czwartek, 21 stycznia 2016

Jak kwiaty na urwiskach... zrobić krok na przód.

Cześć :)
Wiem, że czekasz na kolejny rozdział "Kwiatów...", jednak mam dla Ciebie całkiem inną wiadomość.
Zamykam niektóre rozdziały mojego życia i tak wyszło, że... te rozdziały także muszę zamknąć.
Nie smuć się jednak. Ja się nie smucę!
Wiesz, to była naprawdę trudna decyzja. ItaSasu towarzyszyło mi przez kilka dobrych lat mojego życia (dokładnie 3) i nadal jest to mój OTP, jednak niestety ze wszystkiego się wyrasta.
Ja wyrosłam z yaoi. Przykre, prawda? Nawet nie wiem, kiedy to się stało. Tak nagle zdałam sobie z tego sprawę... Gejowski hormon już na zawsze został zaszczepiony w moim mózgu, jednak yaoi samo w sobie nie jest już dla mnie. Ale nadal to kocham. Nadal marzę o wydaniu książki o gejowskiej miłości. Nie martw się, może kiedyś spotkasz mnie jeszcze, na półkach Empiku! *wątpię, ale od czego są marzenia*.
Niestety, muszę Ci to powiedzieć w prost, bo taki liść w twarz zaboli mniej, niż długi i trudny wywód.
Blog umarł. Opowiadanie także. Nie pojawią się już kolejne rozdziały ani one-shoty.
(Jeżeli ktoś chciałby je kontynuować, możemy się dogadać.)
Co jeszcze mogę dodać... Dziękuję wszystkim, którzy tak wiernie czekali na te wypociny. Tym, którzy wierzyli w moje siły. I tym, którzy po prostu się tym katowali i postanowili czytać.
Blog jest jednym z moich największych osiągnięć i bardzo wiele się dzięki niemu nauczyłam.
Dziękuję jeszcze raz!
Trudno mi przepraszać, za to, że podjęłam taką, a nie inną decyzję, więc tego nie zrobię. Jestem szczęśliwa, że mogłam spędzić tu tyle wspaniałych chwil! W każdy rozdział wlewałam dużo swojej siły i serca, ale już najwyższy czas się pożegnać.
Nie czekajcie już na nowe rozdziały. Ale nie zapominajcie o mnie :) Blog nie zostanie usunięty. To część mnie i nie mam zamiaru tego robić. Sądzę, że kiedyś, kiedy sobie o nim przypomnę i zacznę na nowo go czytać, będzie to naprawdę magiczne przeżycie.
Mam nadzieję, że nie zapomnicie o kwiatach rosnących na urwiskach. Dlaczego? Bo tylko one są na tyle silne, aby zrobić krok naprzód.
Tym moim krokiem jest właśnie między innymi odejście z bloga. Na pewno to rozumiecie.
Pozdrawiam i...
Do widzenia.


poniedziałek, 23 listopada 2015

23. Irytacja.

Wróciłam. Córa marnotrawna. Ubiczujcie.
Straciłam cały zapał do yaoi, jednak moja kochana grupka skanlatorska doskonale sobie radzi z przywracaniem mi weny; nie wspomnę, że 90% członków nienawidzi yaoi, 5% ma na to wyjebane, a kolejne pięć, w tym ja, całkiem je lubi. Cóż.
Hehe, trochę się naczekaliście, jednak mam nadzieję, że będzie się to dla Was całkiem opłacać.
Stąd chciałabym także podziękować Sasu Itanie za życzenia urodzinowe (pomijając fakt, że było to 93 dni temu). Kochana jesteś. Przykro mi trochę, że tak Ci się odpłaciłam, ale cóż... Wyszło jak wyszło. Może teraz będzie lepiej :)
Co tam jeszcze chciałam napisać... Ah, tak. W lipcu stuknęła druga rocznica bloga, jednak tym razem daruję sobie podsumowanie. Sam fakt, że utrzymałam się tu 2 lata (no, z przerwami, ale zawsze coś), jest dla mnie sporym osiągnięciem.
Hmmm... To zostawiam Was z rozdziałem. Nie za bardzo wiedziałam jak go nazwać. Jak macie lepsze pomysły, piszcie śmiało.
Polecam sobie włączyć to->Fantastic Baby lub to -> Bang Bang Bang. Koreański Gej Pop. Nie, żeby było klimatyczne, ale głównie przy tym pisałam. Jakoś ostatnio to najbardziej motywujące piosenki, na jakie wpadłam. A może raczej- najbardziej przywracające do życia. Muszę je sobie ściągnąć na przerwy między jutrzejszymi próbnymi maturami.
Pozdrawiam.


