiedział Itachi, głosem tak strasznie przesiąkniętym bólem, że Sasuke nie potrafił tego słuchać. Popatrzył mu żałośnie w oczy, modląc się, aby przestał.
-Przepraszam, Itachi... Ja... Nie wiem, czemu to zrobiłem... Wybacz mi... - Szepnął.
Starszy jedynie pokiwał głową.
-Nie rób tak więcej... Błagam... - Powiedział, patrząc mu w oczy. Gdyby Sasuke wiedział tylko, co przeżywał...
-Ja... Przepraszam... Chciałem tylko stąd wyjść... Nie mogłem uwierzyć, że jestem chory... Przestraszyłem się tego, chciałem już iść, zostawić to wszystko... To przecież nie możliwe, Itachi... To nie mój świat... - Zaczął mówić, na poczekaniu. Musiał coś wymyślić, musiał skłamać, by Itachi mógł go zrozumieć. Lepiej, by wiedział jakieś zmyślone kłamstwo, niż prawdę... Lepiej, dla niego. Dla nich.

***

Pięć dni później opuszczał mury szpitala, z naręczem leków i po pół godzinnym instruktarzu pt. "Jak używać Ventolinu?*". Standardowo, towarzyszył mu Itachi, który każdą wolną chwilę spędzał u niego, w szpitalu, doprowadzając chłopaka do jeszcze większej depresji. Oferował nawet pomoc psychologa, po tym, jakich kłamstw (Dla dobra ich relacji.), nagadał mu Sasuke. Oczywiście, Itachi wierzył w każde jego słowo. Jak za starych dobrych czasów.
Jednak z ich "dawnych czasów" nic nie zostało.
Kilka pierwszych dni było najgorszych.
Sasuke z całej siły starał się nie wchodzić w drogę bratu, ani przyjacielowi, a gdy zdarzała się taka okazja- milczał.
Nie dlatego, że tak postanowił, bynajmniej nie było to głównym powodem. Każde słowo skierowane ku któremuś z nich bolało. Gardło ściskało, a oczy zaczynały machinalnie łzawić, jak przy krojeniu cebuli. Nie szło nad tym panować.
-Sasuke, co się dzieje?
-Nic.
-Sasuke, gniewasz się na mnie?
-Nie.
-Sasuke, co Cię boli?
-Nic.
-Sasuke, czemu mnie olewasz?
-Nie olewam.
Każda rozmowa, każde słowo działało w odwrotnym kierunku.
Apogeum wszystkiego naszło w chwili, kiedy wchodząc do domu usłyszał urywane krzyki. Dwóch osób.
Nie musiał długo się zastanawiać, wyszedł, bez trzaskania drzwiami, bez fochów, bez psychicznych myśli. Po prostu... Bez niczego. Wyszedł i wrócił w środku nocy.
-Sasuke, co Ty sobie myślisz, do cholery?! - Po raz pierwszy w życiu Itachi wydarł się na niego, buzując w środku i na zewnątrz. Jego mina wyraźnie wskazywała na to, że jest wyprowadzony z równowagi.
-A co mam myśleć? - Zapytał spokojnie, jakby nie wiedział, o co chodzi. Nie, nie chciał go zlekceważyć, nie chciał pyskować ani być bezczelnym. Po prostu... Sam nie wiedział.
-Znów uciekasz! Sasuke, co się z Tobą dzieje? Okres buntu dawno za Tobą, masz siedemnaście lat! Wiesz jak się bałem? - Krzyknął Itachi a Sasuke... Wyszedł.
Usiadł na łóżku. Itachi nigdy na niego nie krzyczał. Nawet za oceny, za to że przychodził za późno, za wagary. Za nic. Coś musiało się stać. Pokłócili się z Naruto... Na pewno...

***
Itachi stał osłupiały na środku kuchni, patrząc tępo w miejsce, w którym przed chwilą stał jego młodszy brat.
Co on najlepszego zrobił? Czemu wrzeszczał? Co on kurwa wyprawia?
Popatrzył na swoje ręce.... Nie mógł uwierzyć. Nigdy na niego nie krzyczał, Sasuke nigdy się tak z reszta nie zachowywał... Często przecież wracał tak późno...
Przypomniał sobie prośbę Naruto, by powiedzieć dla Sasuke o ich prowizorycznym związku. Bo trudno to nazwać związkiem. Nic nie poradzi na to, że ten małolat się zakochał, z resztą, zna warunki i jego intencje. To, że go nie olewa i nie traktuje jak szmaty, nie znaczy, że go kocha. Oczywiście- nie zgodził się. Nikt nie ma prawa się dowiedzieć, a Sasuke w szczególności.
Kłócili się trochę, ale przeminęło z wiatrem. Jak zawsze.
Ale teraz musi porozmawiać z Sasuke. Musi. To jego brat, musi go przeprosić, nie może stracić jego zaufania...
Wszedł cicho do pokoju. Sasuke siedział przed biurkiem i pisał coś. Podszedł po cichu i położył rękę na jego ramieniu. Jedyne, co zdołał zauważyć, to kilka znaków i...
Sasuke walną dłonią w biurko, trochę za mocno, usiłując zakryć treść kartki. Nie chciał spojrzeć mu w twarz. Bał się.
Wziął głęboki wdech.
Na pewno pisał tam, co czuje... Jak mu przykro... Jak strasznie aniki go zranił... Aniki.
Nawet nie pamięta, kiedy ostatni raz Sasuke go tak nazwał. Zawsze był jego małym otouto, nawet teraz. Ale dla Sasuke już nigdy nie będzie kochanym aniki.
Stanął za nim i powoli zaczął zjeżdżać dłońmi w duł, po jego drżących od płaczu ramionach. Sasuke zawsze pisał do niego listy. Bał się mówić, nie potrafił powiedzieć nic, nie potrafił rozmawiać patrząc w oczy, dlatego... Pisał.
I coś mu mówiło, że stary zwyczaj wrócił. Złapał jego zimne, jak zwykle, dłonie i odsunął je od zeszytu. Nie napotkał żadnych oporów, nie zmuszał go do tego. Jeżeli Sasuke by się sprzeciwił, nic by nie zrobił... Wziął zeszyt w ręce.
To nie był list. Spojrzał na wysłużone kartki z prawej i białe, czyste z lewej. To nie były listy.
Przewertował zeszyt na pierwszą stronę.
"Nie czytaj... To nie Twoje, więc po co ruszasz?"
Przewrócił kartkę i znów napotkał na pojedynczy napis na środku.
"Mówiłem: Nie czytaj."
Myśląc, że to już koniec, przewrócił znów kartkę i zdziwił się znacznie.
"Jesteś bezczelny."
Oh, tak. Wie to doskonale... Ale nie cofnął się. Skoro Sasuke mu pozwolił, znaczy, że chce, aby to przeczytał.
Zanurzył więc wzrok w eleganckich znakach. Styl pisma co chwila się zmieniał. Raz był niechlujny, pisany szybko, raz litery były koślawe, innym razem znów proste i płynne. Zdarzały się karty, gdzie niektóre znaki były zamazane łzami, tusz czasem się rozmazywał, widniały kleksy....
Nawet nie czytając, mógł znać jego emocje.
Pierwszy wpis był sprzed dwóch lat i pół roku. Było tam opisane wszystko.
Źle się czuł, czytając najskrytsze myśli swojego brata, ale nie przestawał. Kierowała nim najzwyklejsza w świecie ciekawość i... troska.
Jego oczy rozszerzały się coraz bardziej, czytając dalszą treść pamiętnika.
Pomiędzy ostatnim, a przed ostatnim wpisem minęło jedenaście miesięcy.

***

Jednak nie przeszło. Miało przejść, ale nie przeszło. Starałem się, starałem się zakochać w kimś innym, ale nie potrafię. Widzę go codziennie, jak idzie do pracy, jak wraca, je obiad, ogląda telewizję, je kolacje, pisze te jebane książki. Na prawdę się starałem.
Ale on mnie nie kocha. To nie ma już znaczenia. Jestem, zawsze byłem i zostanę tylko małym, głupim otouto. Nigdy nie zobaczy we mnie nikogo więcej. Otouto - rodzaj bezosobowy, liczba pojedyncza. Dla niego nie jestem facetem, tylko bratem. I zawsze tak będzie.
Znalazł sobie kogoś. Tylko czemu akurat tego kogoś? Dwie najbliższe mi osoby są razem. Nienawidzę ich, a przecież tak strasznie ich kocham. Czemu nie mogłem się zakochać w Naruto? Było by o wiele łatwej. Słyszałem... W szpitalu, dziś w domu. Kochają się, nie chcę im w tym przeszkadzać. Zawsze tylko przeszkadzam. Dziś krzyczał... Po raz pierwszy na mnie nakrzyczał. Czy mu przykro ? Nie wiem... Nic już nie wiem i nie chcę wiedzieć.
  Powinienem dać im spokój, może się wyprowadzę? Nie dam rady trzymać tego dłużej w sobie, a przecież nie mogę mu tego powiedzieć.
Bo niby jak miałbym to zrobić?
"Hej, Itachi, kocham Cię. Wiem, że to nienormalne, ale na prawdę Cię kocham."
Hahaha.
I co? Może jeszcze dodam: "Wyjdziesz za mnie?"...

