wtorek, 30 grudnia 2014

19. Interes.


Hej, kochani!
Tak jak obiecałam, rozdział pojawia się przed końcem roku. Mam nadzieję, że mi zaufaliście i nie spisaliście moich słów od razu na straty.
W tym rozdziale wiele między braćmi się nie dzieje, a to dlatego, że w kolejnych mam w planie zrobić większą akcję, która na pewno się Wam spodoba. Jak wielką, tego jeszcze nie wiem, ale mam nadzieję, że szybko się dowiem.
To jeszcze nie koniec ogłoszeń parafialnych, o nie! Z okazji Sylwestra chciałabym życzyć Wam… yyy. Udanego Sylwestra xD Mam nadzieję, że się dobrze wybawicie i spędzicie go bezpiecznie. Nie róbcie żadnych głupot, abyście mogli przeczytać kolejny rozdział c:
No, to chyba tyle! Nie wiem, kiedy napiszę następną część, bo kończy się wolne i muszę się uczyć do pracy klasowej z angielskiego… Postaram się wyrobić do ferii, czyli do 23 stycznia, bo raczej w ferie nic się już nie pojawi, chyba że na sam początek. Trzymajcie kciuki!
Tymczasem pozdrawiam i życzę miłego czytania,
~Rena

Nie zadzwonił.
Siedząc w domu zachodził w głowę czy wszystko jest ok, czy spokojnie doleciał i czy jacyś afgańscy terroryści przez przypadek nie przejęli akurat jego samolotu. Od wczoraj oglądał wiadomości, jednak na żadnym z kanałów typu Tokyo Live nikt nic takiego nie wspominał. Zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo irracjonalny był ten strach, jednak nie miał na to żadnego wpływu. Martwił się.
Usiadł przed biurkiem i odpalił starego laptopa od Apple, który mimo wieku nadal chodził dość sprawnie, może dlatego, że był dość oszczędnie używany, a może z powodu, iż Uchiha mieli w genach zakodowane szanowanie swoich rzeczy. Nawet taki paniczyk jak on, wielki Sasuke.
Odpalił pocztę, chcąc zobaczyć czy dostał jakieś nowe materiały na wykłady, jednak zamiast tego w swojej skrzynce e-mailowej zauważył wiadomość o dość odstającym od reszty temacie, bo napisanym co dziwne, nie kanji, a alfabetem łacińskim. Bez zastanowienia nad jakimikolwiek konsekwencjami kliknął w odnośnik. Było niewiele osób, które mogły do niego napisać coś podobnego. W sensie, mógł każdy, jednak nie sądził, aby komuś się chciało.
Po kilku sekundach ładowania okazało się, że mail był pusty. Zawierał jedynie kilka załączników, które w pomniejszeniu wydawały się jedynie zwykłymi, białymi karkami z jakimiś niekształtnymi, czarnymi wzorami.
Uśmiechnął się do siebie, kiedy jeden z nich rozwinął się na całą stronę.
Itachi wziął wszystko bardzo na serio... Termin odlotu na karcie pokładowej i bilecie był zapisany na równo za dwa tygodnie, 29 sierpnia 2014 roku.

***

 - Idziemy?
Sasuke skinął głową, spuszczając wzrok z rudowłosego i popatrzył na kwiaty trzymane w swojej dłoni. Czerwone róże. Najprostsze. Tradycyjne. Typowe. A jednak miały w sobie coś co sprawiało, że to właśnie one co roku okazywały się najbardziej odpowiednie.
Ruszył przodem, wchodząc w cmentarną bramę. Lawirował między grobami, podążając tak dobrze już sobie znaną ścieżką, obserwując wyuczone na pamięć nagrobki przez tak częste przemykanie między nimi.
 - Sasuke... Zaczekaj. Nie biegnij tak. - Dyszał za nim Gaara, próbując zrównać z nim tempo. Dopiero po chwili dotarło do niego, jak szybko pędzi w tamtą stronę. Odetchnął cicho i zwolnił, czekając na chłopaka.
Byli blisko. Z tej odległości widział już niewielki pomnik w kolorze grafitu, przykryty pierwszymi opadłymi w tym roku liśćmi. Kończył się sierpień, w związku z czym niektóre z drzew zaczynały mienić się złotem.
Uśmiechnął się, jednak był to tak niespodziewany uśmiech, że musiał dotknąć palcami ust, aby w to uwierzyć. Nie przypominał sobie drugiej takiej chwili. Czy to jakiś przełom? Początek czegoś nowego? Nie sądził. Nie żyli w bajce. Jego życie ciągnęło się dalej i nie było możliwe, aby w ciągu kilku najbliższych lat cokolwiek uległo zmianie, przynajmniej w związku z tym.
Stanął przed granitowym nagrobkiem i wbił wzrok w napis, nie potrafiąc spojrzeć na czarno-białe zdjęcie.

Kimimaro Shiro
ur. 25.10.1990 zm. 28.08.2012
Pokój jego duszy.

 - To już dwa lata. - Powiedział cicho, nadal wyczuwając na swoich ustach uśmiech sprzed chwili. - A ja nadal mam wrażenie, jakby to było wczoraj. - W dalszym ciągu starał się skupić na kształtnych literach, czując, że powoli zaczynają opuszczać go siły.
"Zaczyna się... A w tym roku miałem być silny."
Czarnowłosy włożył kwiaty trzymane w ręku do wazonu wmurowanego w pomnik, do połowy wypełnionego wodą, zapewne z wczorajszego deszczu. Dzisiejsze niebo też nie było czyste, jak zazwyczaj w lecie. Znów zbierało się na deszcz, a od zachodu nadciągały ciemne chmury. Do jego uszu docierał coraz głośniejszy szum wiatru i liści cmentarnych drzew.
Nie chciał się nad tym wszystkim znowu rozżalać. Ludzie umierają...
Nie potrafił pogodzić się z jego śmiercią, ale nie pozwalał sobie także się załamywać.
Te uczucie... Ich uczucie umarło razem z nim. Został jedynie smutek, że nie mogło się rozwinąć.
Okrutne? Nie bardziej niż to, co ich spotkało. Teraz już nic się nie wydarzy. Właśnie to było okrutne.
 - Sasuke...
Uciszył go gestem dłoni.
Nie licząc szumu liści, było tak cicho... W powietrzu wyraźnie roznosił się śpiew ptaków. Kiedy zamykał oczy, prawie potrafił sobie wyobrazić, że to on gwiżdże.
Uwielbiał gwizdać. A może tylko mu się to zdawało? Wspomnienia były tak rozmazane...
Nie potrafił wstrzymać łez wyciekających spod jego powiek. Z jego bezczelnie skrojonych bladych ust wyrwał się cichy szloch, stłumiony jego własną ręką. Opuścił głowę w dół i schowawszy twarz w zimne dłonie, pozwolił objąć się cudzym ramionom.
Miał dziwne, straszne wrażenie, że ta historia skończy się już niedługo. Że przerwie ją coś o wiele gorszego od śmierci...
Zapomnienie.

***

 - Kiedy dolecisz, szukaj Hidana, wyślę Ci jego numer SMSem. Odwiezie Cię do...
 - Jak to Hidana? A Ty?
 - Sasuke, uspokój się. Nie mogę przyjechać. Zobaczymy się na miejscu. - Itachi powiedział to stanowczo, jednak jego głos brzmiał bardziej uspokajająco, niż karcąco. Na jego twarzy wymalowała się ulga, kiedy krzyki po drugiej stronie ucichły Zakręcił samochodem w lewo, wjeżdżając w jedną z bocznych uliczek.
 - Dobrze. Poczekam.
Długowłosy odetchnął cicho, po czym pożegnał się i odłożył telefon do schowka przed siedzeniem pasażera.
Zaparkował w krzakach przy starym hangarze i wyszedł z samochodu, kierując się w stronę Nagato, opartego o czarnego, lśniącego Mercedesa.

 - Kiedy przyjedzie? – Zapytał czarnowłosy, sprawdzając na telefonie godzinę. 13.05.
 - Powinien już być.
Oparł się o samochód obok niego i wbił wzrok w drogę, ledwo dostrzegalną między szuwarami. Trzasnęły metalowe drzwi i z blaszanego budynku wyszedł Deidara.
 - Gdzie ten grubas? – Rzucił zdenerwowany, poprawiając ręką grzywkę. Przybliżył się do Itachi’ego, jednak zanim zdążył naruszyć jego przestrzeń prywatną i przytulić się, został odepchnięty. Uchiha dostrzegł na jego twarzy grymas niezadowolenia, jednak nie usłyszał żadnego słowa sprzeciwu.
 - Zachowuj się. Zaraz przyjedzie.
Jakby na zawołanie, dało się słyszeć stłumiony ryk silnika, aby po chwili na polanę wjechało czerwone auto. Z tej odległości nie widać było znaczka, jednak kiedy podjechało wystarczająco blisko, można było dostrzec na masce srebrną literę L. Lexus.
 - Niezłe autko. – Mruknął blondyn, obserwując z lekką kpiną wychodzącego z pojazdu, dość pulchnego mężczyznę w średnim wieku. Przeleciało mu przez myśl, że obrzydliwym byłoby być obmacywanym przez takiego typa. Jeżeli miałby wybierać pomiędzy nim, a zwykłym blockersem, wybrałby blockersa.
 - Spóźniłeś się. – Warknął Nagato na prawie całkowicie wyłysiałego gościa. Ubrany był w szary garniak, chociaż bardziej wyglądał na biały wyprany w tej samej pralce z czarnymi ubraniami. Skórę też miał szarawą, zapewne od fajek, przez co do głowy cisnęła się myśl, że został obsypany wiadrem popiołu. Zapewne nikt by mu tego nie żałował.
 - Wybacz, załatwiałem ważne sprawy. – Facet zbył go, uśmiechając się głupio, jakby zwracał się do swojego młodszego brata. Nie miał jednak szczęścia. Nagato nie był jego pieprzonym, młodszym bratem.
 - Dwanaście procent. Po dwa od każdej minuty. – Powiedział twardo, obserwując jego reakcję z bladą obojętnością na twarzy, jednak w jego oczach błyszczało wręcz dziecięce zadowolenie na myśl o wygranej.
Wszyscy zebrani na tej polanie wiedzieli, że musi się zgodzić. Nie oznaczało to jedynie wzrostu funduszy, lecz też respektu wobec ich usług na rynku. Facet robi mu reklamę za free, płacąc wyższą cenę pokazuje, że towar jest dobry, a dodatkowo stawia go w dobrym świetle- bezwzględnego, władczego Nagato, w którego mniemaniu warunki rynku działały na trochę innych zasadach- to klient ma się bić o Ciebie, a nie Ty o klienta. Dzięki temu zaszedł tak wysoko.
Przez moment jedynym odgłosem, który dało się słyszeć był wiatr, jednak po chwili przerwał go trzask samochodowych drzwi. Z pojazdu wyszedł ubrany na czarno facet w ciemnych okularach, trzymając w ręku dwa małe neseserki obite skórą, od której odbijało się słońce.
 - Itachi.
Czarnowłosy odepchnął się z westchnieniem od samochodu, na dźwięk głosu rudego i poszedł po pieniądze. Otworzył zamki obu skrytek i przeleciał szybko wzrokiem po zawartości. Nie dziwiły go takie sumy, więc wyraz jego twarzy nie zmienił się ani trochę. Nie raz widział więcej i nie raz trzymał więcej w rękach.  Popatrzył na swojego szefa i skinął potwierdzająco głową. Nie sprawdzał ile, nie sprawdzał czy prawdziwe, ani  nic z tych rzeczy. Tym zajmie się Kakuzu. A jeżeli facet rypnął się o więcej niż o jeden banknot, albo ich oszukał… Uśmiechnął się lekko. Zdając się na wyobraźnię szefa i jego talent do planowania dziwnych rzeczy, nie muszą się martwić o to, że wyjdą z tego stratni. Nagato machnął ręką w stronę Deidary, który ruszył z powrotem w stronę hangaru. Nie wracał jednak sam.
Tuż przed nim szło dwoje ludzi. Kobieta, o ogniście czerwonych włosach i spłoszonym spojrzeniu, oraz białowłosy chłopak, który kroczył przed siebie ze znudzeniem wymalowanym na twarzy.  Itachi uśmiechnął się pod nosem na ich widok.
To nie tak, że lubił to robić… Gdyby miał możliwość wyjścia z tego bagna, nie zawahałby się przez ani jeden moment. Sęk tkwił w tym, że z tego nie dało się wyjść, jeżeli raz się weszło. Za dużo wiedział, aby Nagato mógł puścić go wolno. Nie miał więc wyboru ani teraz, kiedy w tym siedział, ani wcześniej, kiedy skończył studia i wylądował na ulicy, odcinając się całkowicie od rodziców.
Deidara zaprowadził ich aż pod lśniący czerwienią samochód, gdzie facet w czerni podszedł do nich i podstawił im pod nos kawałek szmaty. Chloroform. Wszyscy wiedzieli, że nie było to potrzebne, jednak kupcy widocznie kładli nacisk na środki ostrożności. Ich towar, ich wybór.
Wziął walizki i pogwizdując cicho pod nosem „In the end” Linkin Park’u skierował się w stronę swojego szefa, słysząc za sobą szmer towarzyszący wkładaniu dwóch bezwładnych ciał do bagażnika.