Te słowa nie wywołały w nim szoku. Wręcz przeciwnie, przyjął je bardzo spokojnie, jakby słyszał je od kilku lat, w tej samej sytuacji i bardziej regularnie niż codzienna kąpiel. Wbił wzrok z drogę przed sobą. Przez parę dobrych minut między nimi nie padło żadne słowo, gest ani wyraz dźwiękonaśladowczy, który mógłby określić emocje któregokolwiek z braci. Milczenie i cisza panująca w samochodzie wyrażała dużo więcej niż regułki na prawa Newtona.
 - Zatrzymaj się. – rozkazał Sasuke swoim zwykłym tonem, nie sprzyjającym żadnych nadzwyczajnych wydarzeń, pozytywnych czy negatywnych. Przynajmniej tyle Itachi mógł wnosić po tym, czego nauczył się przez ten czas o swoim młodszym bracie. – Duszno mi.
Samochód zatrzymał się na poboczu. Kiedy tylko hamulec został przyciśnięty do deski, drzwi otworzyły się i chłopak wystawił już nogi poza pojazd, nie czekając, aż ten do końca się zatrzyma. Czuł, że musiał wyjść. Wyjść i iść, daleko, jak najdalej. Płuca paliły jak wtedy, kiedy nawdychał się zbyt dużo dymu z pożaru ich domu kilka lat temu. Nic się nie stało, a mimo to od tamtej pory unikał ognia. Wolał nawet grzać wodę w czajniku elektrycznym, niż na kuchence, a obiad jakoś tak lepiej smakował, kiedy wsadzał go po prostu do mikrofalówki.
Odetchnął głęboko i oparł się o auto, zamykając oczy. Usłyszał otwierane drzwi samochodu, jednak brak drugiego podobnego odgłosu uświadomił go w fakcie, że nie zostały one zamknięte. W uszach zabrzmiał mu szelest trawy uginającej się pod stopami długowłosego. Kiedy ucichł, nie musiał otwierać oczu, aby wiedzieć, że stoi on tuż przed nim. Później ciche pstryknięcie krzemienia w zapalniczce i gryzący zapach nikotyny. Zapalił papierosa. Skrzywił usta, jednak nadal się nie poruszył. Wsłuchiwanie się w te wszystkie dźwięki uspokajało go, zapominał o wszystkich obrazach, które na co dzień straszyły jego wyobraźnię i stawiały pod znakiem zapytania najbliższą przyszłość. Oczy, wzrok, możliwość oglądania świata- wszystko ulegało degradacji, przestawało się liczyć, wraz z wyostrzeniem się innych zmysłów: węchu, słuchu, dotyku i smaku. Wyczuł na ustach lekkie muśnięcie ciepłych ust, policzki zostały połaskotane przez czarne włosy. Pozwolił wedrzeć się szaremu dymowi wypuszczonemu z usta Itachiego w swoje. Nie musiał otwierać oczu, nie musiał tego widzieć. Wystarczyło mu wszystko inne. Wciągnął powietrze wraz z nikotyną w płuca, napawając się chwilowym uczuciem przyduszenia. Kiedy je wypuszczał, uścisk w płucach już tak nie przeszkadzał. Z każdym kolejnym razem uspokajał się coraz bardziej, a kiedy gorący żar spadł na jego bladą dłoń, otworzył w końcu oczy.
Itachi stał tuż obok, trzymając w ręce dogasającego papierosa, który po chwili wylądował na ziemi. Wzrok jego starszego brata wyrażał wszystko to, co przez te kilka chwil zdążyło nagromadzić się w jego głowie. Poruszył się, jednak zanim zdołał przerwać tę farsę, mocne dłonie mężczyzny powstrzymały go przed zrobieniem jakiegokolwiek innego ruchu. Przecież oboje wiedzieli, jak to się skończy.
Obok nich przemknął samochód, jednak myśli Sasuke nie podążyły za pędzącym pojazdem. Pocałunki brata bezkonkurencyjnie działały na jego zmysły, przez co skupiał się wyłącznie na ciepłych wargach sunących po swojej szyi. Uchylił usta, pozwalając powietrzu opuścić swoje płuca. Papieros sprawił, że obrazy w jego głowie wirowały lekko, tylko wzmagając wszystkie doznania. Uniósł dłonie i złapał jego pachnące dymem włosy, aby przenieść jego usta wyżej, na swoją szczękę; wyżej, na wargi. Nie odepchnął go, kiedy chłodne od wieczornego powietrza dłonie sprawiły, że jego brzuch pokrył się drobną gęsią skórką. Oddawał pocałunek z równą namiętnością, ciągnąc lekko jego kruczoczarne kosmyki.
Czemu pozwalał na to wszystko? Co sprawiało, że nie odpychał go od siebie krzycząc, że to nienormalne? Że nie powinni tego robić? Czy w ogóle był sens na takie gadki, teraz, po tym wszystkim? Westchnął cicho, czując jak brat dopycha w jego stronę biodra.
Zwierzęta. Przypominali zwierzęta. Z tą różnicą, że zwierzęta nie miały telefonów, które dzwonią w nieodpowiednich momentach. Westchnął głucho, kiedy Itachi wyjął drżące dłonie spod jego ubrania. Jego oddech był nierówny, a ciało widocznie spięte. Sasuke odepchnął brata nieco od siebie, biorąc w płuca duży haust powietrza, którego mu brakowało. Przez chwilę stali tak zdezorientowani, patrząc na siebie, dopóki starszy z braci nie przypomniał sobie o nadal dzwoniącym telefonie. Wyjął go z kieszeni i od niechcenia nacisnął zielony przycisk.
 - No?
 - Zamiast mizdrzyć się ze swoim braciszkiem, mógłbyś zacząć wracać. Chyba nie muszę Ci przypominać, że… - rozmowa została zakończona równie gwałtownie, jak się rozpoczęła. Itachi rozłączył się, wsuwając telefon z powrotem do kieszeni swoich spodni.
Głośnik nastawiony był na tyle głośno, by stojący naprzeciw niego Sasuke mógł usłyszeć jadowite słowa i irytujący głos, który rozpoznałby nawet na końcu świata. Deidara.
Bez słowa  wszedł do auta i zatrzasnął za sobą drzwi. Nie mógł się doczekać, aż w końcu znów będą w domu. Jak na jeden dzień... Nawet dla niego było to trochę powyżej przeciętnej rocznej normy nowych wrażeń.
    Zazwyczaj to on był panem sytuacji i nie zważając już na fakt, że był podległy od jakiegoś czasu co najmniej dwóm osobom, była to dla niego stosunkowo świeża sytuacja; do Akatsuki należał dopiero kilka tygodni. Jednak jak się zastanowić... Parę razy prawie stracił życie, a mimo to nadal nie potrafił żałować, że się tu znalazł. Coś w tym musiało być.
 - Przepraszam, że tak wyszło. Musisz przywyknąć.
Szczerze, nie do końca wiedział, o co dokładnie mu chodziło. O morderczą podróż przez pół Anglii, handel dzieciakami czy prawie-stosunek przerwany? Najbardziej możliwe, że za to wszystko na raz. Cóż.
 - Jedź już po prostu. - westchnął, opierając się wygodnie o fotel i odchylając głowę do góry. Miał doskonały widok na szary sufit samochodu, pokryty czymś w rodzaju flauszu lub innego materiału. Był w końcu aktorem, a nie krawcem. Nie znał się na tkaninach, mimo to mógł się szczycić faktem, że zna słowo, którego nie słyszało nigdy około 65% męskiej populacji. "Flausz"? A co to? Pewnie coś z damskiej kosmetyczki. Ewentualnie materiał do produkcji tamponów.
Kiedy ruszyli, pozwolił sobie zapaść w krótki sen, a przynajmniej takie miał wrażenie. Ostatnio coraz ciężej było mu odróżnić sny od jawy, nie biorąc już nawet pod uwagę faktu, że dwa razy w miesiącu zmieniał strefę czasową na trzy, góra cztery dni, o siedem godzin.