***

Sasuke wstał w momencie, gdy zeszyt uderzył o panele.
Nie czekając na żadne słowa ze strony starszego, wyszedł z pokoju i zaczął się ubierać. Co teraz?
-Sasuke, nie zachowuj się jak tchórz. Znów uciekasz? - Powiedział Itachi, stając przed nim. Popatrzył mu w oczy, ale Sasuke spuścił wzrok i ominął go szybkim krokiem. Nie potrafił się odezwać. Poczuł, jak coś łapie go za ręce i obraca w swoja stronę. - Powiedz coś. Powiedz mi, że mnie kochasz.
-Po co? Czy coś to zmieni? - Zapytał i prychnął w jego stronę.
Itachi milczał.
No a co ty myślałeś? Że kuźwa mać weźmie Cię w ramion, przytuli i pocałuje, tak, jak robi to w tej chwili? Chyba sobie kpisz.
...
Sasuke rozszerzył swoje onyksowe oczka, zdając sobie sprawę z tego, w jakiej sytuacji właśnie się znalazł.
Co.
Uchylił ze zdziwienia usteczka, wpuszczając go do środka. Nie możliwe...
Czuł w swoich ustach jego język. Z dziąsłach, zębach, policzkach, podniebienia... Machinalnie oddawał pocałunek, choć nie za bardzo zdawał sobie sprawę z tego faktu, ale też z tego, że z jego ust wychodzą ciche westchnienia.
Gdy zajarzył już wszystko, co powinien, a nawet więcej, oderwał się od niego i odsunął.
-Jesteś chory. - Powiedział i poszedł do pokoju.
Nie. Nie może. To nie była przyjemność. To był instynktowny odruch.
To nie był przyjemność, czuć w jego ustach smak owoców. Itachi nie żuje gum owocowych, to Naruto pochłania je kilogramami...
Pobiegł do łazienki i zwrócił.
Nie potrafił czerpać przyjemności z ust, które kochają kogoś innego.
-Sasuke...
-Zostaw mnie! Rozumiesz!? Nic nie wiesz! Jest tak tak dawniej! Zapomnij o tym! - Zaczął krzyczeć w panice. Nie chciał litości. Nic nie chciał! Było dobrze tak, jak było dawniej!
-Sasuke, kocham Cię..
-Nie żartuj sobie! Wypieprzaj z stąd! - Krzykną i odepchną go, gdy Itachi z mocno się zbliżył.
-Kocham Cię, Sasuke, czemu mi nie wierzysz? Przecież...
-Kochasz mnie? To po co pieprzysz się z tym cwelem pod moim nosem? I w naszym domu! Przepraszam, od dzisiaj to Twój dom. - Powiedział i opuścił szybko łazienkę, zostawiając Itachi'ego, w stanie niezłego osłupienia.
Zamknął drzwi na klucz i zaczął wrzucać do torby wszystko, co było pod ręką. Olewał łomotanie w drzwi, próby szantażu i straszenia. Nie był dzieckiem.
Gdy stukanie ucichło, otworzył drzwi i najzwyczajniej w świecie, wyszedł.
-Wyprowadzasz się? - usłyszał i skinął głową.
-Czemu?
-A jak myślisz?
-Myślałem, że tego chciałeś. Miłości...
-Chciałem. Ale Twoich ust. - Powiedział i popatrzył mu w oczy. - Ale już nie chcę. Skoro mnie kochasz, to masz problem. Przynajmniej masz Naruto pod ręką, będzie mógł Cię pocieszyć. - Powiedział bezczelnie, nie patrząc na to, czy go rani, czy nie. Odwrócił się od niego i zaczął iść, jednak tuż przy drzwiach Itachi złapał go za rękę.
-Sasuke...
Próbował się wyszarpnąć, jednak Itachi przyszpilił go do ściany.
-Puść mnie, skurwielu! Podam Cie o molestowanie!
-Dobrze... Wole siedzieć w więzieniu, niż być bez Ciebie. - Szepnął mu na ucho. Sasuke przeszedł dreszcz. - Przepraszam. Nie powinienem był Cię wtedy całować. Daj mi jeszcze jedną szansę... - Poprosił. Odpowiedź jednak zmroziła go całkowicie.
-Nie dostaniesz jej. - Powiedział krótkowłosy i popatrzył mu ostro w oczy. Musi być stanowczy i konsekwentny.
-Więc wezmę ją na siłę. Skoro i tak mnie podasz do sądu, to nie ma różnicy. - Powiedział i złączył ich wargi.
Sasuke wyrywał się, jednak Itachi był silniejszy. Jedną ręką trzymał mu twarz, wbijając mocno palce w szczękę, biodrami dopychał go do ściany, trzymając mu z tyłu ręce. Pocałunek nie trwał długo. Tylko chwilę, a porem go puścił. Popatrzył mu w oczy.
Umył zęby...? - Przeleciało młodszemu przez głowę, gdy jego ręka celnie powędrowała na policzek długowłosego, z głośnym "plask". Spojrzał mu z nienawiścią w oczy.
-Co ty sobie myślisz? Że jestem kurwą? Nie masz prawa mnie dotykać! - Wrzasnął Sasuke, gdy w oczach zebrały mu się łzy. Nie, nie, nie! Nie może ryczeć!
Itachi milczał. Poczuł jego dłonie na ramionach, nawet nie chciało mu się ich strzepnąć. Już nic mu się nie chciało. Olał fakt, że ich usta trzeci raz spotkały się razem, olał fakt, że Itachi znów go całuje, że odbiera mu resztki godności, wchodząc w jego usta. Niech odbiera... Jego godność zawsze była tylko dla niego.
Starał się zaczerpnąć z tego pocałunku choć trochę... Nie potrafił. Nie potrafił się cieszyć tym, że jego marzenia chciały się spełnić.
-Dajmy sobie czas. Wszystko się ułoży... Daj mi siebie kochać... Proszę. - Pokiwał w milczeniu głową. Tak. Na pewno będzie dobrze. Itachi go kocha...
-A Naruto?
Itachi zaśmiał się, rozdzierając serce Sasuke na kawałki. A wiec jednak to był żart... Zrobiłeś z siebie idiotę. Popatrzył, jak starszy wyjmuje telefon i coś pisze. Czyli SMS był ważniejszy od Ciebie, Sasuke... Po chwili jednak Itachi pokazał młodszemu wiadomość.
"Hej, Naruto. Już nie musisz przychodzić, zapłacę jutro. Miłej pracy, Itachi."
A po chwili doszła krótka odpowiedź.
"Ok."

PS. Gomen za błędy, nie mam siły tego sprawdzić...

czwartek, 22 sierpnia 2013

5. Komórka

Długo mnie nie było... Chyba należą Wam się jakieś wytłumaczenia... No więc... Przepraszam. Byłam u babci i nie miałam dostępu do internetu... Napisałam jedno opowiadanie na drugiego bloga i dodam go jeszcze w tym tygodniu, o czym poinformuję. Drugą część Pamiętnika niestety nie dodam za szybko. Przyznaje, zaskoczyliście mnie. Nie sądziłam, że tak szybko dojdziecie do tych 555 odwiedzin... Dziękuję i jeszcze raz przepraszam... A teraz zapraszam do lektury, mam nadzieję, że ucieszy Was to, że rozdział piąty jest nieco dłuższy ,3  Zapraszam!