***

Sasuke nie był kretynem. Już w samolocie przygotowywał się psychicznie na wątpliwą przyjemność spędzenia całej drogi do willi z białowłosym wrzodem siedzącym za kierownicą. Dla swojego bezpieczeństwa postanowił usiąść z tyłu samochodu, jednak okazało się to być czymś nieosiągalnym, ponieważ wszystkie trzy tylne siedzenia okazały się być zawalone mniej lub bardziej określonymi przedmiotami.
 - Nie mogłeś tego upchnąć do bagażnika? Jest pusty. – Zauważył Uchiha, przyglądając się widokom za szybą, jakby były interesujące, co było równie wątpliwe. Ulice zatłoczonego Londynu różniły się od Tokio jedynie tym, że chodzili tam ludzie wyżsi od przeciętnych Japończyków o  średnio 10-20 centymetrów. Może były też trochę mniej przeludnione. Tak czy siak, nie było co oglądać, jednak wydawało się to dużo bezpieczniejsze i przyjemniejsze niż wlepiać wzrok w Hidana.
 - Wolałem je położyć na siedzeniu.
Jego odpowiedź nie należała do tych wyczerpujących i wyjaśniających chociaż część tematu, którą Sasuke miał nadzieję usłyszeć, jednak zdecydował się nie drążyć. Jego myśli krążyły teraz wokół czegoś całkiem innego.
Czy spotka go zaraz po przyjeździe na miejsce? Czy na niego czeka? A może to jednak on będzie tym, który będzie musiał zaczekać? Sam zdziwił się, jak bardzo niepewnie i niecierpliwie podchodził do tej sprawy… Denerwował się.
Tak, on.
Zamknął oczy i oparł głowę o fotel, usiłując skupić się na czymś przyjemniejszym niż jazda samochodem, jednak od dwóch tygodni nie potrafił myśleć o niczym innym jak o rychłym spotkaniu z bratem i o tym, co stało się nim rozstali się ostatnim razem.
Nadal czuł na ustach jego pocałunek. Nie potrafił określić jaki był, a na jego wspomnienie nie przychodziło mu do głowy nic innego ponad jego fizyczność. Nie umiał go nazwać. Czy był delikatny? Pikantny? Czuły? Pewny? Jedynym faktem, który mógł stwierdzić było to,  że Itachi go chciał. Chciał i jakimś sposobem sprawił, że i on zaczął go chcieć.
Otworzył oczy, kiedy Hidan zadał jakieś pytanie. Spojrzał na niego niezrozumiale i rzucił pierwszą lepszą odpowiedź na odczepnego, chcąc dać mu do zrozumienia, że nie ma ochoty na konwersację. Niestety, kierowca samochodu okazał się bardziej upierdliwy niż większość osób, które Sasuke zdołał poznać w swoim dwudziestoletnim życiu. Ich rozmowa była równie porywająca co wczorajszy obiad, dopóki nie padły wyczekiwane przez niego słowa.
 - Jesteśmy na miejscu, księżniczko.


wtorek, 23 grudnia 2014

Tradycja- świąteczna miniaturka +życzenia.

Hej, ludzie!
Tak jak Wam obiecałam na fanpagu, przychodzę do Was ze świąteczną miniaturką. Mam nadzieję, że Wam się spodoba i choć troszkę zaspokoi Wasze ItaSasukowe wyobrażenia. Ale teraz przejdźmy do konkretów. Jest po dwunastej, noc, właśnie wybił 24 grudzień... A ja zmęczona, z chorym gardłem i bolącym łbem piszę Wam życzenia. Widzicie, jak Was kocham, moje dzieci?
No więc tak: Wszystkiego najlepszego, zdrowia, szczęścia, pomyślności itd, itp. Wszyscy wiemy, że w życiu są jednak ważniejsze priorytety, więc nie ograniczamy się.
Dużo kasy, fajnych prezentów, dobrego żarcia na stole, zjadliwego karpia, świecącej, a nie palącej się choinki, śniegu, zimy, mrozu, zasp, śniegu, zimna i szronu na szybach, aby rodzice w końcu przemówili ludzkim głosem, dużo yaoi, weny na pisanie opowiadań, czasu na czytanie i oglądanie serii, aby Wasi ulubieni blogerzy dodawali rozdziały jeszcze częściej (nawet, jeżeli dodają je co kilka dni), aby w Polsce wydali jeszcze więcej tytułów yaoi i aby Kotori nadal pracowało tak wspaniale i jeszcze lepiej, no i aby ItaSasu rozprzestrzeniło się bardziej niż Ebola~ *Przerwa na wdech*. Jest tyle rzeczy, których jeszcze chciałabym Wam życzyć... Zasłużyliście na to. Jesteście wspaniali. Więc aby już nie zamęczać Was tym wszystkim, ograniczę się do jeszcze jednego pozdrowienia: Wesołych, radosnych i wymarzonych Świąt, moi yaoiści! <3
Zapraszam do czytania :3


Ubieranie choinki nie było jedną z moich najulubieńszych czynności. Szczerze powiedziawszy, nie widziałem sensu w tej tradycji, jako że ani ja, ani Itachi nic za bardzo nie robiliśmy sobie z religii. W sumie to byłem w kościele raz w życiu, kiedy Naruto brał ślub. Msze nie były dla mnie. Ale wróćmy do choinki...
Jak co roku, miałem pokłute całe dłonie wieszając bombki, łańcuszki i aniołki, które Itachi zrobił sam. Miał bardzo sprawne dłonie, z resztą nie tylko przy robieniu aniołków...
- Skończyłeś już piec te ciasto? - Krzyknąłem z pokoju, trzymając w dłoni gwiazdę na czubek świątecznego drzewka. Niestety, Bozia poskąpiła mi wzrostu, a nie chciało mi się przynosić krzesła. Wolałem poprosić Itę. Tak, nie dość, że mały, to leniwy. Bywa.
- Już, chwila. Wstawiam do piekarnika. - Usłyszałem krzyk dobiegający z kuchni.
Założyłem ręce na piersi i czekałem. Po niedługiej chwili do pokoju wszedł mój brat, w całej swojej utytłanej mąką okazałości.
Nie mogłem się nie uśmiechnąć.
- Ah Ty i te Twoje krótkie nóż...
- Nie kończ. - Powiedziałem groźnie, patrząc na niego z nienawiścią kipiącą z oczu.
- ... nóżki.
Moja mina zrzedła. Względnie dobry humor także.
- Sam sobie ubieraj tę choinkę. - Warknąłem i wyszedłem z pokoju, zostawiając go samego.
Nic na to nie poradzę... Nie znoszę, kiedy ktoś nabija się z mojego wzrostu, a kiedy robi to Itachi i to z taką złośliwością, czuję się cholernie zdradzony. Już chyba wolałbym zobaczyć go z innym...
Prrr, wróć. Nie. Tfu. Ja tego nie powiedziałem.
Usiadłem w pokoju i otworzyłem swój notes na rysunki. Kompletnie nie miałem talentu, dlatego rysowałem. Swoisty bunt jednostki przeciw całemu światu. Usiadłem na krześle i zacząłem mazać na jednej z nielicznych już czystych kartek jakieś niekształtne kreski.
- Sasuke, chodź, spróbujesz ciasta. - Powiedział Itachi, kładąc mi dłonie na ramionach.
Rok w rok robił to samo ciasto. Rok w rok spędzaliśmy święta sami. Rok w rok ubierałem choinkę. Było nam tak dobrze... Chociaż gdyby rodzice żyli, byłoby dużo przyjemniej. Ale mieliśmy siebie, to najważniejsze.
- Nigdzie nie idę. - Prychnąłem, strzepując jego dłonie z ramion. Mógłbym przysiąc, że w tej chwili uśmiech na jego ustach powiększył się o około trzy razy.
- Sasuke... Zerwiesz z tradycją? - Zapytał niewinnie, całując mój kark. Wzdrygnąłem się. Kiedy Ita zaczynał uwodzić w ten swój wredny sposób, był bardziej creepy niż niejeden psychopata. Wierzcie mi, wiem co mówię.
- Przestań. - Powiedziałem oburzony, że w takiej sytuacji myślał o takich rzeczach. Skandal.
- Dlaczego? Znów zagrozisz mi celibatem? - Zaśmiał mi się do ucha, co wpieniło mnie jeszcze mocniej, bo właśnie miałem zamiar mu to oznajmić. - Dobrze. Ale najpierw trzeba dopełnić bożonarodzeniowej tradycji... Potem możesz sobie ustalać co chcesz.
- Zrywam z tradycją. - Powiedziałem ostro, usiłując znów zabrać się za 'rysowanie', jednak jego ręce pod moją koszulką sprawnie mi to uniemożliwiały.
- Udowodnić Ci, że nie? - Zapytał, a w jego głosie znów usłyszałem nutkę rozbawienia.
- Nie musi...
Nie dane było mi dokończyć.
Całując mnie, prowadził w stronę salonu. Z każdym kolejnym ubraniem, które spadało z mojego ciała, było mi coraz goręcej, mimo iż skórę smagało zimno z uchylonego okna.
Poczułem na plecach miękki dywan i odetchnąłem cicho, kiedy w końcu przerwał pocałunek.
- Wesołych świąt, braciszku. - Powiedział do mnie jeszcze, zanim nasza wigilijna tradycja się dopełniła.
Nie odpowiedziałem. Jeżeli te święta mają skończyć się tak samo jak zaczęły, na pewno będą wesołe. Coś czułem, że Itachi o to zadba.