wtorek, 5 maja 2015

22. Titanic.

No, coś ostatnio ucichliście... Dzielnie walczyliście o trzeci rozdział Dzieci Podziemia, a pod nim tak cicho... Statystyki też mnie przerażają. Zazwyczaj po 50, czasami 100 odwiedzin dziennie, a teraz... 16? Nie no, serio?
Pisać i tak będę, nawet, jak mnie olejecie, ale trochę mi przykro.
Może nie podoba Wam się mój styl, przebieg wydarzeń, może nie opisuję tego zbyt ciekawie, albo wstawiam za rzadko, ale nic na to nie poradzę. Staram się. Już nawet przestałam starać się dla własnej przyjemności, robię to dla Was. A słyszę ciszę...




Blaszane drzwi zamknęły się z hukiem, zabierając tym samym chłopcom dopływ słonecznego światła. Nic, łącznie z ich zrozpaczonym wzrokiem, przepełnionym ostatnimi podrygami bezsensownej nadziei, nie było w stanie wpłynąć na jego decyzję, którą podjął wychodząc z samochodu. Miał cel- cel, do którego musiał utorować sobie drogę mimo wszystko. Może i nie był przykładnym czarnym charakterem, i nie przychodziło mu to z nadzwyczajną łatwością, jednak od czego w końcu są studia aktorskie? Jakoś musiał sobie radzić.
                Podszedł do czarnego auta ulokowanego w pobliżu hangaru i oparł się o niego plecami, wsuwając dłonie w kieszenie szarej, ocieplanej bluzy, równocześnie starając się zachować jak największą odległość od stojącego obok Nagato, który nie poruszył się nawet o milimetr, nie obrzucił go nawet najbardziej jadowitym spojrzeniem, ani nie wymówił w jego stronę żadnego kąśliwego słowa. Nie, żeby napawało go to przejmującym smutkiem- wolał ograniczać kontakty z rudym do minimum. Przebywanie w jego obecności i tak mocno wykraczało poza wytyczoną granicę.
                Po kilku minutach, wydawać by się mogło, bezcelowego czekania, na wyjeżdżony plac przed blaszakiem podjechało niskie, srebrne BMW z przyciemnianymi szybami i równie niskim pasażerem w środku. Mężczyzna miał na sobie czarny garnitur z mankietami wystającymi na idealne trzy centymetry, ciemne okulary przeciwsłoneczne przysłaniające oczy i wypastowane , lakierowane pantofle, lśniące prawie tak mocno jak zęby ukazane w gwiazdorskim uśmiechu. Wyglądał całkowicie niegroźnie i bezbronnie, dopóki po obu jego stronach nie stanęło dwóch, wielkich jak amerykańskie sekwoje ochroniarzy.
 - Gdzie mój towar, Nagato?
Sasuke przygryzł nerwowo bladą wargę, wbijając zimny wzrok w gacha, chcąc zabić go za te słowa samym tylko spojrzeniem. W odpowiedzi dostał jednak jeszcze bardziej sztuczny uśmiech, co szybko wyprowadziłoby go z równowagi, gdyby nie obraz, który cisnął mu się przed oczy. Już jakiś czas temu zrozumiał, po co jest ta cała szopka i jak zakończy się ta opowieść, mimo to, taki zwrot w stronę ludzi napawał go obrzydzeniem. Przez jego głowę szybko przemknęła myśl, że jedyne, co w tym gościu nie jest zepsute, to uśmiech- chociaż powątpiewał, by proste i olśniewająco białe zęby u czterdziestoletniego faceta, jarającego zapewne cygaro za cygarem, bo papierosy to przecież nie ta klasa, były naturalne.
                Rudowłosy uniósł w jego stronę rękę, podając mu dwa długie pasy czarnego płótna. Złapał je, posyłając mu przy tym pytające spojrzenie, jednak w odpowiedzi nie dostał nawet skinienie głową. Z westchnieniem rezygnacji cisnącym się na usta, ruszył z powrotem w kierunku blaszanego budynku za nimi. Otworzywszy drzwi ponownie wpuścił do środka odrobinę światła, które padło na blade ze strachu twarze obu braci.
 - Co my ci zrobiliśmy? – zapytał jeden z nich, ten, który obejmował, a nie był obejmowany. Jego mina upewniła Sasuke w fakcie, że był doskonale zorientowany w sytuacji, jednak okłamywał nawet samego siebie dla dobra trzymanego w ramionach brata, który miał wrażenie- zemdleje na jego oczach.