Dwa długie tygodnie minęły, a telefon jak leżał, tak leżał.
Każdy SMS, każda wibracja, dźwięk, połączenie, czy to rano, czy po południu, wywoływały u Sasuke nagły skręt kiszek. Czemu się tak denerwował? Przed rozmową. Z kim, zapytacie? Ze swoim starszym bratem. I nie denerwował się bynajmniej w ewentualności ochrzanu, krzyku czy pół godzinnego wykładu.
Po prostu bał się, że już więcej nie usłyszy jego głosu. Dopiero, co go odzyskał, nie chciał znów go stracić. Bo kto by chciał?
Rozejrzał się po pokoju nie wiedząc co robić. Ehh... Popatrzył się zrezygnowany w sufit. Znowu wracał do codziennej rutyny...
Bardzo chciałby, by nieoczekiwanie zadzwonił telefon, by Itachi nagle powiedział, że strasznie kocha swojego kochanego otouto i że już do niego jedzie. Tak jak w bajkach, książkach, opowiadaniach, które czytał nałogowo. Bohater jest smutny i znienacka coś go uszczęśliwia.
Niestety. Nic takiego się nie wydarzyło.
Wstał i poczłapał do kuchni, schodząc ociężale po wypastowanych przez sprzątaczkę schodach. Były śliskie i wcale nie zdziwił się, gdy z kilku ostatnich schodów zjechał na tyłku. Jego myśli były tak zaprzątnięte, że nawet nie dotarło do niego to, że go boli, a na lewym półdupku od teraz zamieszkuje piękny, fioletowy siniak. Podniósł się i poczłapał tak dobrze znaną sobie aleją korytarzy wprost do kuchni.
Rezydencja rodziny Uchiha była sporą, nawet jak na tak bogatą rodzinę, posiadłością. Z zewnątrz biała, z czarnym dachem, z eleganckim, srebrnym ogrodzeniem wokoło domu. z lewa widać było ogród, z mnóstwem róż, w najbardziej niedostępnych kolorach, jakimi nie powstydziła by się najlepsza kwiaciarnia w Tokio. Przeważały oczywiście kolory rodzinne- biały i czerwony świeżym kolorem zieleni.
W środku zaś ściany były białe i eleganckie. Wszędzie było pełno marmurowych ramek, z przeróżnymi zdjęciami, w bieli-czerni, sepii i kolorze. Na górze płynęły sobie jedynie dwa, złote pasy, a podłoga, z dębowych paneli, przykryta była na środku czerwonym dywanem.
Po drugiej stronie domostwa były umiejscowione trzy garaże, a naprzeciw posiadłości- sporych rozmiarów fontanna, przedstawiająca parę bawiących się delfinów. Alejki wysypane były jasnym żwirem, a trawniki jarzyły się słońcem.
Wchodząc na teren rodziny Uchiha, naprawdę można było czuć się jak w królestwie, albo pięknym, europejskim, dawnym dworku.
Mimo całego przepychu, jakby kontrastując z otoczeniem, z klasyczno-nowoczesnej kuchni wyłoniła się ubrana w czarne, krótkie, luźne spodenki i koszulkę opatrzoną tymi samymi epitetami postać, niosąca talerz kanapek ze znanymi zwykłym śmiertelnikom składnikami: Serem, szynką i pomidorem.
Wrócił do pokoju i pierwsze, co rzuciło mu się w oczy, to telefon. Znaczy, jego części.
Bateria, klawiatura, karta sim, obudowa... Wszystkie części zwłok ukochanej Ashy ( Zgadujcie, jaka firma telefonu? Nokia?? Niemożliwe, skąd wiedzieliście?? ) leżały w różnych miejscach podłogi wyłożonej panelami w pokoju Sasuke.
Co ?
Wiatr. Przeciąg. Myszy. Szczury. Duchy. Poltergeist*. O tak, to na pewno on.
Jaka do cholery niebotyczna siła fizyczna, za przeproszeniem, rozpierdziuliła jego telefon?
Odpowiedź była prostsza niż myślał i nie trzeba było na szczęście szukać jej w zaświatach. (Ale nie bądźmy chamscy, dowiemy się co to było w momencie, gdy i do Ukeśka dojdzie ta jakże wymyślna odpowiedź. XD )
Odłożył talerz z kanapkami na szafkę, pozbierał wszystkie części komórki z podłogi i po wielu próbach, wysiłkach umysłowych, jak i fizycznych, udało mu się jakoś poskładać pseudo puzzle dla profesjonalnych "układaczy".
Firma: Nokia. Ilość elementów w pudełku: dużo, zależy od tego, z jakiej wysokości zrzucisz układankę. Zasady gry: Zrzuć zawartość pudełka z dość dużą siłą na twardą nawierzchnię lub rzuć tym o nią.  Następnie spróbuj ułożyć elementy w samoistną całość. PAMIĘTAJ!  Stopień trudności wzrasta wraz z siłą rzutu i modelem układanki.
Tak w skrócie.
Jakimś sposobem włączył telefon.
Masz wiadomość.
Klik.
"Nieodebrane połączenia. Teraz możesz oddzwonić do..."
Itachi dzwonił. Itachi dzwonił, a on nie odebrał. Do tego rozpierdziulił mu się telefon. No właśnie. Czemu się rozpierdziulił ?
Odpowiedź przyszła praktycznie sama, gdy telefon zaczął wibrować w jego ręku.
No tak. Idiota. Zostawił komórkę tuż na krawędzi szafki. Gdy Itachi zadzwonił, pewnie spadła. Musi zapamiętać, by wyłączyć te cholerne wibracje.
Szybko nacisnął zieloną słuchawkę, jednak numer był zajęty. Ehhh. Spóźnił się.
Tyle czasu czekał, na tę jedną wiadomość i ją przegapił. Zajebiście.
Westchnął i położył się na łóżko, zamykając oczy. Musi się przespać, pomyśleć. Wytrzyma jeszcze ten tydzień, tak samo, jak wytrzymał te dwanaście lat. Ehhh....
Zanim zdążył się zorientować, przekroczył próg świata, w którym kończy się niemożliwe.

***

-Tak, Itachi... Oh... Błagam, szybciej!
W ciemnym, hotelowym pokoju dało się wyczuć zapach potu i truskawek, a powietrze i wszechobecną ciszę przerywały jedynie urywane jęki i krzyki.
Sasuke spojrzał na postać nad sobą. Jej muskularne, lekko opalone ciało poruszało się szybko, równomiernie, wchodząc w niego jak najgłębiej. Usta co chwile odnajdywały te drugie, łącząc się za każdym razem w coraz bardziej namiętnych pocałunkach, zęby zgrzytały o siebie, w nadmiernej bliskości, a ręce... Ręce żyły własnym życiem, co chwila dotykając się z palcami nowo poznanymi dłońmi, albo poznając ciało znajdujące się blisko. To była magia, najprawdziwsza w świecie magia....
Sasuke otworzył oczy, by zobaczyć tą piękną, dorosłą twarz, krótko ścięte, czarne włosy, postawione ma gumę, malinowe usta... Twarz Itachiego, którą chciał od tak dawna widzieć, teraz okazała się jawą...
Zaraz, chwila.
Miał być Itachi.
Zamrugał oczami i wlepił wzrok w pustkę. Gdzie się podział Itachi?
I... O kurwa. Nie. Skąd taki sen? To w ogóle niemożliwe. Czemu mu się śniło do cholery jasnej TAKIE coś??
Nie, nie, nie... Zapomnij. Zapomnij o wszystkim, jesteś chory. Popierdoliło Cię...
Zamiast zapomnieć, poczuł jedynie narastający dyskomfort w podbrzuszu i wibracje tuż obok, które, szczerze powiedziawszy, wcale nie pomagały.
Spojrzał najpierw na swoje spodnie, w których zasnął, a na których tworzył się właśnie spory namiocik, a na telefon, który wibrował niezadowolony na łóżku. Eh. Westchnął cierpiąco i spojrzał na wyświetlacz.
Gaara.
Zerknął kątem oka na zegarek stojący na szafce nocnej. Dwudziesta.
-Hej, skarbie. - Usłyszał zaraz po naciśnięciu zielonej słuchawki.
-Siema. - Odpowiedział, bardziej w ramach powszechnie znanej uchihowskiej grzeczności i wrodzonego taktu, niż z własnej, nieprzymuszonej woli.
-Przyjdziesz? Dziś nie było mnie w szkole i tak myślałem... - Zaczął rudy, choć z góry wiadomo było o co chodzi.
-Będę z dziesięć minut. - Powiedział i rozłączył się.
Dzisiejszy wieczór bardzo dobrze się zapowiada... Wręcz zajebiście.
Zadzwonił po taksówkę i po umówionych dziesięciu minutach był... A nie, przepraszam. Po umówionych dziesięciu minutach już pozbawiał Gaarę ubrań, a ten raczej się mu nie sprzeciwiał, sądząc po tym, że ubrania Sasuke również w przyspieszonym tępię lądowały in the podłoga.
Nim zdążyli dojść do łóżka, co było rekordowo długą odległością od drzwi wejściowych (które Rudy ledwo zdążył zatrzasnąć)- osiem metrów, byli całkowicie pozbawieni ubrań. Sasuke, egoistycznie, zamiast czekać na partnera, wszedł w niego szybko, bez zbędnych słów. Tego potrzebował.