Pozdrawiam i jeszcze raz Wesołych,
~Rena

piątek, 12 grudnia 2014

18. Obietnica

Cześć...  Wszystkim...  *Chowa się za telefonem*
Nie krzyczcie, proszę. Wiem, że znowu zawaliłam. Moja wina. W sumie to nie moja, ale moja.
Zepsuł mi się laptop i nadal go nie mam i... No i nie miałam na czym pisać. Wiem, że obiecałam go na trzy tygodnie wcześniej, ale siła wyższa. Ostatecznie wkurwiłam się cholernie i napisałam go na komórce. A raczej przepisałam, bo był w większości gotowy już od dawna. Liczę na wybaczenie przez fakt iż się tak poświęciłam ;-;
Z tego miejsca chciałabym podziękować Wam za taki odzew pod poprzednim postem i na fanpagu. Widzę same nowe twarze (czyt. Nowe podpisy), co mnie bardzo cieszy, chociaż szkoda trochę, że nie komentuje już prawie nikt, kto czytał wcześniej. No trudno. Pisać będę nadal.
Jeżeli blog się Wam podoba, zachęcam kliknąć tu obok, w niebieskie okienko 'dołącz do tej witryny', aby być na bieżąco.
Proszę tylko, nie jęczcie, że rozdział krótki... Naprawdę się starałam i jest średniej długości, tego mi nie zarzucicie ;-;
Zgodnie z obietnicą 'coś' zaczęło się dziać. A mówiąc 'coś' mam na myśli coś między Uchihami.
No dobra, koniec ogłoszeń parafialnych. Zapraszam do czytania~



- Na lotnisko. - Powiedział, wsiadając do pierwszej lepszej taksówki stojącej na ulicy.
- Które? - Zapytał facet w czarnej, zamszowej czapce narzuconą na łysiejącą głowę. Znudzony żuł gumę, co obrzydziło Sasuke na tyle, aby pomyśleć o ucieczce z samochodu. Wiedział jednak, że nie ma na to czasu.
- Na... - I tu pojawiał się problem. Na które lotnisko? W Tokio było ich kilka, a Itachi nic nie sprecyzował. - Zachodnie.
Przez głowę przeleciały mu sceny sprzed dwunastu lat... Oby to lotnisko tym razem przyniosło mu większe szczęście, niż wtedy.
Taksówka ruszyła powoli w stronę celu, wydając przy tym dźwięk, jakby miała za chwilę stanąć w miejscu. Sasuke nerwowo spoglądał na zegarek, prawie wyczuwając jak szybko czas przelatuje mu przez palce.
Ósma dwadzieścia dwa.
Ósma dwadzieścia sześć.
Ósma trzydzieści.
Ósma trzydzieści trzy.
- Nie można szybciej? - Zapytał sfrustrowany, wbijając wzrok w czerwone światło przed samochodem, jakby chciał rozwalić je laserowym spojrzeniem. Niestety, nic takiego się nie stało.
- Nie wpłynę na ruch uliczny, kochasiu. Wszyscy teraz jadą do pracy. - Rzucił kierowca, posyłając mu w lusterku obleśny uśmiech żółtych zębów, po chwili wracając jednak do żucia miętowej gumy, której mdły zapach rozchodził się po samochodzie wraz z odorem benzyny i przepoconych ciuchów.
Sasuke poczuł nagły skręt w żołądku. Nie wiedział do końca czy z obrzydzenia, czy nerwów. Najpewniej z obu powodów.
Westchnął zrezygnowany i położył głowę na kolanach, przykrywając ją rękoma.
Skręcało go w środku, a ręce pociły się, mimo iż jego ciało zdawało się być nienaturalnie lodowate.
- Co taki struty? - Usłyszał nagle i uniósł głowę, patrząc na kierowcę. Zwierzanie się podstarzałemu dziadydze było ostatnią rzeczą, na jaką miał ochotę, jednak doszedł do wniosku, że co mu szkodzi? I tak zapewne nigdy więcej go nie spotka, a nawet jeśli, nie będą się pamiętać. W Tokio jest tyle taksówek, że przez kwartał mógłby jeździć na wykłady i wracać z nich, za każdym razem inną.
- Mój brat wylatuje. Nie wiem kiedy znów go zobaczę, co gorsza dopiero co go znalazłem po dwunastu latach... W sumie to on mnie znalazł. - Poprawił się. - Nawet nie wiem czy jadę na dobre lotnisko.
Nie lubił narzekać, ani opowiadać o swoich problemach, jednak musiał przyznać, że poczuł coś w rodzaju ulgi, a serce przestało bić tak szybko, że zagłuszało nawet szum silnika.
Zapaliło się zielone światło i taksówka ruszyła.
W oddali widoczna była już wieża lotniska, jednak i tak od celu dzieliło ich jeszcze dobrych kilka minut drogi. Sasuke wbił w nią wzrok, bojąc się spojrzeć na zegarek.
- Nie poleci.
Sasuke zamrugał zdziwiony oczami, przypominając sobie o istnieniu dziadka.
- Co?
- Stawiam pół wypłaty na to, że nie poleci. - Opowiedział taksówkarz, patrząc się na Sasuke jak na idiotę.
- Skąd ta pewność?  - Zapytał, nie potrafiąc znaleźć sensownych argumentów na te stwierdzenie. Wydawało się to dla niego skrajnie niemożliwe.
- Bo nawet taki skurwiel jak ja, poczekałby na brata, którego szukał dwanaście lat.
Na ustach Sasuke pojawiło się coś na kształt zadowolonego uśmiechu. Musiał przyznać, że te słowa... Mimo iż całkowicie bezsensowne, podniosły go na duchu. Zamilkł, rozważając je po cichu.
Czy Itachi zrobi to dla niego? Pokręcił głową. Nie...To nie było możliwe. Poleci, na pewno... Bardziej obstawiałby przy tym, że znów coś wymyśli. Podobnym do niego było mieć jakiś plan, którego nie wyjawiłby nikomu, dopóki by się nie udał. Tylko że co mógłby zrobić na lotnisku? Wywołać burzę i opóźnić lot?
Taksówka zatrzymała się na parkingu przed lotniskiem.
- Leć. - Głos mężczyzny wyrwał go z transu.
Nie trzeba mu było powtarzać drugi raz. Zostawiwszy na siedzeniu kilka banknotów, wyleciał z samochodu i pognał w stronę budynku. Usłyszał za sobą cichy śmiech i charkot zapalanego silnika, a w głowie kotłowała mu się jedna myśl: ''Nie mam czasu."
Wielki zegar nad głównym wejściem wskazywał ósmą czterdzieści dziewięć.
***
Siedział w sali odlotów, czekając na swój samolot. Zbliżała się dziewiąta, jednak nigdzie w pobliżu nie dostrzegał Sasuke.
Naprawdę był tak mocno oburzony, aby się nie odezwać, nie pożegnać? Uśmiechnął się pod nosem i omiótł wzrokiem wyludniającą się salę. Przyjdzie. Był tego całkowicie pewny.
- Przepraszam, która godzina?
Itachi przeniósł wzrok swoich czarnych oczu na stojącą przed nim kobietę. Długie nogi podkreślały obcisłe jeansy i buty na wysokim obcasie, a delikatny makijaż znakomicie współgrał z ciemno brązowymi, kręconymi włosami i różowawą skórą. Typowa Europejka.
- Pięć po dziewiątej. - Odpowiedział bez zbytniej grzeczności, ani też braku szacunku. Ot, zwykła wymiana zdań zwykłych ludzi.
Dziewczyna pokiwała głową i odeszła, stukając obcasami po śliskiej podłodze. Pomyślał tylko: "Cud, że jeszcze się nie wyłożyła.", kiedy jego oczy natrafiły na siedzącą nieopodal postać, trzymającą twarz w dłoniach. Wyglądała jakby płakała, jednak Itachi doskonale wiedział, że po jej policzkach nie spływają łzy.
Jego usta wygięły się w delikatnym uśmiechu, kiedy staną tuż przed chłopakiem.
- Pan kogoś szuka?
Sasuke podniósł głowę, dając tym samym Itachiemu doskonały wgląd w swoje zszokowane oczy, w których tak jak podejrzewał, nie błyszczała ani jedna łza.
- Itachi...
- Oto jestem. - Zaśmiał się, unosząc dłoń, aby dotknąć jego włosów, jak małemu dziecku, jednak przypomniawszy sobie jego reakcje w wyniku takich gestów, zrezygnował i z powrotem opuścił rękę.
- Co Ty tu robisz?  - Usłyszał, kiedy Sasuke w końcu doszedł do siebie. Teraz młodszy stał przed nim, z uniesioną głową, nadal patrząc mu w oczy. Co w nich widział? Zapewne idealne odbicie swoich własnych.
- Tak to się wita z bratem? - Zapytał się z rozbawieniem w głosie, nie mogąc powstrzymać się od tej reakcji. Z tą miną Sasuke tak strasznie przypominał teraz małe, niewtajemniczone w jakąś poważną sprawę dziecko, które usilnie stara się wszystko zrozumieć. Strasznie przypominał mu teraz dzieciństwo... Pamiętał dokładnie ten wyraz twarzy. Co do tego jego brat nie zmienił się w ogóle.
- Nie... Nie o to mi chodziło... Nie poleciałeś?  - Zapytał Sasuke, siadając z powrotem na plastikowym, niebieskim krześle, które skrzypnęło pod nim tajemniczo.
- Cóż... Chciałem dać Ci jeszcze odrobinę czasu... Tak naprawdę samolot mam za pół godziny. - Wytłumaczył, wskazując ręką na elektryczną tablicę, z zapisanymi wszystkimi odlotami.
- Tak myślałem... Zawsze wybiegasz w przyszłość.
Itachi pokiwał tylko głową, przytakując. Z natury był ostrożnym człowiekiem... A jego profesja nauczyła go tej ostrożności jeszcze bardziej.
- Skąd wiedziałeś, które lotnisko? - Zapytał starszy, siadając obok brata. Był nienaturalnie wyluzowany, a przynajmniej takie robił wrażenie.
- Nie wiedziałem. Przecież mi nie powiedziałeś. - Sasuke pokręcił głową.
- Więc jak tu trafiłeś?
- Pomyślałem, że dam temu miejscu jeszcze jedną szansę.
Tym razem to usta Sasuke wygięły się w uśmiechu.
- I jak?
- Chyba dobrze.
Siedzieli chwilę w ciszy, która przytłaczała coraz bardziej. Ucieszył się, że została przerwana.
- Kiedy wrócisz?
Itachi spodziewał się tego pytania, jednak nie sądził, że będą towarzyszyć temu takie emocje. Jego głos drżał od napięcia. Gdyby Sasuke nie siedział odwrócony do niego plecami i mógłby spojrzeć w jego oczy, był pewny, że zobaczyłby w nich coś na kształt niepewności... A może i smutku? Były to jednak tylko spekulacje.
- Nie wiem. - Odpowiedział zgodnie z prawdą. - Postaram się jak najszybciej.
Zdawał sobie sprawę, że nie była to zadowalająca odpowiedź, jednak nie miał zamiaru go okłamywać.
- A chociaż w przybliżeniu?
- Może dwa miesiące... Do pół roku.
Itachi dokładnie obserwował jego reakcje. Sasuke zacisnął mocno pięści, obracając się momentalnie w jego stronę. W jego oczach błyszczało niedowierzanie.
- Pół roku?...
- W najgorszym przypadku. - Dodał szybko, doskonale rozumiejąc jego dezorientację. Te "pół roku"  brzmiało gorzej niż wyrok. - Postaram się przylecieć jak najszybciej. Nie martw się.
Mimo wszystko, strach w głosie brata podobał się mu, cieszył jego uszy niczym słodkie słowa z ust kochanka. Było to egoistyczne, ale nie potrafił się z tego nie cieszyć. Czy nie o to chodziło mu cały ten czas, od kiedy znów są razem? Aby Sasuke zaczęło zależeć na nim i na jego obecności?
- Mało pocieszające. - Powiedział Sasuke, a smutek w jego głosie w ciągu chwili zbił się w bryłę zimnego lodu.
- Pan Uchiha będzie tęsknić? - Zapytał ze śmiechem, chcąc lekko rozluźnić napięcie w powietrzu.
- Może i tak. W końcu jesteś moim bratem. Wkurwiającym, ale zawsze. - Sasuke odgryzł się tym samym.
Obaj zaśmiali się cicho, jakby niepewnie, jeszcze nie do końca przyzwyczajeni do nowych sytuacji i swojej obecności.
- A może Ty przylecisz do mnie? - Zaproponował nagle Itachi, przyglądając się mu uważnie. Był świadomy tego, że Sasuke nie chce mieć z tym wszystkim zbyt wiele wspólnego, ba, sam wolał, aby jego brat siedział tutaj i jak najmniej udzielał się w Akatsuki. Mimo wszystko jednak, chciał go zobaczyć trochę szybciej niż za te dwa cholerne miesiące.
- Kiedy?
- Kiedy tylko będziesz miał wolne. Za tydzień, dwa, miesiąc.
Zapadła chwila ciszy. Ten jeden raz Itachi nie tracił nadziei- on po prostu jej nie miał. Nie wiedział, jaka będzie jego odpowiedź, nie zgadywał, nie liczył, nie obstawiał. Czuł, że Sasuke się waha i jak normalnie, zrobiłby wszystko aby jego odpowiedź była twierdząca, tak teraz wszystko postanowił zostawić jemu. Dlaczego? To dziwne... Ale chciał po prostu, aby dokonał swojego własnego i dobrego wyboru, nawet przy tak błahej sprawie.
- Pasażerowie lotu 216, Tokio-Londyn, proszeni są udać się do sali odlotów. Powtarzam, pasażerowie lotu... - Z głośników popłynął czysty, kobiecy głos w kilku językach. Większość z nich Itachi potrafił zrozumieć bez problemu: japoński, angielski, francuski, rosyjski, niemiecki.
Itachi podniósł się z krzesła i chwycił w dłoń uchwyt małej, czarnej walizki na kółkach.
- Zadzwoń, kiedy się zdecydujesz. - Powiedział z uśmiechem, czekając aż i ten wstanie, aby móc się z nim pożegnać.
- Przylecę. Za dwa tygodnie mam sesję. Potem mogę przylecieć.
Zdziwiła go pewność w jego głosie, jednak uśmiechnął się tylko w odpowiedzi, ukazując swoją radość. Pokiwał głową.
- Kiedy dolecisz...
- Dam znać, że wszystko w porządku, tato. - Przerwał mu Itachi, śmiejąc się pod nosem.
Stali tak przez chwilę. Długowłosy myślał, jak ma się pożegna z bratem, jednak żaden sensowny pomysł nie wpadał mu do głowy- najchętniej nie żegnałby się w ogóle.
- No... To idź, bo Ci samolot ucieknie. - Powiedział w końcu Sasuke. Itachi spojrzał mu w oczy. Za każdy razem gdy to robił, miał wrażenie, że patrzy w lustro, albo w taflę idealnie czystej wody nie zmąconej żadnym ruchem. Nie mógł się od nich oderwać, odwrócić wzroku, ani nawet mrugnąć, bojąc się, że zaraz znikną.
Pokiwał głową i nachylił się, składając na jego ustach krótki pocałunek. Znów się zdziwił, nie wyczuwając żadnego oporu, dreszczu, ani zszokowanego ruchu. Zamiast tego zastał miękkość jego uległych warg i spokojne spojrzenie.
- Pocałunek na "do widzenia"? - Zapytał Sasuke, patrząc mu w oczy, jakby właśnie co najwyżej uścisnęli sobie dłonie.
- Nie. - Starszy pokręcił głową. - Obietnica następnego spotkania.
Na ustach Sasuke przemknął cień uśmiechu, kiedy odwrócił się i zostawił go samego, oddalając się powoli w kierunku wyjścia. Itachi przymknął na chwilę oczy, po czym ruszył w stronę samolotu.
Nie musieli się żegnać. Przecież jeszcze się zobaczą.
Pozdrawiam,
~ Rena