W odpowiedzi wzruszył tylko ramionami, podchodząc do nich powoli. Stanął naprzeciw i na chwilę spojrzał w dwie, jasnozielone pary identycznych oczu, doszukując się w nich jakiejkolwiek różnicy. I znalazł. Lewe oko bardziej wygadanego chłopaka miało lekko opadającą powiekę, przez co wydawało się, że jest bardziej smutne od prawego. Powstrzymał mimowolny uśmiech, bo w tej sytuacji był on co najmniej niepożądany.
                Próba ciągnięcia jakiejkolwiek rozmowy była bezsensowna, więc nie odpowiadał na żadne pytania, które padały z ust rudych bliźniąt. Nie mógł ich pocieszyć, zapewnić o bezpieczeństwie czy nawet wyjaśnić całej tej farsy, o której sam mógł snuć tylko bardziej lub mniej trafne domysły. Nie mógł też ich uratować, choć gdyby miał taką możliwość, wypuściłby ich bez mrugnięcia okiem.
Żaden z chłopców nie stawiał oporu. Czy byli już pogodzeni z tym, co ich czeka? Czy można pogodzić się z czymś, o czym nie ma się żadnego pojęcia? Powoli zaczynał rozumieć zachowanie i zakazy Itachiego… Wiedza o nich, ich imiona, historia i przyszłość… Gdyby dowiedział się tego wszystkiego, gdyby pozwolił im zawładnąć swoimi uczuciami, współczuciem i litością… Możliwość wypełnienia tego zadania spadłaby drastycznie aż do samego zera. Czy gdyby wiedział dokładnie, co się z nimi stanie, potrafiłby respektować i mieć na uwadze tylko i wyłącznie swój cel i swoją przyszłość?
 - Proszę. Daj nam chociaż chwilę. – tuż przy wejściu rodzeństwo zatrzymało się, patrząc na niego swoimi szczenięcymi oczyma, które zdążył znienawidzić. Zieleń jarzyła się dodatkowym, powoli dogasającym ogniem nadziei, przez co jego serce zmiękło i skinął głową z rezygnacją. Musi być twardszy… Ale dlaczego miałby się nie zgodzić? Nawet skazańcom pozwalają wypowiedzieć swoje ostatnie słowa przed egzekucją. Odsunął się kilka kroków i oparł o zimną ścianę, starając się nie przysłuchiwać rozmowie, co w idealnej ciszy panującej w ogromnym pomieszczeniu było co najmniej trudne.
 - Lillay… - imię bardziej wystraszonego z braci rozbrzmiało w jego uszach echem. Mimo usilnych prób, nie udało mu się wyrzucić go z pamięci. – Przepraszam. Obiecuję, jakoś nas z tego wyciągnę, nie bój się…
Czarnowłosy obrócił na chwilę głowę, skuszony ciekawością, i spojrzał na braci. Stali bardzo blisko siebie… stanowczo za blisko. Jeżeli miałby powody do analizowania tej sytuacji, mógłby pokusić się o stwierdzenie, że łączą ich nie tylko więzy krwi, jednak takowych powodów nie miał, więc nie przywiązał do  tej myśli większej wagi. Nie musiał być detektywem, aby orientować się w odległościach świadczących o relacjach między ludźmi, ale  w tej sytuacji… Po wszystkich wydarzeniach z ostatnich dni jego mózg był skłonny do tego typu podejrzeń, z resztą, czy w sytuacji, w której znaleźli się bracia, myśli się o takich szczegółach jak odstęp co najmniej trzydzieści centymetrów?
Z rozmyśleń wyrwał go widok, który zwykłego człowieka przyprawiłby o mieszane, a może i nawet negatywne uczucia, na nim jednak nie zrobił większego wrażenia. Obserwował krótki, jednak pełen emocji pocałunek, który nie był w żadnym wypadku jednym z tych podniecających, ani chociaż zapierających dech w piersiach. Nie było w nim pożądania, drżeń ciał, ognia, ani nic, co mogło by wywołać cokolwiek więcej niż chwilową przerwę w dostarczaniu tlenu do płuc. Zamiast tego w krótkim przejawie uczuć między dwojgiem ludzi dostrzec można było przeraźliwy strach, istotę czystej rozpaczy, przeczucie rychłej rozłąki  i próbę wzajemnego, bezsensownego pocieszenia. Zabolało… Zabolało go coś w środku, pod żebrami, w okolicach lewego płuca. Co by się stało, gdyby teraz oni, on i Itachi zostali postawieni w takiej sytuacji?