***

Gaara nie dał po sobie żadnego bólu ani tego cielesnego, ani wewnętrznego. Bolało go, że osoba, z która jest tak blisko, w łóżku traktuję go tak, jak traktuje. Jak szmatę. Ale co się dziwić. Szmatą był, od trzech lat, szmatą jest i pewnie szmatą pozostanie, dopóki nie znajdzie sobie innej, porządnej roboty. Ale najpierw musi skończyć te osrane studia.
Jęczał, z każdym pchnięciem swojego tymczasowego seme, coraz głośniej. Przygotowania nie za bardzo potrzebował. W końcu pięć dni w tygodniu był zawodową dziwką, przyzwyczajoną do wszelkiego rodzaju perwersji swoich klientów.
Z Sasuke było inaczej. Nie można tego nazwać byciem ze sobą, nie idzie tego nazywać miłością. Ale... Kochali się, fizycznie. Mimo braku jakiegokolwiek uczucia, dążyli do spełnienia dwóch osób- siebie. Jak to się nazywa?
Przyjaźń od seksu.
Tak, to chyba właśnie to określenie.
Czuł jego ręce na sobie, jego oddech buszujący po najdrobniejszych zakamarkach jego ciała. Trudno wyciągnąć jakąkolwiek przyjemność z doznań cielesnych, będąc dziwką, jednak przy Sasuke czuł rozkosz, jaką trudno było czuć przy kimś innym.
Nie ma co zaprzeczać, brunet w łóżku był wręcz zarąbisty.
Poczuł jego dłonie na plecach, więc podniósł się, wedle niemego życzenia i usiadł na nim, pozwalając mu wypełnić swoje ciało do maksimum.
Oboje byli spoceni, oblani rozkoszą którą zadawali sobie nawzajem... zaczął się na niego mocno nabijać, przytrzymując się jego ramion. Słyszał jego ciche pomruki i jęki, słuchał ich uważnie, by nie ubyło mu żadnego.
Nie czekał długo, zanim jego nasienie oblepiło ciasną przestrzeń między ich ciałami, w chwile potem poczuł to samo, w sobie. Opadli razem na łóżko.
Coś mu tu nie grało. Sasuke... Było inaczej, niż zawsze. Sasuke nie patrzył na niego, miał zamknięte oczy. Sasuke zawsze się na niego patrzy.
-Sasu...
-Muszę już iść. Miłej pracy. - usłyszał tylko, zanim Uchiha ubrał się i opuścił jego mieszkanie, utwierdzając go w okropnym fakcie, że jednak zawsze będzie zwykłą kurwą.


środa, 14 sierpnia 2013

4. Rozmowa

Po pierwsze. Dziękuję! Myślałam, że dacie radę dojść do trzystu odwiedzin, a tu niespodzianka! Trzysta siedemćdziesiąt dwa! Dziękuję Wam bardzo, każdej osobie która choćby weszła. Komentarze cieszą, motywują. Ale wiem, że nie chce się Wam pisać ,3 No trudno, jakoś to przeżyję, nie nastawiam się tak na to... Reklamuję się, ale nie szukam czytelników na musa. Kto chce, niech czyta, komentuje. Kto nie chce- to nie!
Jeszcze raz dziękuję i kończę już biadolić. Zapraszam na nowy rozdział.

PS. Druga część Two-shocika zostanie dodana, gdy pięćset pięćdziesiąta piąta osoba wejdzie na bloga, więc - wchodźcie! I zostawiajcie komentarze ,3



Był ranek, kiedy telefon w końcu raczył ruszyć mózg, rozrusznik, dysk, czy tam kartę nawigacyjną i zadzwonić.
Itachi zerknął tylko na wyświetlacz, by upewnić się, czy to właśnie ten numer i nacisnął zieloną słuchawkę.

***

Krótkowłosy z bijącym sercem nacisnął ''połącz''.
W dupie miał, że jest środek nocy, w dupie miał, która godzina jest tam, gdzie jest On w dupie miał, ile zapłaci za ten pieprzony roaming. Wszystko aktualnie miał z resztą w dupie, oprócz tego, co zaraz prawdopodobnie miało się stać.
Na wdechu czekał, czując, że powoli traci powietrze w płucach, na Jego głos.
Jego, czyli jego brata.
Na głos, który słyszał dzisiaj po raz pierwszy, od przeszło dwunastu lat.
Nagle z uczuciem niepojętej radości, szczęścia, a także, dla soczystej odmiany- niedowierzania, usłyszał ten sam głos, co kilka godzin temu.
-Sasuke? Nie rozłączaj się.- Padło polecenie, wypowiedziane tym dźwięcznym, nieznanym, ale prawdopodobnie tak bliskim mu głosem.
Jeszcze chwila. Jeszcze jedna, słodka chwila czekania i dostanie odpowiedź na swoje pytanie. Jeszcze chwila...
-Aniki?- Zapytał, jakby nie zważając na okoliczności- głupkowato. Jednak znając sytuację, w jakiej był położony, było to teraz jedyne mądre pytanie, jedyne mądre słowo, jakie mógł w tej chwili powiedzieć.
-Tak, otouto. To ja. -Usłyszał, a jego serce stanęło nagle, by po chwili zacząć bić ze zdwojoną siłą.
Itachi. Itachi. To naprawdę on!
Jak w to uwierzyć? To na pewno nie są żarty. To nie mogą być żarty! To musi być jego Aniki, kurwa, musi!
-Jeżeli mnie robisz w konia, to Cię zabiję po prostu. - Powiedział po chwili. Kurwa.
Jeśli to są jakieś żarty, to się zabije.
-Spokojnie, to naprawdę ja. Itach Uchiha, lat dwadzieścia pięć, urodzony w Tokio. -Powiedział głos po drugiej stronie słuchawki, spokojnym tonem. Widocznie wszystkie kwestie miał wyuczone na pamięć, wszystkie ewentualne pytania, odpowiedzi...
-Kim był Madara? - Zapytał Sasuke raptownie.
*Odpowiedz, błagam, odpowiedz...* Myślał, błagając Boga, w którego niestety i tak nie wierzył, by pseudo-Itachi znał odpowiedź na te pytanie.
-Co? - Usłyszał, zamiast odpowiedzi.
-Jeżeli jesteś prawdziwym Itachim, musisz wiedzieć kim był Madara. - Powiedział twardo, zaciskając zęby. Nie. Nie. Nie. Błagam. Odpowiedz...
-Nie sądziłem, że będziesz to pamiętał... Miałeś wtedy osiem lat... - Powiedział głos zza słuchawki telefonu. - Madara był starszym bratem Izuny. Mieszkali w małym królestwie Konocha, którym rządził król-hokage Sarutobi...
-Yamete*! Itachi! Gdzie jesteś? Powiedz, gdzie jesteś? Przyjadę do Ciebie! - Prawie krzyknął do telefonu Sasuke, a jego głos jednoznacznie świadczył o tym, że mówi całkowicie poważnie.
Jakiekolwiek wątpliwości poszły w tej chwili na dłuuuuuugi spacer i raczej miały już nie powrócić, dla dobra rodzeństwa i całego świata. (Czy wspominałam o tym, że jestem uzależniona od fantastyki? Nie? To właśnie wspomniałam xD)
-Ciiii... Spokojnie. przyjedziesz, przyjedziesz, ale nie teraz. - Obiecał domniemany Itachi kojąco-radosnym tonem.
-A-ale Itachi. Nie chcesz się ze mną spotkać? Nie chcesz? Myślałem, że...
-Jasne, że chcę. Ale chyba nie po to dzwonisz, aby poznać mój adres. I tak nie dasz rady w tej chwili rzucić wszystkiego i przyjechać, z resztą, jestem teraz za daleko od Ciebie. - Itachi przerwał swojemu bratu monolog, stawiając go pod murem z napisem "Nie ma bata, nie da rady.".
W słuchawce dało się słyszeć jedynie ciche westchnienie młodszego. No tak...
Zachowujesz się jak dziecko, Sasuke. Wyluzuj w końcu. Uspokój się, bo uzna Cię za bachora...
-Jesteś tak samo słodki i wygadany, jakiego Cię zapamiętałem. - Powiedział Itachi, a dla dwudziestolatka stanęło serce.
Zapamiętał go... To tak cudownie brzmi....