wtorek, 4 listopada 2014

17. SMS

Cześć kochani!
Ah, naczekaliście się na rozdział, ale nie mówcie, nie było tak źle, prawda?
Ten jest trochę krótszy, za to mam już pomysł na następny, trochę zagospodarowanego czasu i wenę- czyli wszystko, co jest potrzebne, aby zacząć pisać następny :) Jutro biorę się do roboty, trzymajcie za mnie kciuki!
Rozdział nie sprawdzany, tylko poprawione pobieżnie błędy na Chrome (Yay, mam już laptopa!), ale mam nadzieję, że mi wybaczycie- zaraz muszę wchodzić, a chciałam go dzisiaj dodać.
Dziękuję także za tak duży odzew pod poprzednim postem! Jesteście cudowni! To bardzo mobilizuje do pracy <3
No, to teraz zapraszam do czytania. Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustów!
Pozdrawiam,
~Rena




Itachi wcale nie czuł się z tym dobrze. Wręcz przeciwnie.
Siedząc na hotelowym fotelu, wpatrzył się w spakowaną walizkę. Znów wyjeżdżał. znów nie będą się widzieć. Westchnął ze zrezygnowaniem i wstał, wyciągając z kieszeni telefon. Musiał z nim porozmawiać, zanim stąd wyjedzie. Musi usłyszeć przebaczenie z jego ust, nie ważne, jak cholernie to głupio to brzmiało. Potrzebował tego, aby jakoś funkcjonować. Jakkolwiek.
Sygnał oczekiwania na rozmowę rozchodził się kującym bólem po jego głowie. Czarnowłosy zmrużył oczy, kiedy zamiast głosu brata z głośnika rozległa się informacja automatycznej sekretarki.

Skoro nie odbieram, to nie mogę. Nie dzwoń miliard razy.

Od wczoraj wszystko kończyło się w ten sam sposób. W odpowiedzi na jego SMSy telefon milczał, niczym trzaśnięty łomem, a rozmowy nie były nawet odbierane. Sasuke go olewał.
Prawie że czuł jego irytację i wściekłość, co wcale nie oznaczało, że potrafił ją pojąć. Nie sądził, aby zrobił coś na tyle okropnego, aby zasłużyć sobie na taką karę, w jego mniemaniu, bardzo nieadekwatną do tego, co zrobił. W końcu miał dobre zamiary, prawda? Chciał go pocieszyć, wyszło jak wyszło, uraził szanownego nieboszczyka, ale...
Włożył telefon spowrotem do kieszeni i wyszedł z pokoju.

***

Leżał na łóżku, wsłuchując się w dźwięki muzyki. 
Nie, nic nie włączał. Ktoś dzwonił. A on dokładnie wiedział kto.
Muzyka ucichła, a pokój na powrót wypełnił się głuchą ciszą.
Czekał.
Kiedy znowu usłyszy ten dźwięk? Jego zmysły wyostrzyły się, czekając na kolejne połączenie. Odbierze. Chciał z nim porozmawiać. Naprawdę. Niech tylko zadzwoni jeszcze raz.
A jednak nie zadzwonił.
Czekanie do północy okazało się całkowicie bezsensowne; telefon jak milczał, tak milczał. Noc była ciemna, za oknem nie było widać gwiazd, ani lśniącego srebrem księżyca. Wpatrując się z atramentowe niebo, jego powieki przymykały się coraz bardziej, aż w końcu dał otulić się ramionom zdradzieckiego snu.
Obudził się z samego rana, po dość spokojnej nocy. Nie pamiętał żadnego snu, jedynie przejmujące zimno, które nawet teraz zdawało się przeszywać na wylot jego ciało.
 - Debil. - Mruknął sam do siebie pod nosem, zwlekając się powoli z łóżka. Uważał na nogę i ramię- mimo iż już w miarę sprawne, nadal mocno bolały, mimo zażywania wręcz kolosalnych ilości środków przeciwbólowych. rozmasował zimne dłonie, przeklinając się w duchu za to, iż nie przykrył się na noc żadnym kocem. Oby tylko nie złapał dodatkowo żadnego cholernego przeziębienia. Nie mógł sobie pozwolić na opuszczenie jeszcze większej ilości wykładów, jeżeli nie chciał zawalić tych studiów.
Chwycił w ręce świeże ubrania i poszedł się umyć. Nadal wychodziło mu to dość nieporadnie- Musiał odwijać bandaże, smarować się maściami przeciw zakażeniom i bólowi, a potem zawijać spowrotem, co samemu było więcej niż niewygodne. Jednak jakoś mu się udawało. Po wszystkim, kuśtykając poczłapał do pokoju. Nie uśmiechało mu się iść na śniadanie- mimo iż głodny, wolał nie ryzykować ze schodzeniem ze schodów. Ograniczał tę czynność na tyle, na ile było to możliwe. 
Usiadł na łóżku i położywszy ręcznik na mokrych włosach chwycił telefon, aby przejrzeć nowe wiadomości. Jak zwykle, było ich kilka. I to nie od tych osób, od których by chciał je dostawać. Chyba zastanowi się nad zmianą numeru.
Z westchnieniem, kolejnym już z resztą tego dnia, odłożył urządzenie i zaczął wycierać mokre włosy, kiedy nagle usłyszał znajomy dźwięk. 
 - Normalnie jak w bajce. - Powiedział sam do siebie, znów chwytając komórkę. Oh, tak. Z nikim tak bardzo nie lubił rozmawiać, jak sam ze sobą. W końcu od czasu do czasu należy przeprowadzić konwersację z kimś inteligentnym. - Przyciągam cuda.
Otworzył SMSa od Itachiego, skupiając się na kilkunastu słowach weń zapisanych. Jednak przetwarzanie tej wiadomości zajęło mu więcej czasu, niż mógłby sobie wyobrazić.

Samolot mam o 9. Jeżeli chcesz się spotkać, przyjdź. 
Nie będę już dzwonił. Itachi.

Kilka zwykłych słów, jednak trafiły one w niego na tyle mocno, żeby przez kilka chwil całkowicie zapomniał o oddychaniu. Czy to było... Pożegnanie?
Itachi się z nim żegnał? Na ile? Do kiedy? Dlaczego? Samolot? Odlatuje? Dlaczego mu nie powiedział? Kiedy wróci...?
Poluźnił dłoń, w której ściskał telefon i nabrał powietrza głęboko w płuca. 
 - Idiota. 
Znów wyrzucił sobie brak pomyślunku, ciskając telefon na łóżko.
"Jak miał Ci powiedzieć, skoro nie odbierałeś telefonów?" 
To była jego ostatnia myśl, zanim zerwał się z łóżka, spojrzawszy na zegarek. 
Było pięć po ósmej.



W komentarzach ktoś pytał, kiedy zacznie się coś dziać między Uchihami... A co mi tam, zdradzę Wam :) Po tą informację zapraszam na fanpage'a podanego na dole- na dniach pojawi się krótka notka, która mam nadzieję, zaspokoi chociaż troszkę Waszą ciekawość :3
Pozdrawiam jeszcze raz <3



sobota, 18 października 2014

16. Szpital.

Cześć <3
Wiem, że długo mnie nie było, jednak mam nadzieję, że mi to wybaczycie. Pod poprzednim opowiadaniem nie było zbyt wielu komentarzy... Aż jeden. Nie podobało się Wam? :c Bo mi, o dziwo, bardzo.
No cóż, trudno. Nie zawsze dam radę sprostać Waszym wymaganiom, przynajmniej się starałam, to chyba też jest ważne~
Teraz czas na tłumaczenia: Musicie mi wybaczyć, jednak całkowicie oddałam się mojemu drugiemu blogowi. Cały czas myślałam jednak, o czym może być ten rozdział, lecz nie mogłam wpaść na nic sensownego... Gdy tylko do niego usiadłam, na całe szczęście odrazu dostałam olśnienia i zaczęłam pisać. To dobry znak.
Już myślałam, że wypaliłam swój zapał do "Kwiatów...", jednak mam nadzieję, że szybko mi on wróći. Za to totalnie zapomniałam, o czym miały być "Dzieci Podziemia", więc nie wiem, kiedy napiszę kolejną część i czy w ogóle ją napiszę. Mam nadzieję, że uda mi się coś wymyślić i napisać sensowne rozwinięcie i zakończenie.
A teraz zapraszam na rozdział. Jest długi, więc mam nadzieję, że potraktujecie go jako rekompensatę za moją nieobecność.
Pozdrawiam,
~Rena


Otworzył oczy, jednak nie okazało się to dobrym rozwiązaniem. Jaskrawe światło dnia zaatakowało jego przekrwione patrzałki, nie dając tym samym skupić się na niczym innym ani nwet dojrzeć czegokolwiek innego.

- Sasuke, słyszysz mnie? - Jakby z oddali rozległ się męski, jednak typowo starczy głos. Przekręcił głowę w stronę, z której najprawdopodobniej pochodził, a jego oczom ukazał się facet w białym kitlu i o srebrnych kępkach włosów na głowie. W dłoni trzymał jakąś teczkę, która najprawdopodobniej była podkładką pod jakieś dokumenty, na których natarczywie coś pisał, co chwila nań spoglądając.

- Słyszę. - Powiedział ochrypniętym głosem, jednak mimo to i tak można było w nim wyczuć nutę standardowego cynizmu. - Gdzie jestem?

- W szpitalu. Leżysz na łóżku. Masz dwie rany postrzałowe, leżysz tu dwa dni, przeszedłeś dwie operacje... - Zaczął lekarz, wyprzedzając lawinę pytań, która zaraz miała nastąpić, nadal patrząc się na papiery. - No i jest osiemnaście po trzeciej, czwartek. - Dokończył, rzucając okiem na wiszący naprzeciw zegarek, po czym łaskawie skierował wzrok na pacjenta. - Coś jeszcze chcesz wiedzieć?

- Gdzie Itachi? - Zapytał, starając się poukładać w głowie wszystkie zdarzenia sprzed dwóch dni. Oczywiście, że wszystko pamiętał. Co do joty, każdy, najmniejszy szczegół, każdy strzał, wszystkie jego słowa i brednie.