 Przecież doskonale o tym wiedział. Doskonale wiedział, jak to smakuje, jak boli, jak krzywdzi. Przeżył to… Przeżył to i wiedział, że nie może popełnić żadnego błędu.
 - Musimy już iść. – powiedział nagle, podchodząc do nich. Odsunęli się od siebie, nie puszczając jednak swoich rąk. Nie rozdzielał ich. Zawiązał im oczy i bez zbędnych słów wyprowadził na zewnątrz, pozwalając na to, aby w ich identyczne ciała wbiły się ostre sople czterech spojrzeń. Dał radę. Tylko to teraz się liczyło. Bez głębszych rozmyślań prowadził ich w stronę rudowłosego mężczyzny, którego twarz po raz pierwszy, odkąd dzisiaj ją ujrzał, wyrażała jakieś emocje- zniecierpliwienie. Świadczyła o tym mała zmarszczka między brwiami, którą dostrzegł już z daleka.
 - Ty też kochasz.
Nie wiedział dlaczego te słowa zrobiły na nim takie wrażenie. Zatrzymał się nagle i obejrzał do tyłu, jakby chciał sprawdzić, czy zamknął drzwi wychodząc z domu. Domu jednak nie zobaczył; jedyne, co napotkał jego wzrok do dwie głowy z przewiązanymi oczami czarną szmatą. Milcząc ruszył znów w przód, czując na sobie ponaglające spojrzenie rudowłosego, znienawidzonego mężczyzny.
                Kocha… Kiedy ostatni raz szczerze wypowiedział te słowa, nie żałując później tego, co zrobił? Odpowiedź była tak oczywista, że nie musiał nawet nad nią myśleć. Dwanaście lat temu.  Ale teraz… Czy mógł mówić o kochaniu? Tęsknił, pragnął, cierpiał i pożądał… Nigdy nie powiązałby tych uczuć z miłością. Nigdy nawet nie myślał o nich w tej samej kategorii, co o niej, a może i w ogóle nigdy o niej nie myślał. Dopiero teraz, w chwili, kiedy ktoś powiedział to za niego, kiedy usłyszał ten wyrok z innych ust…
Nie odpowiedział.
 - Zaprowadź ich do niego. – Nagato po raz pierwszy tego dnia cokolwiek do niego wyrzekł. Dopiero jego działający na nerwy głos zdołał oderwać go od natłoku myśli. – Zanim oddasz, masz wziąć kasę. – z jego ust nie padło ani jedno słowo więcej i wcale nie zbierało się na to, aby miało to ulec zmianie, więc młody Uchiha wedle polecenia skierował się w stronę srebrnego samochodu.
Ochroniarze podeszli bliżej, jednak on zatrzymał się i zmierzył ich wzrokiem, tym samym, jakim góra lodowa patrzyła na RMS Titanic w 1912 roku. Czyż nie piękne porównanie? Teraz to on ma być tą górą, która zatopi nadzieję ludzi na jakąkolwiek przyszłość. Dwojga ludzi. Bliźniąt. Kochanków. Czyż to nie romantyczne?
 - Najpierw kasa.
Nie chciał wyciągać spod bluzy pistoletu, jednak stojąc tak przed dwoma wielkimi kupami kamiennych mięśni miał ochotę po prostu spierdolić. Nie uśmiechało mu się być uderzonym choć raz przez któregokolwiek z nich; straciłby Wedy zęby szybciej, niż przesylabizował by słowo „nie”. Ku jego uldze jednak jeden goryl poruszył się nie po to, aby pozbawić go uzębienia, a wyciągnąć w jego stronę czarną, skórzaną walizkę.  Nie musiał jej otwierać, aby wiedzieć, co znajduje się w środku. I nie był pewny, czy chciał wiedzieć, w jakiej ilości to coś jest tam złożone.
Wyciągnął dłoń i złapał ją, ważąc w ręku. Była ciężka, choć zdawało mu się, że więcej waży ona sama wraz ze stalowymi zasuwami na szyfr, niż nic nie warty papier znajdujący się w środku. Chociaż… Czy taki nic nie warty? W końcu właśnie ten papier został wymieniony za wolność dwóch rudych dzieciaków mdlejących z nerwów tuż za nim. Bał się odwrócić. Nie miał po prostu, do cholery, odwagi, aby na niech spojrzeć. Nawet jeżeli potrafią zrozumieć jego decyzję, jego brak serca i jakiejkolwiek wrażliwości, nigdy nie będą w stanie pojąć, dlaczego właśnie oni musieli się tu znaleźć. I nigdy nie będą w stanie wybaczyć, nie ważne, jak długo jeszcze będą żyć. Nie chciał już o tym myśleć. Wystarczyło mu, że mimo czarnego materiału przesłaniającego im oczy, czuł na sobie ich wzrok.