***

Itachi uśmiechał się jak łysy do sera, wsłuchując się w ten cudowny, płynny głos.
W końcu mógł go słyszeć... Prawie że widział przed oczami jego oczy, nos, usta, twarz... I te krucze włosy. Czy nadal takie ma? Może przefarbował, zmienił fryzurę... Tak, na pewno...
Tak bardzo chciałby go zobaczyć. Teraz, w tej chwili.
-Sasuke, jak teraz wyglądasz? - Zapytał w pewnym momencie i popatrzył się na ścianę. Chciał wiedzieć. Nadrobić. Poznać go...
-Emmm... No, ten... Mam czarne włosy, czarne oczy.... Tak jak kiedyś. Sto siedemdziesiąt jeden wzrostu, nie jestem gruby... - Usłyszał. W tej samej chwili obrazował go sobie na jasno-granatowej ścianie, niczym na płótnie.
Był idealny. Bo jak to inaczej opisać?
-A Ty? - Zapytał Sasuke, po drugiej stronie.
-Zobaczysz, jak się spotkamy. - Powiedział, ocknąwszy się ze słodkiego letargu. Umm... Czemu nie może go teraz dotknąć? Pogładzić po policzku, poczochrać włoski, cmoknąć w czółko, jak kiedyś...
Chciałby móc to zrobić.
Ale nawet jak się spotkają, czy będzie mógł? Są już dorosłymi ludźmi i... Z resztą, co to kogo obchodzi? Muszą nadrobić wszystko, począwszy od dnia ich rozstania, nie od dzisiaj... Sasuke też na pewno tego chce, zawsze był przylepą, lubił się tulić. A teraz? Czy wyrósł z tego?
-Itachi, jesteś? Itachi? - Usłyszał, z niezbyt rozradowaną miną stwierdzając fakt, że znów się wyłączył. Ehh.
-Tak, przepraszam, zamyśliłem się. - Powiedział przepraszającym tonem, kierując swój wzrok na podłogę. Powinien się bardziej skupić na rozmowie, a nie na rozmyślaniach... w końcu to ich pierwszy jakikolwiek kontakt od tylu lat...
-Przeszkadzam? - Usłyszał nieśmiało wypowiedziane słówko i od razu dał sobie mentalnego kopa w przysłowiowe cztery litery. Skup się!
-Nie, skąd! Po prostu wyobrażałem sobie Ciebie... Strasznie chciałbym Cię zobaczyć... - Wytłumaczył spokojnie, jednak w głębi duszy miał zasadzone ziarenko niepewności. A jeżeli nie uwierzy? Co wtedy?
-Oh, rozumiem... Może przenieśmy się na Skype? - Zaproponował Sasuke, ku uciesze swojego rozmówcy.
-Chciałbym. Ale wolę poczekać. Prezent na który czeka się bardzo długo, podoba się najbardziej. - Powiedział z uśmiechem i usiadł na fotelu. Tak... Poczeka. Poczeka, ile trzeba. Przecież dał radę dwanaście lat.

***

Sasuke siedząc na łóżku, patrzył się w białą, pomazaną czarnym długopisem kartkę.
Może to brzmieć co najmniej głupio, ale teraz dałby się pokroić za ten świstek, więc sumiennie od piętnastu minut wklepywał w swój mózg treść karteczki.
Hotel Haku**, Asfaltowe Wzgórza pięćdziesiąt cztery, pokój numer dwieście dziewięć. Tokio.
A pod spodem krótki, niby nic nieznaczący ciąg cyferek i znaczków.
13.08, 19:30.
Tak Sasuke. Tylko tego nie schrzań.
Proszę.
Tylko tego nie schrzań.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

*Yamete [jap.] - Przestań
**Haku [jap.]- biały



piątek, 9 sierpnia 2013

Two-shot: Pamiętnik. part I


Wiem, wiem, zasłużyłam na karę. Trochę sie to przedłużyło, miały być dwie części po maksymalnie cztery strony, ale wyszło jak wyszło. Do tego jest masa błędów... Wiem. Rena is very very bad girl. Mam jednak nadzieję, że opo zjadliwe... Jak ktoś czyta i się mu chce, to niech zostawi komentarz. Wtedy może Rena się zmobilizuje i doda czwarty rozdzialik już w  niedzielę, a kontynuację tego już w środę. To ustalmy granicę. Wymiana będzie za trzy komenty ,p a teraz dosyć ględzenia, zapraszam do czytu-czytu~


Ciemnowłosy chłopak wybiegł z domu. Był ubrany w czarne dresy, adidasy i czarną podkoszulkę z logo Nike.
Na podwórku nie było zbyt ciepło, więc narzucił na siebie granatową kurtkę umożliwiającą cyrkulację powietrza, czy coś tam. Jak zwał, tak zwał.
Zrobił kilka skłonów, przysiadów i wybiegł przez furtkę. Biegał, codziennie rano, czasem też wieczorami, od... Dobrych kilku lat. Jeden z jego najzdrowszych nawyków.
Zawrócił, gdy jego zegarek na rękę zaczął wibrować. Czas wracać do domu, w końcu na ósmą do szkoły.

***

-Teme! Znów wyszedłeś dziesięć minut za późno! Znów się spóźnimy! - Krzyknął rozeźlony blondyn, tupiąc nogami o chodnik. -Nie olewaj mnie! - Krzyknął znowu, widząc, że jego domniemany rozmówca przechodzi obok. Po dwóch minutach jednak, domniemany rozmówca odwrócił się, zaciekawiony ciszą.
Zazwyczaj wystarczało policzyć do dwóch, aby usłyszeć kolejny wybuch blond-narwańca, a sytuacja, w której on nie następował, była wielce zadziwiająca.
Co. Do. Cholery.
Ten głupek, zamiast się na niego złościć i wyklinać w najlepsze sobie... Esemesuje?!
-No, młotku, uważaj, bo znów wejdziesz w latarnie... - Zaczepił go.
Zawsze potrafił go sprowokować, za to tym razem jedyne co mu wyszło, to pulsująca żyłka na czole. Kutfa.
Olał go i przyśpieszył. Jego stan pogorszył się jeszcze bardziej, gdy po około pięciu minutach usłyszał jakże inteligentne pytanie wypowiedziane przez narwańca.
-Ymmm... Mówiłeś coś?
-Nie. - Odpowiedział, zaciskając zęby. Nie będzie się poniżał, bez przesady... Szedł dalej, nie zwracając uwagi na blondyna. Czyli wracamy do domu. Znów jest normalnie.
-Teme! Wiem, że coś mówiłeś! Znów się ze mnie nabijałeś! Masz mi...
-Właśnie o tym mówiłem. - Zaśmiał się ironicznie, patrząc, jak Naruto łapie się za czoło, po bardzo bliskim spotkaniu z latarnią.
-Ał! To nie jest śmieszne! - Krzyknął blondyn, rozmasowując obolałe czoło.
-Oj, jest. Nawet nie wiesz jak bardzo. - Zaśmiał się i zaczął iść. - Rusz się, bo tym razem przez Ciebie się spóźnimy. - Powiedział.
Jak zawsze, wyszło na jego. Heh. Norma.

***

Na lekcji było cicho. Nikt normalny na lekcji profesora szanownego Orochimaru, nie próbował dyskutować. W ostatniej ławce, zajmowanej przez dwójkę dosyć specyficznie do siebie nastawionych przyjaciół, słychać było jedynie szuranie kredy po tablicy, gdy szanowny i uwielbiany przez wszystkich (czytaj: znienawidzony) profesor z rodziny żmijowatych (i bynajmniej nie chodzi tu o nazwisko, choć kto tam z resztą wie...) pisał na tablicy jakieś głupie dysocjacje i... Cichy brzęk klawiszy telefonów.
Sasuke powoli zalewała krew, ze złości, irytacji i ciekawości.
"Z kim tak namiętnie piszesz." - Napisał na ostatniej kartce swojego zeszytu.
Trzeba wspomnieć, że musiał sporej siły by go szturchnąć, aby młotek stwierdził kartkę podpychaną mu prawie że pod nos, ponieważ zwykły kopniak w piszczel nie był w stanie odwrócić jego uwagi od ekranu swojej ukochanej Nokii X2 (tak, wiem, mam manię na punkcie tej firmy xD).
Zamrugał oczami i spojrzał na kartkę, a jego policzki nieznacznie poróżowiały.
"Z kolegą." - Odpisał mu lekko drżącą ręką.
Oh, wiec wszystko się wyjaśniło. Naruś ma chłopaka. Słodkie. Ciekawe tylko, czemu on musiał się zakochać w kimś, kto i tak nigdy go nie pokocha tak, jak on.
Odłożył zeszyt i spojrzał na tablicę, z przykrością, a może jednak i bez niej, stwierdzając fakt, że nie rozumie ani jednego znaku, cyferki, nie mówiąc już o symbolach pierwiastków. Z niemym westchnieniem wsadził słuchawki w uszy i spoczął na ławce, wsłuchując się w czyste, ostre dźwięki muzyki.

Our legs begin to break.
We're walked this path for far to long.
My lungs, they start to arche,
But still we carry on.
I'm chooking on my words,
Like I got a noose around my neck.
I can't believe it's come to this.
I can't bellieve it's come to this.
And dear, I fear
Thats this ship is sinking tonight.
I won't give up on you.
These scars won't tear us apart.
So don't give up on me.
It's not too late for us.
And I'll save you from yourself.
And I'll save from yourself.*

***
Lekcje zaczynały właśnie się kończyć. Akurat, gdy Sasuke wyjął telefon, by sprawdzić ile czasu zostało do końca lekcji, zadzwonił ostatni już dzisiaj dzwonek, obwieszczający koniec lekcji. Podniósł głowę z ławki, z przykrością uświadamiając sobie, że nudności, których dostał po ostatniej lekcji, nie minęły.
Wstał z krzesła i zaczął pakować książki do torby. Kurde. Jest źle.
Popatrzył na tablicę. A raczej tablice, bo widział dwie. Zacisnął oczka i pokręcił głową. Odetchnął głęboko i skierował się jeszcze w miarę prosto w kierunku wyjścia, jednak okazało się to zbyt dużym wysiłkiem dla jego płuc, którym raptownie odechciało się pracować.
Przytrzymał się ściany i starał się łapać powietrze.
-Sasuke? Co jest? - Usłyszał przestraszony głos swojego przyjaciela, jednak był zbyt zajęty ratowaniem ostatnich drobinek powietrza ze swoich płuc. Poczuł jak pod pachy wbijają mu się jakieś kościste palce, potem krzyk. Nic więcej nie był w stanie stwierdzić, przy betonie opadającym na jego klatke piersiową. Chciał tylko powietrza.
To była jego ostatnia myśl, zanim dopłynął "Brakiem Tchu" do portu zwanego "Ciemnością".