Facet pokręcił głową, postawił kropkę i schowawszy długopis do kieszeni na piersi, wskazał podbródkiem na coś po drugiej stronie łóżka.

- Zostawiam Was samych. - Powiedział, kierując się w stronę zapewne wyjścia z sali. - Wszystko z nim w porządku. - Rzucił jeszcze, zanim zamknął za sobą białe drzwi.

Krótkowłosy nie wiedział dokładnie, co ma robić. Wyskoczyć z mordą nie mógł, bo bolało go gardło. Rzucić się na niego... Raczej nie dałby rady, ze względu na fakt, że ledwo poruszał samą głową, więc w sumie jedyne co mu zostało, to rozmowa.

Spojrzał w jego stronę, co okazało się być jednak niezbyt mądrym pomysłem. Twarz- twarz wykrzywiona teraz strachem i żalem- była tak piękna, że cała złość, którą w tej chwili do niego czuł, nagle wyparowała. Spoglądając w ciemnobrązowe oczy, które wpatrywały się w niego z wręcz matczyną troską, nie potrafił zwalić na niego całej winy za to wszystko, co się wydarzyło. A szczerze powiedziawszy, właśnie na to miał teraz ochotę, jak zawsze z resztą. To on był tym, który zawsze miał czyste konto, to on był tym, który zręcznie wychodził z każdej opresji, nie brudząc sobie przy tym rąk, to on był tą najbardziej wygadaną stroną, która zawsze na wszystko miała odpowiedź, a na każdą próbę ataku wynajdywał tysiące sensownych argumentów. Jednak nie tym razem.

Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów doskonale zdawał sobie sprawę ze swojej winy. Gdyby mógł w tej chwili cokolwiek powiedzieć, może i nawet przyznał by się do swojego błędu, może i by przyjął bez słowa wykład o tym, jaki to jest nieodpowiedzialny głupi i zadufany w sobie... Może. Kto to wie?

- Tak cholernie się bałem. - Usłyszał po dobrej chwili i ponownie uniósł na niego wzrok, ponieważ przyłapał się na obserwowaniu wskazówek zegara. - Nawet nie wiesz, jak cholernie... Ty idioto.

Na ustach Sasuke wykwitł ledwie dostrzegalny uśmiech, kiedy słuchał jego słów. Rzadko kiedy ktoś się o niego martwił, a jeżeli już ktoś- zazwyczaj była to mama, która doglądała do niego podczas każdego, nawet najmniejszego przeziębienia i wynosiła porozrzucane po podłodze wysmarkane chusteczki. Już nie pamiętał, jak to jest mieć starszego brata, który zawsze jest krok za i przed tobą, który Cię chroni, pilnuje i zawsze złapie, zanim upadniesz i zadrapiesz kolano.

Siedząc razem z Orochimaru, nie myślał o tym, że Itachi może się o niego martwić... Ba. Na początku wręcz wmawiał sobie, że mają z niego niezłą polewkę. Teraz, szczerze powiedziawszy, był zły, że myślał o nim w tak perfidny sposób.

- Przepraszam. - Powiedział, zatapiając się w jego czułym spojrzeniu. Cieszył się, że Itachi nie siedział w jego głowie, bo zapewne sprawiłby mu swoimi wcześniejszymi przypuszczeniami wiele bólu, chociaż znając życie, wiele z tych pierdół można było wyczytać z jego oczu. Wstydził się.

- Nie ma za co, Sasuke. To nie Twoja wina. Nie powinienem Cię tam puszczać. Nikt z nas nie sądził, że ten skurwiel ma jednak czasem przebłyski inteligencji. - Westchnął, kładąc dłoń na jego głowie i bawiąc się jego przetłuszczonymi włosami.

- Co dokładnie tam się stało? - Zapytał po chwili, przypominając sobie ostatni wystrzał, po którym zemdlał. Żałował, że poddał się tak łatwo.W sumie, nie było to zależne od niego- organizm zareagował sam- jednak gdyby miał chociaż trochę przytomności, nie musiałby się o wszystko wypytywać i zapewne oszczędziłby im kilku problemów.

- Wyrzucił Cię przez okno. - Powiedział starszy z braci, po chwili milczenia. - Na szczęście dla Ciebie, było to pół piętro. Złamałeś sobie rękę, tę, w którą Cię postrzelił. Chciałem przybiec, ale podejrzewali pułapkę, zamknęli mnie w jakimś pokoju... Potem sam nie wiem, co się stało. - Westchnął po chwili, opierając się o krzesło i kierując wzrok na ścianę przed sobą. - Podobno Nagato przyjechał osobiście i doszło do rozmowy z Gadem. Tylko tyle udało mi się usłyszeć. Nikt nie chce o tym mówić. Potem przywieźli Ciebie, zaczęli szyć, ciąć... I wczoraj w nocy zostawili Cię tutaj.

- I od tej pory tu siedzisz? - Zapytał krótkowłosy, z uwagą słuchając każdego wypowiadanego przez niego słowa.

- Tak. Ale spokojnie, spałem. - Odpowiedział, wskazując skinieniem głowy na łóżko stojące w rogu sali. - Przywieźli je tu dla mnie. Śniadanie też jadłem. - Dodał po chwili namysłu, a Sasuke miał dziwne wrażenie, że wcale nie jest z tego powodu jakoś zjawiskowo bardzo zachwycony. Pokiwał tylko głową, nie wiedząc, co ma powiedzieć.

Zapadła głucha cisza, podczas której nie słychać było żadnego dźwięku, oprócz ciężkiego oddechu młodego Uchihy.

- Jak się czujesz? - Zapytał Itachi, aby ją przerwać, ściągając dłoń z jego włosów, co spowodowało nikły grymas na twarzy brata. Bądź co bądź, było to bardzo przyjemne, więc chyba oczywiste, że nie chciał, aby to się skończyło. Mimo wszystko jednak, nie był już dzieciakiem i nie powinien się zachowywać jak podlotek.

- Jakby przeżuł mnie ogromny pies i wypluł. Oprócz tego jest w miarę okej. - Powiedział, siląc się na jakiś żart, jednak jak zawsze nie za bardzo mu to wyszło. Nigdy nie miał poczucia humoru- sarkazm, cynizm, ironia i groteska były jego chlebem powszednim, jednak jeżeli chodzi o nawet szczątkowe poczucie humoru- z tym było kiepsko.

- Widzę. - Zaśmiał się Itachi, kładąc dłoń na jego czole, jakby sprawdzał, czy nie ma gorączki. - Jesteś głodny? - Zapytał, wstając z krzesła i trącając kroplówkę dłonią, aby sprawdzić, czy jeszcze coś z niej leci.

- Nie, dzięki, ale... Co ze sprawą? - Zapytał, wbiwszy w niego spojrzenie. Teraz i w jego oczach można było dostrzec przebłysk troski. Zdecydował się to zrobić, doskonale zdając sobie sprawę z tego, jak ważne jest te zadanie. Mimo wszystko, nie udało mu się w stu, a nawet pięćdziesięciu procentach osiągnąć celu- nie dowiedział się praktycznie nic, oprócz podstawowych informacji, które wraz z czasem sami mogli by wydedukować. Zaoszczędził im trochę latania, nic więcej. A przecież nie o to chodziło.

- Znaczy... Nie mają go. - Powiedział Itachi, zastanawiając się dokładnie nad każdym słowem, które wypowiadał. - Ale to nic. Jest jeszcze dużo czasu. Niemożliwym było, aby to się udało za pierwszym razem. To była... Próba kontrolna. Miałeś wybadać teren. - Mówił szybko, jakby gdzieś się spieszył. Sasuke wnet pojął, że coś jest nie tak. Coś musiało być nie tak. Jeżeli wszystko byłoby okej, Itachi nie próbowałby tak usilnie starać się go nie zmartwić.

- Coś jest nie tak, prawda? Powiedz prawdę. Nie kłam. - Poprosił, wpatrując się w jego plecy. - I odwróć się do mnie, jak ze mną rozmawiasz.

Długowłosy posłusznie odwrócił się w jego stronę, a ciemne oczy przybrały jeszcze bardziej zmartwiony wygląd, niż na początku. Sasuke wziął wdech, przeczuwając najgorsze.

- Są przerzuty... Zawieźli ją do kliniki. - Powiedział ostrożnie, spowrotem siadając na krześle.

Reakcja Sasuke była istnie komiczna, w tej sytuacji, jednak odetchnął z ulgą, jakby usłyszał radosną nowinę. Rozluźnił się nico i spojrzał w sufit. To nie możliwe, jak szybko w ciągu tak krótkiego czasu zdołał przyzwyczaić się do nowego życia i otaczających go ludzi.

- Mam nadzieję, że nie będzie to nic bardziej poważnego, niż dotychczas. - Powiedział w końcu, kiedy zdołał pozbierać słowa. Dziwne, prawda? Aby taki skurwiel jak on znał takie uczucia jak żal czy współczucie. Niespodzianka, a jednak. - Pozdrów ją ode mnie.

- Na pewno się ucieszy. - Itachi pokiwał głową, co było równoznaczne z przyjęciem jego prośby.


***


Minęły dwa długie tygodnie leczenia, rehabilitacji i leżenia w szpitalu.

Matka odwiedzała go prawie codziennie, przynosząc domowe zupki, świeże owoce i inne rzeczy, które przynosi się ludziom zalegającym w szpitalu.

Skorzystawszy z faktu iż mieszka w stolicy, nietrudno było nawymyślać rodzicom, że przez niefortunny zbieg okoliczności został wkręcony w uliczną strzelaninę konkurencyjnych yakuz. W sumie, nie było to przecież jako-takie kłamstwo.

Jednak nie tylko rodzice go odwiedzali. Codziennie wieczorem odwiedzał go najbardziej wyczekiwany przezeń gość- Itachi.

Z ich rozmów krótkowłosy wywnioskował, że Nagato niechętnie, bo niechętnie, jednak zgodził się na to, aby jego pobyt w Tokio przedłużył się o jakiś, bliżej nieokreślony czas.

Dzisiaj nie działo się nic wielkiego. Ostatni dzień pobytu w szpitalu, na który Sasuke czekał z takim wytęsknieniem, cholernie się dłużył. Była już dwudziesta, do wyjścia zostało mu około czternastu godzin.

Itachi siedział obok łóżka, czytając jakieś czasopismo o samochodach, które kilka dni temu przyniosła mu mama. Jakby, kurna, interesowały go najnowsze modele BMW, Audi czy Volkswagena, czy odpowiedź na pytanie "Jak ztuningować furę?", której i tak z resztą nie miał.

- Sasuke, kim był Kimimaro? - Zapytał nagle Itachi, sprawiając, że ręka, w której młodszy Uchiha trzymał jabłko, zatrzymała się z połowie drogi do otwartych ust. Spojrzał na brata, a jego spojrzenie ze zszokowanego zmieniło się w mgnieniu oka w obojętną maskę.

- Skąd wiesz? - Zapytał, odgryzając kawałek owocu. Starał się nie pokazywać swojego zdenerwowania- ten temat był dla niego delikatny. Nawet jeżeli jest się takim wprawnym aktorem, kłamcą i uwielbiającym wykorzystywać innych draniem, istnieją sprawy, rzeczy czy osoby, przy których nawet tacy ludzie stają się przygaszeni. Nie chciał dać tego po sobie poznać, nie chciał pokazywać mu swojego słabego punktu ani znów wracać do tej chorej przeszłości.

- Kiedyś mnie tak nazwałaś przez sen. - Powiedział Itachi i mimo, iż doskonale zdawał sobie sprawę, że wszedł na grząski grunt, nie miał najmniejszych chęci powiedzenia najwygodniejszych w tym momencie dla brata słów: "Jak nie chcesz, to nie mów. Rozumiem.". Zżerała go ciekawość, żądza dowiedzenia się prawdy, a nawet lekka... Zazdrość. Dla kogo Sasuke był tak potulny? Czyje imię wymawiał z taką delikatnością? Jakie miejsce zajmował ten ktoś w jego sercu?

- Mój pierwszy chłopak. - Odpowiedział po dłuższej chwili Sasuke, w dalszym ciągu jedząc dla niepoznaki jabłko, chociaż jego żołądek z nerwów zaczynał się buntować.