Spojrzał nienawistnie na obu facetów, po czym skinął głową. Obie góry ruszyły się, przechodząc za niego. Nie miał sił, aby spojrzeć za siebie i zobaczyć, co stało się z bliźniakami. Kiedy przechodzili obok, prowadzeni przez ochroniarzy kolesia w eleganckim garniturku, przymknął oczy i obrócił się, po czym ruszył w stronę Nagato. Był już, kurwa, zmęczony

***
 - Sasuke…
Uciszyła go dłoń uniesiona w górę w geście zamilczenia, pod groźbą strzelenia w pysk.
Rozumiał.
Nie odpalał silnika, czekając na kolejną reakcję. Krzyk? Płacz? Wściekłość? Nie sądził. Sasuke był na tyle chłodnym człowiekiem, że nawet najcięższe uczucia zdawały się z wielkim trudem wstępować na idealnie wyrzeźbioną twarz. Nie takiego go zapamiętał, jednak ten czas, w którym było mu dane poznać go na nowo, był wystarczający, aby doszedł do tak oczywistych wniosków.
Nie ruszał się, domyślając się, że jakikolwiek gwałtowny ruch morze wywołać szybkie odtrącenie ze strony brata. Przecież nie chciał, aby się przed nim zamknął. Znaczy, zamknął jeszcze bardziej, niż zdołał to zrobić dotychczas.
                 Z samochodu mógł dostrzec wszystko, co działo się na placu i  choć nie miał podsłuchu, aby móc także słyszeć wszystkie słowa, był pewny, że między nimi- Sasuke i dwójką rodzeństwa- padły słowa, które nie powinny paść. Nie licząc już faktu, że między nimi nie powinny paść żadne słowa.
Po kilku długich chwilach bezczynnego czekania, kiedy ostatni samochód opuścił już teren transakcji, włożył w końcu kluczyki do stacyjki. Czekanie nie miało większego sensu. Rozmowa nie miała go tym bardziej, plus dodatkowo mogła wnieść niepożądane skutki. Jakikolwiek dotyk czy próba okazania czułości mogły się skończyć rozlewem krwi lub izolacją. Nie chciał pogarszać sytuacji. Teraz Sasuke chociaż bez słowa siedział obok i nie próbował uciec, zwalać na niego winy za całe zło na pieprzonym świecie i…
 - Jak Ty to robisz?
Pierwsze słowa padły wraz z pierwszymi dźwiękami włączanego silnika. Szybciej, niż mógł się spodziewać.
 - Tak samo jak Ty. – wzruszył ramionami, cofając. Lewa ręka zadrżała lekko, przez co prawie otarł się o drzewo. Przeklął cicho i zawrócił, wjeżdżając z powrotem na leśną dróżkę. Spodziewał się tego pytania… W sumie nie było nic nadzwyczajnego w tym, że padło jako pierwsze; że w ogóle padło. Każdy normalny człowiek o zdrowych zmysłach, ludzkim rozsądku i z odrobiną uczuć zapytałby na jego miejscu o to samo: „Dlaczego robisz tak okropne rzeczy? Kim jesteś, do cholery, że stać cię na zrobienie takiego świństwa?”.
  - A skąd niby wiesz, jak ja to zrobiłem? – szyderczy ton brata przepełniony gadzim jadem spływał po jego sercu jak słodycz. Potrzebował tego. Po tym wszystkim co zrobił, po całym świństwie, w którym staplał tylu ludzi, potrzebował słów nagany. Uświadomienia, jakim jest zerem. Jakim zerem stał się po to, by móc jeszcze choć raz się z nim spotkać. I jak wielką świnią jest, że z tego powodu zmusił go do zostania taką samą świnią jak on.
 - To chyba oczywiste. – zaśmiał się, nie za bardzo wiedząc, skąd brał siły na śmiech w tej sytuacji. Był większym zerem niż myślał… ale to nie przeszkadzało mu w dalszym pragnieniu szczęścia. – Zrobiłeś to, bo nie chciałeś znów mnie stracić. – powiedział, uśmiechając się do siebie kretyńsko. Wypowiedzenie tych narcystycznych słów sprawiało mu nieludzką rozkosz. – A ja robiłem to przez pięć lat, aby Cię odzyskać.

środa, 1 kwietnia 2015

Dzieci Podziemia 3

No siema!
Ej, nie opuściłam Was nawet na miesiąc, co się pieklicie... Przecież napisałam, że post się niedługo pojawi. Miał być w następnym miesiącu, jednak nie wyrobiłam się z nauką, a na weekend nie miałam laptopa, a ten tydzień... Chciałam choć trochę odpocząć, chyba czasem mogę, nie? :D
Zgodnie z komentarzami, napisałam trzecią część Dzieci Podziemia. Idą mi oni dość opornie, ponieważ muszę wymyślać wszystko na nowo (o poprzednim pomyśle zapomniałam, z resztą to co pamiętam mi się nie podoba), ale że na blogu pojawiał się już opis tego opowiadania, to staram się je do niego dostosowywać.
Tak w ogóle, przeczytałam drugi rozdział i... Nie. Muszę go poprawić, pierwszy z resztą też, bo tego się nie da ich czytać. Nie napiszę więcej rozdziałów DP, dopóki tego nie poprawię, więc jeżeli chcecie go szybko przeczytać, mobilizujcie mnie pod postem :p
No i ten... Jak ktoś obchodzi święta, a większość ludziów je obchodzi, chociaż ich nie obchodzą, to wesołego jajka itp, nie chce mi się rozpisywać, bo co roku i tak się pisze to samo, a Wy wiecie przecież, że ja Wam życzę dobrze niezależnie od tego, czy jest to Wielkanoc, Święto Zmarłych, czy piątek trzynastego.
Pozdrawiam!