***
Brunet otworzył swoje onyksowe, aktualnie przekrwione oczęta, spoglądając w biel sufitu zalegającego nad nim. Szczerze? Nic nie pamiętał.
Czuł jedynie tępy bul w głowie i suchość w gardle.
Po chwili dało się też słyszeć ciche pikanie i stukot.
Odwrócił głowę w lewo i spojrzał prosto w okno, oślepiające blaskiem. Zmrużył oczy i po chwili przyzwyczaił się do owej jasności, w której przebywał. Otworzył oczy ponownie. Piekły, ale szło z tym wytrzymać. Zauważył białe ściany, do połowy pomalowane blado-zieloną emalią.
Szpital.
-Sasuke? Słyszysz mnie? - Usłyszał głos po drugiej stronie.dopiero teraz poczuł, że ma coś założone na usta. Maska.
Skupił się i poczuł, jak coś delikatnego głaszcze go po dłoni.
Nie mógł wpaść na żadną myśl, kim ten ktoś może być, kogo to ręka go głaszcze, czyj to głos, taki czysty, aksamitny... Odwrócił powili głowę i spojrzał w czarne tęczówki jakiegoś mężczyzny. Zna go. Tak... Tylko nie pamięta imienia... Aniki.
-To ja, Itachi. Spokojnie, już wszystko jest dobrze. Możesz oddychać? - Zapytał mężczyzna uśmiechając się pięknie, a Sasuke pokiwał głową i zaciągną się powietrzem, aby udowodnić. Silikon sprawnie uniemożliwiał powietrzu uciec, a maszyna wciąż serwowała kolejne porcje życiodajnego tlenu.
Nie każdy człowiek potrafi docenić powietrze. Dopiero gdy go zabraknie, dowiadujemy się, jak bardzo jest ono nam potrzebne.
Otworzył usta, jednak maska sprawnie tamowała jego słowa, których nie dość, że nie mógł wymówić, to na dodatek nie było by słychać.
Popatrzył pytająco na swojego brata, chcąc zapytać go, co tak naprawdę się stało.
-Sasuke... Nawet nie wiesz jak się cieszę, że mogę z Tobą rozmawiać. Strasznie nas przestraszyłeś, Naruto prawie zemdlał ze strachu i musieli wołać drugą karetkę... Miałeś atak... Astmy. - Powiedział Itachi, a Sasuke rozszerzył oczka.
Astma? Ale jak? To nie możliwe... To brzmiało strasznie. Jak wyrok...
-Spokojnie. To nie jest choroba śmiertelna. To znaczy...
Sasuke złapał dłoń Itchy'ego, patrząc na niego wzrokiem "Cicho już.". Doskonale wiedział, co to astma... W końcu mama na to zmarła. Był wtedy bękartem, ale wiedział...
-Zaraz zawołam pielęgniarkę. - Powiedział Itachi, wstając. Wyszedł z sali, by po chwili wrócić, idąc ślad śladem za niezbyt wysoką, rudowłosą kobietą.
Miała może trzydzieści pięć lat, była ładna. Gdyby nie kilka drobnych zmarszczek, wyglądała by wiele młodziej. Delikatny makijaż, blada cera, oczy rozpromienione radością, a na ustach miły uśmiech. Taką pielęgniarkę chciałby mieć każdy pacjent.
-No, Sasuke, jak się spało? - Zapytała z uśmiechem, zdejmując mu maskę i poprawiając poduszkę. Chłopak wziął głęboki wdech. Nie wiedział czemu, ale w pamięci miał przedziwne uczucie strasznego ciężaru na piersiach. Dotknął ręką klatki piersiowej, jakby szukając oznak złamania, skrzywienia, czy czegoś. Może miał wypadek? Ale dlaczego astma?
-Spokojnie. Nic Ci nie jest. Możesz mówić? - Zapytała pigułka, patrząc na niego matczynym wzrokiem.
-Chyba tak. - Powiedział ochryple. Chciał się zaśmiać. Brzmiał jak prosie, któremu podrzyna się gardło. Heh, porównanie. Sto procent true.
-To teraz spróbuj zasnąć. Jesteś jeszcze osłabiony, płuca muszą się uspokoić. - Powiedziała pielęgniarka, ponownie nakładając mu maskę, zamykając mu tym samym usta na jakiekolwiek protesty.
Pogadała jeszcze chwilę z Itachim i poszła.
Sasuke zamkną oczy i starał się skupić na zaśnięciu. Był zmęczony, ale nie potrafił zasnąć. Och, dziadek Morfeusz nie kwapił się z przyjściem i daniem mu solidnego kopa w kościsty zadek, nakazując mu tym samym spać, o nie. Dzisiaj kochany przodek z rodzinnej Starszyzny wziął urlop i szczerze mówiąc po prostu go olał. Sasuke starał się chociaż robić pozory śpiącego, gdy w końcu wpadł na pomysł, czemu nie może zasnąć. Z równowagi ciągle wyprowadzał go dźwięk... Klawiszy telefonu Itaśka. Z czymś mu się to strasznie kojarzyło, ale nie mógł sobie przypomnieć, z czym.
Nie mógł sobie przypomnieć, do pewnego momentu.
-Sasuke jeszcze śpi? - Usłyszał brunet, a jego szok ukrywała jedynie senna maska, narzucona na blade oblicze.

~KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ~

*Bring Me The Horizon - The sandess will never end. Polecam.

PS. Tytuł opowiadania wyjaśni się w drugiej części.

wtorek, 6 sierpnia 2013

3. List.

No to oddaję w Wasze szanowne łapki trzeci rozdział opka. Widzę, że licznik odwiedzin idzie w górę, ale nikt się nie odzywa. No trudno... Pisać i tak będę, choćby dla samej siebie. Jak myślicie? Czy do czwartego rozdzialiku dojdziecie do trzystu odwiedzin? Mam nadzieję ,3 A teraz dość biadolenia... Jeżeli ktoś chce być informowany, pisać na gg, jest podane na moim profilu na bloggerze. A teraz zapraszam na notkę.



Rudowłosy, na około dwudziestopięcioletni letni mężczyzna szedł ulicami zatłoczonego Tokio. Nienawidzi tego miasta. Jest tu stanowczo zbyt dużo ludzi, zbyt dużo gapiów. Może i Londyn pod tym względem nie różnił się tak bardzo, ale przynajmniej nie był przeludniony, a znalezienie mieszkanka, czy choćby dobrego hotelu nie było prawie niemożliwe. Jaka to była ulica? Tak, tak... Pamięta... Itachi mówił... Eee...
W porównaniu z Wielką Brytanią, Japonia miała straszne nazwy ulic. Po prostu się  odzwyczaił, po sześciu latach przebywania poza krajem. Na szczęście, dla niego, zamieszkali w dzielnicy, w której jest do kogo otworzyć gębę w swoim języku, więc nie zapomniał japońskiego.
Ah, no tak. Kalejdoskopowe osiedle. Co za dziadowska nazwa?? WTF?? Jakby nie mogli wymyślić czegoś łatwiejszego. Jak na przykład Tęczowy Las*. Proszę. Brzmi sto razy ładniej i jest tak głupie, że łatwo zapamiętać...
Sasori usiadł na ławce, tak by mieć dobrą widoczność na rezydencję rodziny Uchiha. Nic tutaj się nie zmieniło, nadal ten sam obsrany przez psy trawnik. No, może trochę więcej kwiatków dosadzili. Tak, róż. Aby smarkacze miały czym poharatać łapy.
Siedział na ławce, siadem tureckim, czekając, aż obiekt jego pseudo a'la misji wyjdzie z domu. Tyle zachodu by dostarczyć osobiście list dla jakiegoś gówniarza. No, ale czego nie robi się dla przyjaciół...