- Rozumiem. - Itachi w zadumie pokiwał głową. Doskonale znał ten ton. Ton osoby, która mimo rozłąki nadal kocha i nie może zapomnieć... To było mu aż zbyt dobrze znane. - Zostawił Cię? - Zapytał, udając, że nie widzi w jaki stan jego pytania wciągają brata. Nic nie mógł na poradzić. Chciał wiedzieć.

- Można tak powiedzieć.

Głos Sasuke nie wyrażał żadnych emocji, co jeszcze bardziej uświadamiało długowłosego w fakcie, że go pogrąża. Bez namysłu ciągnął wszystko dalej.

- Skoro zostawił tak wspaniałą osobę był debi...

- ZAMKNIJ SIĘ W KOŃCU!

Itachi zamrugał w szoku oczami, kiedy usłyszał jego krzyk. Poczuł jak coś twardego uderza go w głowę. Po podłodze potoczyło się nadgryzione jabłko. Sasuke siedział na łóżku, zwrócony w jego stronę, a jego naga, jedynie zabandażowana klatka piersiowa unosiła się i opadała nerwowo, jakby właśnie przebiegł maraton.

- Sasuke uspokój się... - Powiedział, kładą dłoń na jego ramieniu, jednak zaraz została strącona uderzeniem.

- Nie wiesz co się stało, więc nie wygłaszaj swoich opinii. Kimimaro nie był debilem. Kochał mnie dużo bardziej niż ktokolwiek inny i kiedykolwiek. Więc łaskawie przymknij jadaczkę. I wynoś się stąd najlepiej. - Powiedział, kładąc się spwrotem na łóżku. Dopiero teraz, kiedy starał się opanować, usłyszał głośne pipczenie maszyny, do której był podłączony.

- Skoro kochał Cię tak mocno, to dlaczego Cię zostawił samego? - Zapytał Itachi bezczelnie, wbijając mu tym samym nóż w brzuch. Wiedział, że postąpił chamsko, dobijając go w takiej sytuacji, jednak... Nie. Nikt nigdy nie kochał Sasuke mocniej od niego. Nie mógł słuchać tych bzdur... Jakim prawem ten dzieciak myśli o kimś w taki sposób? Jest jeszcze szczeniakiem, może i dorosłym, jednak...

- Bo miał białaczkę, kretynie. - Rzucił Sasuke, ponownie starając się przyjąć na twarz maskę opanowania, jednak tym razem mu nie wyszło. Tym razem zabolało za mocno. Wspomnienie tego wszystkiego... Wtedy też był w szpitalu. Nawet tym samym. Z tym wyjątkiem, że wtedy to nie on leżał na łóżku.

Itachiego poraził prąd. Białaczka.

Te jedno słowo napawało go strachem, tak samo jak większość ludzi. Jedno słowo, które brzmi gorzej niż wyrok prawomocnego sądu, gorzej, niż gdyby usłyszeć wyrok, będąc świadomym swojego wykroczenia. Tutaj dostajesz karę śmierci za to, że żyjesz.

- Przepraszam. - Powiedział po chwili, spuszczając wzrok. Czuł się cholernie głupio... Jak chyba każdy w takiej sytuacji. - Nie wiedziałem, że...

- I nie musiałeś wiedzieć. Teraz już wiesz i co? Lepiej Ci? Mam nadzieję. - Rzucił Sasuke, nawet nie starając się zrozumieć sytuacji, w jakiej teraz znajduje się jego brat. W jego głosie nie słychać było ani odrobiny zrozumienia. Nie miał zamiaru łżeć jak pies mówiąc ''Nic się nie stało, spoko.".
Stało się.
Stało się i to zbyt wiele.

poniedziałek, 8 września 2014

Niewłaściwie #2

Hej!
Tak jak obiecałam, jest początek września- jestem i ja :)
Szczerze muszę przyznać, że podoba mi się te opowiadanie. Nie jest najlepsze, może nie do końca dobrze wszystko streściłam... Ale mimo wszystko- podoba mi się.
Mam do Was jednak kilka uwag, po pierwsze: jeżeli masz słabe nerwy, odpuść sobie i nie czytaj. Opisy niektórych fragmentów nie są nadzwyczaj straszne, jednak nie chciałabym być za nic odpowiedzialna. Nie ma tu scen erotycznych (są wspomniane pobocznie; brak opisu), jednak jest fragment, który dla mnie samej, jako iż jestem osobą bardzo silnie odczuwającą ból innych ludzi, jest przerażający. Dla Ciebie może być to błahostka, ponieważ mam tendencję do przesadzania, ale wolałam Cię, drogi czytelniku, poinformować ^^
Drugą sprawą jest tajemnicze XXX, występujące w tekście. Długo szukałam nazwy leku, który mogłabym tam wprowadzić- przestudiowałam wiele Internetowych kart i kiedy w końcu znalazłam, zrezygnowałam z wstawienia nazwy. Dlaczego? Musicie mi wybaczyć, jednak po różnych Internetowych sytuacjach-samobójstwach, nie mam zamiaru pomagać nikomu zejść z tego świata. Wiem, że to głupie wytłumaczenie, jednak jak to się mówi- lepiej dmuchać na zimne ;)
Mam nadzieję, że druga część także Wam się spodoba. Włożyłam weń dużo pracy i serca. Mimo to, nie jestem nieomylna i przepraszam za błędy, które Wasze wprawne oko na pewno wyłapie.
Wtem czas pozdrawiam i zapraszam do lektury!
~Rena





Kakashi zaprowadził mnie do aresztu. Miałem tam zostać trzy dni.
Szczerze mówiąc, było mi już wszystko jedno. Mogli mnie nawet skazać, teraz już nic mnie nie obchodziło. Nie miałem już po co ani dla kogo żyć.
Kiedy tylko drzwi za mną się zamknęły, usiadłem na łóżku, zastanawiając się, co mam ze sobą zrobić. Czekać. Mogłem czekać i może nawet bym to zrobił, jeżeli nie wiedziałbym, że nie mam na co. Bo co mi zostało?
Moje łzy zamieniły się w obojętność. Cały świat mógłby się zawalić, arabscy terroryści mogli zaatakować Tokio, Putin mógłby zawładnąć światem... Nic mnie to nie obchodziło. Nie miałem już żadnego celu, żadnej więzi, która by mnie tu trzymała.
Po kilku godzinach ciszy, bezczynności i refleksji, złapałem prześcieradło i sprawnym ruchem oderwałem z niego cienki, podłóżny kawałek.
Nigdy nie robiłem pętli, jednak moje dłonie zareagowaly instynktownie. Nie drżałem. Nie bałem się. Co gorszego mogło mnie spotkać? Nie potrafilem sobie tego wyobrazić. Bycie w więzieniu doprowadzało mnie do szału, jednak wiedziałem, że nawet jezeli stad wyjdę, nie dam rady się tam odnaleźć. Z tej sytuacji nie było wyjścia. Przynajmniej dla mnie.
Usiadłem na kaloryferze, przywiązałem szmatę do kraty w oknie i nasunąłem na gardło. Podjąłem już decyzję. Czy aby dobrą? Zaśmiałem się. Okaze się później... Albo nie okaże w ogóle.
Gdy teraz o tym myślę, zdaję sobie sprawę, jak bardzo komicznie musiało to wyglądać. Dwudziestotrzy letni facet siedzący na kaloryferze pod oknem z białą pentlą na szyji... Kompromitacja.
Skoczyłem.

***

Witaj, Itachi.
Przepraszam, że tak to się skończyło.
Wiesz... Tej nocy było na prawdę cudownie. Nie rozumiem, jak mogłeś pomyślec, że żałuję. Czy ja wyglądam ( skreśl) / wyglądałem  na kogoś, kto czegokolwiek żałuje?
Kocham  / Kochałem Cię.
Kurwa, wiesz jak ciężko pisać o sobie w czasie przeszłym, kiedy jeszcze żyjesz? Cholerne uczucie. Pozwól, że będę jeszcze pisał normalnie.
Nie wiem, czy jest Ci teraz przykro, jednak mój wrodzony egoizm każe mi myśleć, że tak. Wiem, że mnie kochasz. Powtarzałeś mi to tyle razy... Tej jednej nocy usłyszałem to więcej razy, niż przez całe swoje życie. Mimo iż nienawidzę romantycznych pierdół... Dziękuję. Ten jeden raz czułem się na prawdę dobrze. Wyjatkowo dobrze... Co ja pierdolę? Było wspaniale.
Nie powiedziałem Ci wszystkiego. Szczerze powiedziawszy... Nie powiedziałem Ci nic. Oboje wiemy, jakim egoistą jestem... Nawet teraz nie potrafię tego zmienić.
Nie będę Ci tutaj nic mówić. W kopercie znajdziesz moje wyniki.
Jeżeli narobiłem Ci jakichś problemów, przepraszam. Nie o to mi chodziło. Chociaż prędzej czy później by do tego doszło.
Wiesz, że zawsze chciałem być panem sam sobie. Nie potrafię zniesć tego, że przegrywam. Z każdym następnym dniem czuję, że  jest mnie tu coraz mmiej. Wpadłem w pułapkę, z której nie ma żadnego wyjścia. Preędzej czy później to się stanie. Musisz mnie zrozumieć.
Chyba tyle chciałem Ci powiedzieć. Wybacz, że tak chaotycznie. Chyba zaczęly działać.
Kocham Cię.
Wierzysz, że jeszcze się spotkamy? Bo ja wierzę.
Pamiętaj o mnie. Pamietaj o tej nocy. Chcę być Twoim najlepszym kochankiem. I jestem, prawda? Wiem to. Przecież sam mi to powiedziałeś.
Postaraj się, aby nigdy to się nie zmieniło.
Sasuke.