                Był głodny.
Sasuke opadł na trawę, przyglądając się jeszcze jasnemu niebu, mimo iż było późne popołudnie. Białe chmury powoli przemierzały błękit, jakby uciekając przed tym, co ich goniło. Prawie tak, jak oni… Z jego ust wyrwało się ciche westchnienie.
Chciał porozmawiać z Itachim, chociażby przez chwilę usłyszeć jego spokojny głos, jednak doskonale wiedział, że teraz było to niemożliwe. Nie przez fakt, że dzieliły ich kilometry, to był akurat najmniejszy z problemów. Nie powinien mu po prostu teraz przeszkadzać. Chwila nieuwagi mogłaby kosztować ich naprawdę wiele nieszczęścia, a tego mają przecież już w nadmiarze. Jedyne, co by zdziałał, to rozproszył jego uwagę, a na to nie mogli sobie pozwolić.
                Szum liści dochodził do jego uszu sprawiając, że kiedy tylko przymykał oczy czuł się tak, jakby nadal był w domu. Ciepło parującej ziemi na ciele, rażące promienie słońca, które gdzie-niegdzie przedzierało się przez baldachim liści i gałęzi, to wszystko przypominało mu szczęśliwe, spokojne życie z daleka od problemów, w domu. A jednak… Okazało się, że jest ktoś, dla którego be trudu opuścił tę idyllę- jego brat.
Dopiero po jakimś czasie, którego już nie liczył, zrozumiał, że las stał się nienaturalnie cichy. Ptaki przestały śpiewać, owady bzyczeć, a z daleka nie dochodziło już echo stukania w drzewa przez dzięcioła. Jedynie liście szumiały nadal, chociaż i one zdawały się cichnąć, jakby w obawie przez czymś…
Przez ich szmer przedarł się nagle świst, przypominający wsysanie powietrza . Czarnowłosy otworzył szybko oczy i usiadł na trawie, czujnie nasłuchując, jednak dźwięk nie powtórzył się już ani razu. Nigdy nie słyszał niczego podobnego, a życie nauczyło go, że do nowych i niepewnych rzeczy należy podchodzić z dystansem, zachowując podejrzliwość, więc i tym razem tak postąpił.
Przygotowany na wszystko podniósł się powoli z trawy, na której zaczęła się już zbierać wieczorna rosa i ruszył w kierunku szuwar, cały czas będąc przy nadziei, że ujrzy tam jednak jakieś spłoszone zwierzę. Niestety, za ścianą zieleni nie było niczego. Fakt, że nie było tam nic, na co mógłby zwalić winę za ten dźwięk, wcale nie przyprawiał go o radość- wręcz przeciwnie. Spowodowało to jedynie jeszcze większy niepokój.
Zapuszczał się coraz głębiej, przechodząc między krzakami, jednak jedyne, co dzięki temu zyskał, to poczucie śledzącego go wzroku. Przykucnął, szykując się do skoku, nie miał jednak pojęcia, w którą stronę przypuścić atak, więc zrezygnował z tego pomysłu równie szybko, co na niego wpadł. Mimo to był święcie przekonany, że ktoś go obserwował. Co do tego nigdy się nie mylił.
Zawarczał głośno, ciągle usilnie próbując wyczuć czyjąkolwiek obecność, zobaczyć ruch gałęzi lub usłyszeć trzask łamanej gałązki, jednak nic takiego nie następowało. Dosłownie tak, jakby ktoś po prostu…
Poderwał wzrok w górę i wzdrygnął się ze strachu, widząc na pomarańczowym już niebie białą, mglistą poświatę księżyca.