***

Sasuke siedział w domu.
Kolejny dzień już nie miał co robić. Wakacje są do dupy. Szczególnie lipiec. Szczególnie, cholerny, dwudziesty trzeci lipiec, kiedy to wszyscy są strasznie sztuczni, mili, groteskowi i przynoszą mu te badziewne czekoladki, słodkie w chuj, których i tak nie może jeść. Nie chce, nie musi, nie może. Nie ważne.
Wstał i chwycił małą paczuszkę, leżącą obok łóżka. Prezent od Naruto.
Kim był Naruto?
Skąd ma to kurna wiedzieć?
Naruto był zawsze. Zawsze i wszędzie. Przyjaciel, kolega, wróg, rywal, ostoja... Normalnie, jak chemikalia z Biedronki. Wszystko w jednym. (Jakby ktoś nie wiedział : Szampon, odżywka, mydło, proszek do prania, płyn do naczyń, czasem też domestos.)
Rozerwał papier i otworzył małe, czarno-srebrne pudełeczko na biżuterię. Popatrzał na wisiorek zalegający na mięciutkim materiale. Fiu, fiu... Pierwsza klasa po prostu.
Wyjął zawartość pudełeczka i położył na dłoń, by dobrze się temu przyjrzeć. Wisiorek miał kształt wachlarza, z czego górna połowa była srebrna, a dolna- złota. Na srebrnej części była wygrawerowana dumna dwudziestka, a z tyłu, na samym dole nóżki wachlarza, dopatrzył się próby. Wysokiej próby. Uśmiechnął się do siebie. Nie lubił prezentów. Ten akurat był ładny, dopracowany, dany rozmyślnie... Ale to nie zmieniało faktu, że ich nie lubił. Po prostu nie umiał się już nimi cieszyć. Nie umiał, odkąd... Eh.
Odłożył wisiorek do pudełeczka i położył na szafkę. Popatrzył na łóżko na którym leżało jeszcze kilka innych, mniejszych lub większych drobiazgów, który dostał w ten okropny dzień. Nie chciało mu się na to patrzeć. Nawet nie był ciekawy. Takie rzeczy jedynie utwierdzały go w przejmującym fakcie, że kolejny już rok nie widział Go. Kolejny, długi rok, kolejny rok, w którym stracił jakąkolwiek nadzieję na zmianę.
Ma już dwadzieścia lat. Od dzisiaj jest tym cholernym, pełnoletnim obywatelem Japonii i wbrew namowom rodziców i pseudo-przyjaciół, nie ma zamiaru uczestniczyć w tej cholernej paradzie.**
Dwanaście lat minęło, odkąd Cię ostatnio widziałem. Czy nadal mnie pamiętasz? Czy nadal jesteś moim Aniki, Itachi?

***

Rudy siedząc na miejscu kolejną godzinę, powoli zaczął tracić nadzieję, że ten cały zasrany ''braciszek'' nadal tam mieszka. Nosz kurdę.
Gdy już kochana mamusia Nadzieja zaczęła opuszczać jego płomienną główkę, a kochany tatuś Ból zaczął zaglądać w tyłek, na którym nieprzerwanie, od pięciu godzin czekał, stał się cud.
Nie, niestety ławka nie zamieniła się w super wygodny fotel z plazmatycznym telewizorkiem, wieżą stereo i kinem domowym. Niestety. Jednak z domu powoli wyłoniła się ubrana na czarno postać, w glanach, czarnych rurkach i granatowej, kraciastej koszuli. Czarne włosy sterczały... Przepraszam, układały się pięknie wokół bladej twarzy. Z daleka nie było widać, czy domniemany osobnik Alfa miał pomalowane na czarno oczy, czy to może (nie)zwykłe cienie pod oczami, robiące za mejkap. Po kilku chwilach, doszedł do wniosku, że najprawdopodobniej jest to i jedno, i drugie.
Wstał z ławki, z lubością rozprostowując nogi i podszedł do owego człowieko-podobnego stworzenia, jakim był Sasuke. Nawet nie musiał się go o to pytać. Po prostu to widział. Podobieństwo między braćmi było naprawdę urzekające.
-Sasuke, prawda? - Zapytał, z czystej formalności.
Odpowiedział mu jedynie pytający wzrok chłopaka.
Nie ma co się dłużej męczyć.

***

Sasuke.
Dawno się nie widzieliśmy, co nie? Mam nadzieję, że jeszcze mnie pamiętasz, Otouto.
Z tego, co się orientuję, albo nie odpisywałeś z własnych powodów, albo... Właśnie, ''albo''.
Zdaje mi się, że żaden z moich listów nie dotarł do Ciebie. Szkoda. Nic  tym nie mogłem zrobić, aż do dzisiaj. Ale musisz mi wierzyć, pisałem... Nie miałem żadnej odpowiedzi, ale pisałem.
Pamiętasz Sasoriego, tego, który kiedyś mieszkał w Tokio, na naszej ulicy? On dał Ci list.  Czemu akurat on? Później się dowiesz... Mam nadzieję, że nie narobił Ci stracha... Do ludzi ma zniszczone podejście.
Nawet nie wiem, jaki teraz jesteś...
Nie wspominaj o mnie rodzicom, nienawidzę ich.
Tak strasznie tęsknie... Kochasz mnie jeszcze?
Zostawiam Ci mój numer, zadzwoń, jeżeli chcesz. Mam jednak nadzieję, że zadzwonisz.
Kocham Cię.
Itachi.
PS. Sto lat, z okazji dwudziestych urodzin.

***

Brunet patrzył na białą kartkę papieru, siedząc na łóżku. Z przykrością musiał stwierdzić, że kartka została pognieciona, a może i nawet porwana przez niego w miejscach, gdzie zacisnął na niej palce. Nie mógł puścić.
Już sam nie pamięta, kiedy ostatnim razem widział te duże, eleganckie, lekko pochyłe pismo. Ile lat temu ktoś nazwał go ''otouto'', ile lat temu ostatni raz widział swojego Aniki? Już jest chyba za duży na to słowo.
Jak wygląda? Co robi? Gdzie jest? Jaki jest?
Popatrzył jeszcze raz na kartkę, czytając list od nowa.
''Mam nadzieję, że jeszcze mnie pamiętasz [...]"
Jakby mógł zapomnieć??
''[...] nie odpisywałeś [...]"
Nie miał na co! Ale pisał! Co tydzień, co dwa, potem co miesiąc, co trzy... Aż w końcu co rok, zawsze dziewiątego czerwca***...
"Nie wspominaj o mnie rodzicom, nienawidzę ich.''
Więc to oni? Te listy na stole... Nie potrafił uwierzyć w to, że byliby do czegoś takiego zdolni...
Sasuke podszedł do biurka i popatrzył na telefon.
Zadzwonić?
Czy tego chce, pragnie? Czy to naprawdę nadal jego kochany ''Aniki''? Czy w ogóle to prawda? Może jakiś głupi żart?
Rok. Dwa lata. Potem trzy. Dwanaście.
Czy nadal są braćmi?
Bez zastanowienia wystukał na swojej Nokii* podany na kartce numer.
Jeden sygnał.
Dwa sygnały.
Trzy sygnały.
-Uchiha Itachi, słucham?
Nagle serce dwudziestolatka stanęło w miejscu.
-Halo, kto tam?
Znów ten sam, głęboki głos. Milczał.
Milczał, bo nie był w stanie nic powiedzieć.
-Halo, jest tam ktoś?
-Itachi? - Wydusił z siebie, sam przestraszywszy się swojego głosu. Bardziej przypominał zarzynaną kwokę...
Nie. Nie uwierzy. To nie możliwe...
-Sasuke? To ty? - Usłyszał.
Ten głos. Czy to możliwe, aby należał do Itachi'ego? To nie był jego głos. Nie, to nie jego... Itachi miał niski, ale słodki głos dwunastolatka, a nie głęboki, hipnotyzujący głos dorosłego mężczyzny.
Rozłączył się i odłożył telefon na biurko.
Za dużo.
Stanowczo za dużo.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


*No co? XD Wierzcie, lub nie, ale tak nazywa się osiedle w Olsztynie xD
**Nie pamiętam, jak to się nazywa, ale co roku, w Japonii jest parada, w której uczestniczą jedynie osoby, które przez ostatni rok weszły w pełnoletniość, czyli skończyły dwadzieścia lat. Taka baaaaaaardzo stara tradycja, a wiadomo- tradycja jest droga. XD
***Urodziny Itchy'ego.
****Kocham tą firmę xD Ogólnie, pochodzi przecież z Dżapanii, więc jest ok xD


Mam nadzieję, że chociaż trochę Wam się podobało, a jak nie, to trudno... Widzimy się za tydzień... Papa ,)



czwartek, 1 sierpnia 2013

2. Koperty.

Dobra, robaczki. Bez zbędnego biadolenia dodaję drugi rozdział.
Jika-san, dzięki za koment !p mam nadzieję, że i ten rozdzialik Ci się spodoba. To do zobaczenia za tydzień i zapraszam na drugi ,)
DEDYK: JIKA-SAN