***

Moje gardło przebił nienaturalnie mocny ścisk, jednak chwilę po tym wszystko znów się poluźniło.
W momencie, gdy moja głowa uderzyła o podłogę, usłyszałem przekręcany w drzwiach zamek. Było to ostatnie, co potrafiłem zarejestrować.
Obudziłem się, widząc nad sobą biały, popęknay sufit. Pierwsze, co stwierdziłem, to fakt, że było mi straszliwie zimno. Chciałem bardziej okryć się białą koudrą, jednak moje ręce nie chciały się poruszyć. Nie miałem sił podnieść nawet głowy, aby się rozejrzeć, a gdy chciałem przełknąć ślinę, aby chociaż trochę zwilżyć przesuszone gardło, poczułem ostry ból w przełyku.
Pamiętałem wszystko. Czas spędzony w celi, pętla z prześcieradła, trzask materiału, chuk mojej głowy o podłogę... co za idiota. Nawet powiesić się nie umiem dobrze. Czemu w tym areszczie mają tak cholernie cienkie prześcieradła?
Leżałem tak jakiś czas. Nigdzie nie mogłem dostrzec zegarka, więc nie za bardzo orientowałem się jak długo to trwało, ani jaka pora dnia teraz jest. Okno było zasłonietę, a żaluzja nie przepuszczała ani odrobiny światła. Widziałem coś jedynie dzięki lampie stojącej obok kropówki, która świeciła nudno-żółtym blaskiem.
Po kilku długich chwilach leżenia i błądzenia myślami po najciemniejszych odmętach umysłu, usłyszałem w końcu kroki na korytarzu, jednak i one po chwili ucichły. Zrezygnowany zamknąłem oczy i po kilku minutach znowu dałem porwać się zdradzieckiemu snu.
Nie wiem, ile spałem i tym razem gdy się obudziłem, w pokoju nadal było ciemno, a lampka świeciła trochę mocniej. Przynajmniej tak mi się wydawało.
 - Gardło boli? - Usłyszałem, jednak nie mogłem zlokalizować, skąd pochodzi głos, ani do kogo należy. Obróciłem głowę w lewo, jednak po tej stronie towarzyszyła mi jedynie ściana. Zaraz pożałowałem tego ruchu, bo moją głowę przeszył tępy ból, który zaraz zmienił się w nieprzyjemne pulsowanie. Zmróżyłem oczy i obróciłem głowę w drugą stronę.
 - Kim jesteś? - Zapytałem ochryple, wlepiwszy wzrok w czerwonowłosego mężczyznę siedzącego obok łóżka, na krześle.
 - Zadałem pytanie. - Usłyszałem w odpowiedzi.
Zapewne, w normalnych warunkach bym westchnął, jednak niestety, gardło bolało mnie na tyle niemiłosiernie, żeby mi to uniemożliwić.
 - Boli. - Odpowiedziałem, a mężczyzna uśmiechnął się lekko, wbijając we mnie zainteresowany wzrok.
 - Nazywam się Sasori Akasuna, jestem Twoim nowym adwokatem i lekarzem pierwszej pomocy. Jeżeli chcesz cokolwiek osiągnąć, musisz ze mną współpracować i się mnie słuchać. - Powiedział to tak swobodnie i płynnie, jakby był już w tym wprawiony, po kilkunastoletnim stażu pracy, chociaż szczerze- wyglądał na dwudziestolatka po studiach.
 - Nie prosiłem o adwokata. - Rzuciłem, wlepiając w niego pytające spojrzenie. Nie przypominam sobie, abym o cokolwiek prosił, a wszczegolności o to. Dla siebie byłem juz stracony, więc po co walczyć? Nawet jeżeli bym cokolwiek wygrał, w co wątpię, co byłoby dalej?
 - Sam zaproponowałem swoją pomoc. Bezinteresownie. - Powiedział. Zdziwiło mnie to trochę, jednak nie zrobiło na mnie większego wrażenia. Nie za bardzo obchodziło mnie to, dlaczego ten obcy człowiek chce mi pomóc, na dodatek nieodpłatnie. Może i dziwne, jednak co mnie teraz mogło zainteresować? Gdyby mi powiedział cokolwiek o Sasuke...
 - Znałem Twojego brata.
Kiedy tylko usłyszałem te słowa, zrobilo mi się jeszcze zimniej. Popatrzyłem na niego w nieukrywanym szoku. Skąd ten facet mógł go znać? Przecież on był zapewne starszy od niego prawie o połowę...
 - Byłem jego lekarzem. - Wytłumaczył. Na pierwsze wspomnienie nie zrobiło to dla mnie różnicy, jednak po chwili zastanowiłem się nad tym, po co mojemu bratu lekarz? Czy ja o czymś nie wiedziałem? - I przyjacielem. - Dodał po chwili.
Popatrzyłem na niego, czekając na wytłumaczenie, jednak zamiast tego, Sasori wyciągnął w moją stronę kopertę. Moje niezrozumienie wzrosło, jednak czerwonowłosy nadal milczał.
 - Co to? - Zapytałem, unosząc rękę i chwytając niepewnie za papier. Nadal poruszałem się z trudem, więc uważałem na swoje ruchy, szczególnie, jeżeli trzymałem w rękach coś, co mogło mieć związek ze śmiercią Sasuke.
 - Prawdopdobny dowód na Twoją niewinność. Co prawda kopia, bo oryginał jest przetważany u analityka, jednak raczej nie straciło na treści.
Nie odzywałem się już. Otworzyłem kopertę i przejechałem wzrokiem po chwiejnych literach. To było kategorycznie pismo Sasuke. Do dziś pamiętam, jak sprawdzałem mu wypracowania, poprawiając wszystkie błędy. Straszny był z niego gapa...
Jednak nie o pismo tu chodziło. Treść... Nie mogłem opisać tego, co czułem, czytając te słowa. Chyba potrafią to uczinić jedynie łzy, które spływały po moich policzkach.
 - Ale nadal nie rozumiem... Jakke wyniki? - Zapytałem, wlepiejąc wzrok w koudrę przed sobą.
 - Sasuke miał białaczkę, Itachi...

***

Od momentu, w którym dowiedziałem się całej prawdy, minęły dwa lata. Sasori wybronił mnie przed sąeem- zostałem uniewinniony, jednak nic nie zmieniło to w moim życiu.
Na liście nie było moich odcisków palców, pismo należało niepodważalnie do mojego brata, wyniki zgadzały się z tymi odebranymi w szpitalu kilka dni przed jego śmiercią... Nic. Nie posądIli mnie nawet o pedofolię- mimo iż Sasuke nie był pełnoletni.
Sam z resztą nie wiedziałem, o co chodzi. Czerwonowłosy charował jak wół, kiedy mi wszystko wisiało. Siedziałem w sądzie, nie uczestnicząc w żadnej z rozpraw. Nie zabierałem głosu, nie składałem zeznań. Było mi wszystko jedno.
Patrząc na to z perspektywy czasu, zachowywałem się jak ostatni egoista, jednak wtedy odbierałem to inaczej.
Zbliżyliśmy się do siebie... Mimo iż na początku odpychałem każdego i każdą pomoc, powoli stawałem na nogi, trzymając się ramienia mojego przyjaciela i jego żony. Z tego co wiem, Sasuke zwierzał mu się z tego, co do mnie czuł... Jednak ani ja, ani on nie poruszamy tego tematu. Dla nas obu jest on bardzo bolesny, a najlepszym wsparciem jest milczenie.

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Niewłaściwie #1

Hej!
Post był gotowy już dwa tygodnie temu, ale nie miałam jak wstawiać, bo byłam u koleżanki. Wracam do domu, sprawdzam i już miałam wstawiać, a tu... Dupa. Usunął mi się na amen. Musiałam posać go od nowa, ale szczerze powiem, że to nawet chyba lepiej, bo ta wersja podoba mi się dużo bardziej, niż poprzednia.
Opowiadanie jest ponad dwa razy dłuższe od 15 rozdziału Kwiatów. Tak jak obiecałam : ) Mam nadzieję, że i Wam przypadnie do gustów. Nad drugą, ostatnią częścią już pracuję i powinna pojawić się na początku września :3
Co do tytułu... Było to pierwsze słowo, jakie powiedziałam, po naisaniu opowiadania i tak też postanowiłam je nazwać czy pasuje, czy też nie ^π^
Pozdrawiam Was serdecznie!
~Rena

- Otwierać, policja!
Kiedy tylko usłyszałem krzyk dobiegający zza drzwi, natychmiast zrozumiałem, o co chodzi.
Położywszy dłoń na klamce, wymyślałem tysiące głupich scenariuszy, jak dalej może potoczyć się właśnie rozpoczęta, nowa historia w moim życiu. A zaczynało się tak pięknie... Kto by pomyślał.
Pierwsze, o czym pomyślałem, to Sasuke. Skoro jest tu policja, wytłumaczenie było tylko jedno: wkopał mnie. Albo planował to od dawna, albo coś mu nagle odbiło... Szczerze, stawiałbym na to drugie. Od dziecka był narwańcem, egoistą, który zawsze osiągał swój cel. Ale co ja mówię? Sam nie byłem lepszy... Udowodniłem to wczorajszej nocy. A co jest w tym najśmniejszniejsze? Mój młodszy braciszek okazał się mądrzejszy i wiele przebieglejszy ode mnie...
Nie miałem pojęcia, że wiadomość, którą miałem za chwilę usłyszeć, zwali mnie z nóg.
- Jesteś zatrzymany w związku ze śmiercią swojego młodszego brata, Sasuke Uchiha.
Po co ja się na to wszystko zgadzałem? Nadal się nie nauczyłem, że ten dzieciak jest o wiele bardziej niebezpieczny od wrzuconej do wody suszarki. Szedł po trupach do celu... Nie raz miałem przeczucie, że wziął sobie te przysłowie na serio i wprowadzał je w życie... Jednak po chwili ten pomysł zawsze wydawał mi się groteskowy. Nie, Sasuke nie potrafił by...
Zamrugałem zaszokowany oczami, gdy doszedł do mnie sens słów gliniarza. Śmiercią...?
Kiedy poczułem, a raczej przestałem czuć nogi, przytrzymałem się drzwi, aby nie upaść. Jak na zawołanie, dwóch pachołków złapało mnie pod ramiona, jakby bali się, że chcę zwiać. Śmieszne, nie? Nawet jakbym w tamtej chwili pomyślał o takim czymś, nie miałbym sił uciekać. Byłem pomiędzy życiem, a śmiercią, analizując tak bardzo niezrozumiałe, pozbawione sensu słowa mężczyzny.
- Pójdziesz z nami. - Usłyszałem, kiedy wyprowadzali mnie z własnego mieszkania. Nie miałem sił stawiać oporu... Ba. Nawet nie pomyślałem, aby to zrobić. Moje myśli zajmowała tylko ta jedna wiadomość, w którą i tak nie potrafiłem uwierzyć.
- To pomyłka. - Powiedziałem, kiedy samochód stanął pod komendą policji, a do mnie zaczęło powoli docierać, że świat wcale się nie skończył, a ja nadal żyję i jestem oskarżony o... sam w sumie nie miałem pojęcia, o co.
- Co jest pomyłką? - Zapytał mężczyzna. Podniosłem głowę, przy okazji dopatrując się na jego kamizelce plakietki z danymi.
Nadkomendant Kakashi Hatake. Nigdy o nim nie słyszałem, ale co się dziwić? Nie siedzę w prawie. Z resztą nie siedzę w niczym.
- To nie może być prawda... Przecież wczoraj w nocy... Nie. Nie tak szybko... - Zacząłem się plątać i nieświadomie pogarszać swoją i tak pożałowania już godną sytuację. W tym momencie jednak nic mnie nie obchodziło. Mimo tego, że myślalem całkiem realnie, jakimś cudem trafiłem do rzeczywistości, nie potrafiłem pozbierać tego wszystkiego w całość tak, aby wyrazić to słowami.
- Po prostu się przyznaj i będzie po sprawie. Może kiedy będziesz współpracować, dostaniesz krótszy wyrok... I oszczędzisz mi kłopotu. Jest wiele ważniejszych spraw do rozwiązania. - Westchnął, a we mnie zaczął zbierać się gniew. Mówił to tak... Mój brat umarł, a on mówił o tym tak, jak o rozjechanym przez samochód psie. Nie potrafiłem tego znieść, jednak... Nie potrafiłem  też wyrazić swojego gniewu.
- Do czego mam się przyznać? - Zapytałem po chwili milczenia, wpatrując się w niego jak w obraz. Nie rozumiałem jego słów... i chyba nie chciałem rozumieć.
- Nie udawaj głupiego. Mamy wystarczająco wiele dowodów, aby wsadzić Cię do kicia na pół wieku. - Powiedział, jednak ja w dalszym ciągu wpatrywałem się w niego, nie rozumiejąc, o co chodzi. - Zgwałciełeś go.
Zamrugałem z niedowierzaniem oczami, czując jakby ktoś dał mi w twarz, a potem oblał lodowatą wodą. Zacząłem się krztusić, nie potrafiąć przełknąć słów, które usłyszałem.
- Zgwałciłem? - Zapytałem, słysząc we własnym głosie szok. Spodziewałem się wszystkiego, oprócz tego, chociaż jakby się temu przyjrzeć, chyba było to najbardziej rzeczywiste wyjaśnienie.
- Nie wywiążesz się z tego. W jego ciele znaleźliśmy Twoją spermę, a pod jego paznokciami Twój naskórek. Jak to wytłumaczysz? - Zapytał, a ja poczułem, jak rany na plecach, które Sasuke zrobił mi paznokciami, zaczynają piec. Nie sądziłem, że to się tak potoczy.
W jednej chwili najpiękniejszy dzień mojego życia, najcudowniejsza noc, którą przeżyłem i te słodkie wspomnienia, stały się koszmarem. Sasuke, jedyna osoba, którą kochałem i nienawidziłem, osoba, której poświęciłem wszystko, nie żyje, a ja siedzę na komendzie, oskarżony o spowodowanie jego śmierci. To było tak straszne, że doskonale wiedziałem, że musi być prawdą, mimo, iż nadal nie chciało to do mnie dojść.
- Nie zgwałciłem go. Kochaliśmy się, ale... To nie był gwałt. Nie zrobiłbym tego... - Powiedziałem łamiącym się głosem. Nie mogłem uwierzyć. Więc to był mój zarzut? Gwałt? To było gorsze, niż oskarżenie o morderstwo.
- Ah, tak... Więc powiesz mi, że osiemnastoletni chłopak chciał kochać się z własnym bratem? - Zapytał, a ja nie wiedząc, co odpowiedzieć, pokiwałem głową, bo rzeczywiscie tak było. - Nie rozśmieszaj mnie. Gdyby tego chciał, nie odebrałby sobie życia, nie sądzisz?
Te słowa zabolały mnie mocniej, niż można to sobie wyobrazić.  Mimo iż doskonale wiedziałem, że mój brat popełnił samobójstwo, wolałem się oszukiwać, myśleć, że to był jedynie przypadek. Że wcale się nie zabił, że to tylko fatalny zbieg okoliczności... Jednak teraz nie było o tym mowy.
- Chciał tego... Nie wpadłbym nawet na pomysł, aby to... abyśmy to zrobili. - Wytłumaczyłem, uporczywie mając nadzieję na to, że w końcu mi uwierzy i zostawi w spokoju. Teraz było to jedyne, czego chciałem. Musiałem sobie to wszystko poukładać... wytłumaczyć, postarać się w końcu sam w to uwierzyć. Nie było mi to jednak dane.
- Czyli twierdzisz, że to jego wina? Że to on Cię do tego zmusił?
Te słowa mnie rozśmieszyły. Sasuke miałby mnie zmusić do seksu? Niedoczekanie.
- Nie. Twierdzę, że to on to wymyślił... a ja na to przystałem. - Powiedziałem, nie wiedząc, jak ubrać to wszystko w słowa. Bądź co bądź, były to bardzo... intymne przeżycia. Nie uśmiechało mi się nimi dzielić, nawet pod zagrożeniem więzienia. Szczerze mówiąc, nie obchodziła mnie już za bardzo moja wolność. W ciągu tej jednej nocy zyskałem, po czym straciłem wszystko, co miałem. Mogłem iść do więzienia za pedofilię, uszkodzenie ciała, zniewagę czy zgorszenie społeczne... ale nie za gwałt. Takie coś przekreśliłoby wszystkie uczucia, jakie w końcu dopuściłem do siebie, po tych cudownych chwilach, jakie dane mi było wczoraj przeżyć.
- Jak mniemam, z wielką chęcią. - Usłyszałem. Czyli teraz nie tylko gwałciciel... Zostałem także pedofilem. Tyle dobrze, że chociaż ten zarzut był prawdziwy.
- Czy to ważne? - Westchnąłem, nie widząc powiązania.
- Ja tu zadaję pytania. - Zgromił mnie, a ja załamałem się jeszcze bardziej.
- Tak, cieszyłem się. Podobał mi się. Kochałem go od dawna, ale kogo to obchodziło? Nikt o tym nie wiedział, nikomu nie wyrządzałem tym krzywdy. Widocznie nie tylko ja to czułem. Więc kiedy przyniósł alkochol...
- Upiłeś się i go zgwałciłeś. - Dokończył za mnie, a mnie trafił szlag. Gdyby nie to, że nie miałem sił ani nie myślałem jeszcze do końca trzeźwo, rzuciłbym się na niego i kazał to odszczekać.
- Nie zgwałcilem go. Nigdy bym tego nie zrobił. Życie było mi miłe. - Powiedziałem, opierając głowę o dłonie. Nie miałem już do tego sił.
- Więc jak to wszystko wytłumaczysz? Chyba nie sądzisz, że ktokolwiek uwierzy Ci w bajki o wielkiej, zakazanej miłości. - Powiedział z czystą kpiną w głosie, jednak ja nie odczuwałem już wstydu. Nie miałem nikogo, przed kim mógłbym się wstydzić. Rodzina? Matka z ojcem zginęli w wypadku, szmat czasu temu. Opinia publiczna? Nie byłem znany nawet w szkole, którą z resztą skończyłem cztery lata temu, więc co mogliby mi zrobić?
- Właśnie tak to wytłumaczę, jak zrobiłem to wcześniej. Nie obchodzi mnie, czy mi wierzycie. Było tak, jak mówię. Nie skłamałem ani razu. Powiedziałem wszystko. Nie przyznam się do czegoś, czego nie zrobiłem. Wsadźcie mnie za wszystko... ale nie wmówicie mi gwałtu. Za mocno go kochałem... kocham... aby zrobić coś takiego, zgodzić się na takie zarzuty. - Powiedziałem, nie mając już do tego wszystkiego psychiki. Nie łudziłem się, że mi uwierzą... To było bez sensu.
- Skoro go nie zgwałciłeś, to jak wytłumaczysz siniaki i zadrapania na jego ciele? Sam je sobie zrobił w ciągu jednej nocy? - Westchnął, każąc dla jednego z pachołków przynieść szklankę wody. Po chwili chłopak postawił ją przede mną, a ja pokręciłem zrezygnowany głową. Chyba oboje byliśmy już zmęczeni tą rozmową.
Z jednej strony go rozumiałem... Był w pracy. Zapewne miał na karku wyżywienie rodziny, zapewnienie im jakieś przyszłości, jakiegoś domu, jakiejś szkoły i jakiegoś bezpieczeństwa. Potrafiłem to pojąć... Czułem, że i on w jakiś sposób rozumie mnie, jednak w tym fachu empatia nie była wskazana. Zdawałem sobie z tego sprawę.
- Lubił... Czuć. - Powiedziałem w końcu, mając wrażenie, że powoli zostaję obdzierany z resztek godności, które mi zostały. Nie było prostym mówić komuś o czymś takim... Szczególnie, jeżeli to wszystko ogół ludzi uważał za brak moralności, a nie jakiekolwiek uczucia.
- Prosił Cię o to? - Zapytał prosto z mostu, jakby była to najnormalniejsza rzecz w życiu. Przed oczy znów rzucił mi się obraz z wczorajszej nocy. Nigdy nie miałem w rękach cudowniejszego ciała... Nigdy nie słyszałem cudowniejszego głosu od niego. Jak miałem komukolwiek o tym mówić?
- Prosił. - Wydusiłem z siebie, starając się trzymać prosto. Nie mogłem teraz o tym myśleć. Musiałem to wszystko puścić w niepamięć... Ale jak mogłem to zrobić? Przecież nie tego chciałem. Nie po to go kochałem, aby teraz wyrzec się tego wszystkiego... To byłby całkowity bezsens.
- Wiesz, że nikt Ci w to nie uwierzy? - Zapytał, a ja pokiwałem jedynie głową, bliski płaczu. Chyba w tamtym momencie zrozumiałem w końcu, że to wszystko jednak jest prawdą. Dotarło do mnie, że straciłem go na zawsze. Że już nigdy na niego nie nawrzeszczę, nigdy już nie powiem mu, że jest idiotą, nigdy więcej nie przyjdzie do mnie, aby prosić o pomoc, a ja już nigdy mu nie pomogę, narzekając uprzednio, że jest fałszywy i przychodzi tylko wtedy, kiedy czegoś chce.
- Mówisz, że przyszedł do Ciebie z alkocholem. Upiliście się i zaczęliście kochać, a on chciał, abyś go bił, na co Ty zgodziłeś się bez słowa. - Podsumował.
Nie do końca tak było... Ale po prostu nie chciało mi się już zaprzeczać.
- Tak.
Nastała długa cisza, podczas której zapewne miałem czas na przemyślenie wszystkiego, jednak nie potrafiłem skupić się na żadnej z myśli. Usłyszałem dźwięk odpalanej zapalniczki, by chwilę później wyczuć w powietrzu duszący zapach dymu papierosowego.
Nawet to przypominało mi Sasuke.
Dzieciak nie odrósł jeszcze od ziemi, kiedy zaczął palić. Nie wiedziałem nigdy, co na to poradzić. Byłem sam, bez rodziców, bez kogoś, kto nauczyłby mnie wychowywać zbuntowanego nastolatka. Sam dopiero wchodziłem  dorosłość. To cud, że sąd zgodził się, abym to ja był jego prawnym opiekunem. Na początku sądziłem, że wystarczy dać mu w pysk, aby się ogarnął, jednak bicie go odnosiło odwrotny skutek. Rozmowy nie pomagały- przez moje zachowanie, śmierć rodziców i swój charakter wpadł w to gówno, odciął się praktycznie od świata. A kiedy wszystko zaczęło się już układać... Kiedy znalazł znajomych, pracę, mieszkanie, skończył szkołę i zaczął żyć... Umarł. Tak po prostu odszedł.
- To moja wina. - Powiedziałem w końcu, podnosząc wzrok na siwowłosego policjanta.
Mężczyzna wyciągnął w moją stronę paczkę papierosów. Pierwsze, co chciałem zrobić, to odmówić, jednak po chwili wyjąłem jednego, razem z zapalniczką.. Miałem problem z zapaleniem, ponieważ ręce drżały mi niemiłosiernie, jakby w pomieszczeniu było bardzo zimno. Z resztą, takie też miałem wrażenie.
Pierwszy raz w życiu zaciągnąłem się, po chwili jednak zacząłem kaszleć, a papieros prawie wypadł z moich rąk. Wziąłem głęboki wdech, po czym spróbowałem jeszcze raz. Nie poszło mi lepiej niż uprzednio, jedynie zakręciło mi się jeszcze mocniej w głowie. Nie zwróciłem na to uwagi, a po kilku razach miałem już szczątkową wprawę. Nie zwracałem uwagi na mężczyznę, jednak czułem na sobie jego wyczekujący wzrok. Nie poganiał mnie, co mnie w pewnym stopniu uspokajało. Starałem się zebrać myśli, a on mi na to pozwalał.
- Wczoraj w nocy... - Zacząłem powoli, starając się poukładać to w krótką, zwięzłą wypowiedź. - Po tym wszystkim... Chciałem z nim pogadać. Powiedzieć wszystko, że go kocham... Ale wyszedł. - Przerwałem, aby znów zakosztować obrzydliwego dymu. Pomimo niezbyt przyjemnych skutków, musiałem przyznać, że cholerstwo wciągało. - Myślałem, że spędzimy razem resztę nocy, ale stwierdził, że lepiej będzie, jeżeli sobie pójdzie. Mówił coś... że musi to przemyśleć. Że mnie przeprasza, żebym mu wybaczył... Szarpaliśmy się chwilę. Złapałem go za włosy, aby na mnie spojrzał. Całowaliśmy się... Gdy spytałem się, czy żałuje, milczał chwilę. Nie byłem wtedy pewny, czy pójście z nim do łóżka było dobrą decyzją.  Jego wzrok... Czułem się, jakbym patrzył na mgłę. Niby wszystko widziałem, ale nie byłem pewny, co jest dalej.- Wyrzuciłem z siebie jednym tchem i podniosłem wzrok. - Zaśmiał się. Powiedział tylko 'Nie żartuj sobie' i wyszedł.
Mówienie o tym wszystkim przyszło mi łatwiej, niż myślałem. Może to papieros tak działał albo po prostu było mi już wszystko jedno. Sasuke nie ma. Nic na to nie poradzę.
Kakashi milczał, zapewne analizując moje słowa, a ja byłem prawie w stu procentach pewny, że mi wierzy. Mimo iż na jego twarzy zalegała maska znudzenia i pewien rodzaj spokoju, miałem wrażenie, że jego stosunek co do tego wszystkiego się zmienił. Już nie uważał mojego brata za rozjechanego psa, a mnie za pozbawionego moralności pedofila.
Mówiłem? Empatia w tym zawodzie nie jest najlepszym rozwiązaniem. Nawet, jeżeli osoba naprzeciwko mówi najszczerszą prawdę.
Po pół godzinie bezczynnego myślenia, do pomieszczenia wszedł chłopak, który wcześniej przyniósł mi wodę.
- To Twoje zeznania. Przeczytaj czy wszystko Ci się zgadza, czy chcesz coś zmienić... i podpisz na każdej stronie w wyznaczonym miejscu. - Powiedział Kakashi, wstając z krzesła. - Przyjdę za pół godziny i zabiorę Cię do aresztu. Spędzisz tam trzy dni. - Powiedział, patrząc się na dokumenty. - Nakaz sądu. -  Dodał po chwili, zapewne nie chcąc, abym myślał, że to jego pomysł. Czy mi się wydawało, czy Kakshi oprócz empatii zaczął częstować mnie litością? Nie potrzebowałem żadnego z tych uczuć.
- Będę mógł go zobaczyć? - Zapytałem w ostatniej chwili, kiedy mężczyzna zamykał już drzwi. Patrzył na mnie przez chwilę, jakby zastanawiając się, czy napewno tego chcę. Ja byłem pewny w stu procentach.
- Będziesz. - Powiedział, zostawiając mnie samego z plikiem kartek do podpisania.