   Blady chłopak siedział na łóżku trzymając komórkę przy uchu. W idealnej ciszy, która panowała w pomieszczeniu, dało się słyszeć słowa wydobywające się z głośnika telefonu.
 -Strasznie mnie ciekawi, ile ona tak wytrzyma! Nie rozumiem, jak można mieć czterech facetów w ciągu tygodnia? Taka szmata z tej Sakury-chan, nee, Sasuke-kun?- Usłyszał brunet, wlepiając czarne ślepia w zegarek na bladym nadgarstku.
Osiemnasta pięćdziesiąt cztery. Rozmawiają już trzy kwadranse. Ileż można?
 - Halo, Sasuke, jesteś tam?
Cisza.
 - Sasuke?!
 - Mhm. - Padła jakże rozbudowana odpowiedź, nie ukrywająca znużenia jej autora.
 - Przeszkadzam? - Zapytał głos po drugiej stronie, słysząc kolejną, wysoce polisylabową wypowiedź.
Rozmowa, ku wielkiej uciesze chłopaka, zakończyła się niedługo potem.
Sasuke odłożył "diabelskie urządzenie", klapnął swoim młodzieńczym cielskiem na szkarłatną pościel i popatrzył w biały sufit. Należało by dodać, że ostatnimi czasy stało się to jego ulubionym zajęciem.
Po kilku minutach ''nic-nie-robienia'' wstał, z zamiarem pójścia do kuchni i zrobienia sobie cudownego, kofeinowego trunku, jednak czynność ta została brutalnie przerwana przez bezczelny dźwięk dzwonka bezczelnej komórki i bezczelnej osoby, usiłującej dodzwonić się do Jego Królewskiej Bezczelności.... przepraszam. Idealności.
''Znowu?"- pomyślał zirytowany i spojrzał na wyświetlacz telefonu.
Dzwoni: Lolo
"Lolo?"- Pomyślał usiłując sięgnąć pamięcią wstecz, jednak okazało się, że ta czynność jest ponad jego możliwości. Wyszedł więc z pokoju zchym "się.", rzuconym w stronę telefonu.
Ruszył schodami w dół, prowadzącymi do kuchni, po drodze zaglądając w wielkie lustro, zawieszone naprzeciw nich. Co tam zobaczył?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Dziesięć lat wstecz.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

 - Aniki, spójż, Aniki!
Mały, na około sześcioletni  chłopczyk zbiegł po drewnianych, lakierowanych schodach w dół, trzymając w bladych rączkach niebieską różę z papieru. W końcu udało mu się zrobić kwiatka, którego obiecał sobie dać jutro, w Dzień Ojca, dla swojego tatusia.
Ale najpierw pokaże dla braciszka, bo jeżeli Itachi uzna, że jest brzydki, to zrobi nowy! Nie chce, by tatuś znów tak źle się patrzył... Musi wyjść idealnie!
Zaczął rozglądać się po pomieszczeniu, z przykrością stwierdzając fakt, że nikogo nie ma. Pobiegł więc na górę, odwiedzić tak bardzo mu znany, pokój swojego ukochanego aniki, jednak tam też nie było śladu jakiegokolwiek życia, nie licząc muchy, która z tylko sobie znanych powodów latała po pokoju, brzęcząc upierdliwie. Dopiero teraz Sasuke zdał sobie sprawę, że w domu jest straszliwie cicho... Nikogo nie ma.
Zrezygnowany usiadł na schodach i popatrzył naprzeciw nich, trafiając wzrokiem w dwa okrągłe węgle. Jest tak podobny do niego... Czemu nie może być tak samo dobry? Zamachnął się i rzucił origami w lustro, jednak papier nie doleciał i upadł tuż przed nim.

***

Niedziela. Ulubiony dzień każdego, szanującego się Japończyka. Czarnowłosy chłopak leżał na łóżku, jak zawsze patrząc się w sufit.
Która godzina?
Spojrzał na podświetlany, elektryczny zegarek na szafce nocnej. Dziewiętnasta.
Przekręcił się na bok i wbił spojrzenie swoich onyksowych ślepek w ścianę. Jaki to kolor? Ciemny niebieski. Dla niektórych jasny granat. Sam nie wiedział i zrezygnował z tej czynności, na rzecz  zrobienia sobie krótkiego spaceru. W tym celu zszedł z łóżka, na którym zalegał już dobre kilka godzin i skierował się do pokoju, by poinformować rodzicielkę o swoim zamiarze.
 - Mamo, ja wych...
Jego słowa utknęły mu w gardle, gdy ujrzał na szklanym stoliku pełno kopert. Zdecydowana większość była biała, jednak dało się zauważyć też kilka w innych kolorach. Czerwone, niebieskie, zielone, żółte. Na kanapie siedziała mama i czytała jakiś list, w ręku trzymając pustą kopertę.
 - Oh, Sasuke. Ty nie u Naruto? - Zapytała Mikoto. Na jej twarzy widoczne było zdenerwowanie, ale ukrywała to za maską niezbyt szczerego uśmiechu.
Zaczęła zbierać koperty w stosik, który okazał się dosyć wysoki. Włożyła kartkę do papierowego opakowania i położyła na wierzch, wszystko przewiązawszy dwa razy gumką recepturką.
 - Nadal nie ma żadnej wiadomości? - Zapytał z małą nadzieją, jednak w odpowiedzi dostał tylko lekkie pokręcenie głowy. Westchnął.
 - Wychodzę. - Rzucił i zniknął za drzwiami.

***

Nie miał pojęcia czemu, ale coś nie dawało mu spokoju.
Koperty.
Co w nich było?
Widział jedynie stare znaczki, takie sprzed kilku lat. Pokazywały jakiś wieżowiec na tle nocnego nieba. Pamiętał je, bo zawsze chodził do pobliskiego sklepu, gdy wysyłał listy do... Do niego. Sama myśl o nim napawała go smutkiem.
Kiedy to było? Z pięć lat temu... Pięć długich lat...
Więc rodzice czytają stare listy... Od kogo?
Znowu kolejne pytanie, na które nie zna odpowiedzi... Eh.
Siadając w parku, na ławce, dopiero zarejestrował w swoim umyśle myśl, gdzie się znajduje.
W oddali jeszcze słychać było krzyki bawiących się na pobliskim placu zabaw smarków, czyli nie było tak późno. Ze smutkiem stwierdził, że nie zabrał z domu komórki, jednak jakimś cudem w kieszeni swojej ukochanej, skórzanej kurtki odnalazł MP3 i poplątane słuchawki. Bez zastanowienia wetknął kabelki w uszy i oparł się wygonie o ławkę.
Na pewno przesiedział tak sporo czasu, bo gdy został wybudzony ze słodkiego letargu przez upierdliwego komara, dzieciaków nie było już słychać. Nie tylko ich z resztą. Nawet roboty drogowe zdały się ucichnąć, jak i samochody, choć jedynie z tej części miasta, sporo oddalonej od hałaśliwego centrum. Jakby z daleka dochodziło do uszu jedynie irytujące cykanie świerszczy.
Sasuke spojrzał na niebo. Słońca już nie było widać, jedynie koniec horyzontu jarzył się jeszcze rudą, gasnącą już łuną.  Uśmiechnął się sam do siebie i poszedł do domu. Pierwsze, co rzuciło mu się w oczy, po przekroczeniu progu spowitego w ciemności pokoju, był zegarek.
22:31

***

Dwudziesta druga dwadzieścia dziewięć.
Dwudziesta druga trzydzieści.
Dwudziesta druga trzydzieści jeden.
Długowłosy chłopak wstał z fotela obitego szkarłatnym pluszem.
 - Itachi, skarbie, przeziębisz się! - Do jego uszu dobiegł świergot siedzącego na łóżku blondyna, patrzącego na jego bose stopy.
Huh?
 - Nie pamiętam, abym pozwalał Ci wejść. - Powiedział, lustrując intruza zimnym wzrokiem.
 - Ja też nie. Sam sobie pozwoliłem. - Wzruszył ramionami chłopak, z perfidnym uśmiechem na ustach.
 - Jesteś bezczel... - Zaczął Itachi, miażdżąc rozmówcę wzrokiem, jednak nie było dane mu skończyć.
 - Zanim dokończysz, spytaj się może najpierw po co tu jestem, a wtedy oceniaj, czy jestem bezczelny, czy nie. - Powiedział, wstając z łóżka. Popatrzył mu w oczy twardo.
 - Więc? Czego chce Twoja osoba w moim pokoju? - Zapytał, siląc się, nie wiadomo czemu, na jakiś miły ton. Nie chciał go wkurzać, choć bardzo miał na to ochotę, czuł jednak, że Dei ma mu coś do powiedzenia.
 - Sasori dojechał właśnie do Tokio.
Rozległ się cichy trzask otwieranych i zamykanych drzwi, a brunet został sam na sam w swoim pokoju i z cieniem radosnego uśmiechu na ustach.