***
Mikoto odchrząknęła cicho, zastanawiając się, jak może zacząć swoją opowieść. Poprawiła koc, który okrywał dwoje małych dzieci, siedzących na jej kolanach, wygładziła go, po czym przymknęła oczy. Postanowiła zacząć w ten sam sposób, w który zawsze zaczynała jej matka i który pamiętała z dzieciństwa. Nie sądziła, że może istnieć jakikolwiek lepszy.
  - Wieki, wieki temu, kiedy nasze plemię dopiero powoli zaczynało się układać w wielką rodzinę, rozgorzał bunt. Konflikt toczył się między dwoma grupami: tych, którzy uważali ludzi za zwierzęta i tych, którzy nie chcieli mieć z nimi nic wspólnego. Nie minęło wiele czasu, jak zostaliśmy przez to zdemaskowani. Ludzie ginęli, a strach powodował, że zapuszczali się coraz głębiej w nasze piękne lasy i poznawali coraz więcej naszych sekretów. Wszystkie tajemnice powoli wychodziły na jaw, odkrywając nas coraz bardziej ludzkim oczom. Wybicie wszystkich opozycjonistów, którzy niedoceniali zwykłych ludzi nie przyniosło żadnych skutków. Zostaliśmy zdemaskowani, a dodatkowo nazwali bratobójcami.  Gdyby nie to, nadal żylibyśmy w naszym słodkim raju, upijając się szczęściem, jak nasi przodkowie. Sami byliśmy sobie winni. – mówiąc to, z jej ust wydobyło się ciche westchnienie, jakby wspominała tamte czasy. Prawda jednak była taka, że nawet jej pra-pra-prababka nie znała tamtego okresu. Wszystkie wiadomości trwały w ich pamięci opowiadane z pokolenia na pokolenie, od najbardziej zamierzchłych czasów. Mimo to, tęsknota za tym, czego nigdy nie było dane jej poznać i pragnienie spokojnego życia nadal tliły się delikatnie w jej sercu. – To my pierwsi zaatakowaliśmy ludzi, chcąc więcej, niż było nam to potrzebne. Nie można podzielić nas na dobrych i złych. Wszyscy mamy taki sam udział w tej zbrodni, jak i zesłanej karze. To my zasialiśmy strach w ich sercach, my, nasze plemię, więc i my musimy teraz nieść ten ciężar.
Po świecie zaczęły krążyć plotki o potworach, istotach wychodzących prosto z piekła, siejących zniszczenie, śmierć i ból. Zaczęto utożsamiać nas z cierpieniem i wszystkimi nieszczęściami, jakie spotykały ludzkość. Byliśmy sprawcami wojen, epidemii, a najgorszych złoczyńców palono na stosach, wmawiając ludom, że są jednymi z nas, żyjącymi w ukryciu. Wołano na nas Dzieci Podziemia.
Sasuke poruszył się niespokojnie na jej kolanach, jak zawsze, kiedy dochodziło do tego momentu w historii. Jak na swoje pięć lat był bardzo wątłym chłopcem, choć jego aż nadto rozwinięty intelekt, tak jak jego brata, był dumą całej rodziny. Nadal mimo wszystko był jedynie pięcioletnim dzieckiem, które nie do końca potrafiło rozumieć okropności tej opowieści. Itachi natomiast zawsze słuchał uważnie i zdawał się rozumieć każde wypowiadane przez nią słowo, choć był jedynie o połowę starszy od najmłodszego z ich dzieci. Od zawsze był… Inny. Oboje byli. Mimo dumy którą czuła, jej matczyne serce i tak krwawiło. Taki ciężar, ciężar zbyt szybkiej dorosłości, która jest im pisana, nie był szczęśliwy dla nikogo.
  - Niedługo później ludzie odkryli naszą kolejną, tym razem najważniejszą tajemnicę. Dowiedzieli się, jak nas pokonać. – kontynuowała - Bo jedyną rzeczą, która kiedykolwiek mogła i może nam zaszkodzić, jest blask księżyca. Od tamtej pory przestaliśmy być bezpieczni. Jedynie w dzień mogliśmy bez obaw się poruszać, bo ludzie w walce nie mieli z nami żadnych szans.
Mijały lata, coraz bardziej spokojne, jednak tylko nieliczni z nas podejrzewali, że jest to cisza przed prawdziwą burzą. Ludzie odkryli melodię księżyca, pieśń, która naginała światło do ich woli. Mogli je formować, wydłużać  promienie, a nawet oplatać nim broń, dzięki czemu stali się prawie równymi nam wojownikami. A może raczej: myśliwymi. Najmniejsza ilość nocnego światła potrafi każdego z nas pozbawić zmysłów, a w końcu zabić. Powala nawet najsilniejszych, nie patrząc na nic, jak czarna śmierć. Żaden z nas nie potrafi się tego ustrzec.
Zamknęła oczy, aby usunąć spod powiek obraz prześladujący ją od najmłodszych lat. Obraz umierającego na niej ojca, który ochronił ją własnym ciałem przed śmiertelnym blaskiem. Obraz martwego ciała taty, pod którym przysięgła mu spełnić całą noc, aż do samego rana.
 - Na dzisiaj to koniec, dzieci. Itachi, zabierz brata do łóżka. – powiedziała, wymuszając na ustach uśmiech. Starszy syn skinął głową, posłusznie biorąc młodszego za rękę i prowadząc do pokoju. Patrząc na nich, z jej oczu spłynęło kilka łez. Teraz rozumiała, dlaczego jej ojciec to zrobił, mimo iż nigdy nie okazywał jej nadmiernej miłości. Dla nich- dla tych dwóch małych urwisów- zrobiłaby o samo.

***
Sasuke odgarnął ze swojej twarzy długie włosy brata, które wsuwały mu się do ust, kiedy próbował złapać oddech między kolejnymi jękami. Spojrzał na niego z miłością, na jego czerwone usta wygięte w uśmiechu ekstazy, na lśniące czernią oczy i połyskujące w świetle zachodzącego słońca drobinki krwi na jego policzkach i szyi. Kiedy wrócił po polowaniu… Był najszczęśliwszy na świecie. Zawsze, kiedy go widział, był najszczęśliwszy, jednak kiedy widział go bezpiecznego po tak długiej rozłące, jego szczęście nie miało już granic. Reszta potoczyła się szybko…
Trawa i ostre kamienie polany wbijały się w miękką skórę pleców, jednak nie czuł żadnego bólu. Odnalazł po omacku jego usta i wpił się w nie wygłodniale, jak głodne zwierze. Biorąc pod uwagę ich naturę, niewiele się od nich różnili, jednak raczej nikomu to nie przeszkadzało. Co za zbieg okoliczności. Kto by pomyślał. Kiedyś toczyły się spory nad decyzją o zwierzęcej naturze ludzi, a teraz taki bezwartościowy śmieć jak on doszedł do wniosku, że to właśnie oni są zwierzętami. W tej chwili obaj nie tylko zachowywali się jak zwierzęta- byli tak samo jak one ofiarami, czekającymi na myśliwych. Polował na nich każdy. Jedynymi osobami, które nie patrzyły na nich oczami łowców, byli oni sami.
Ciepła ręka przysłoniła mu usta, powstrzymując od głośnego krzyku, kiedy ciało spięło się w największej przyjemności. W chwili, gdy poczuł w sobie gęste spełnienie brata, po jego ciele przeszła cudowna fala uniesienia.
 - Kochanie… Sasuke. Dziękuję. – usłyszał tuż przy uchu, wyczuwając na nim gorące powietrze z szybkiego oddechu.
Za każdym razem, kiedy to robili, czuł przerażenie na myśl o ogromnej sile tego doznania. Przestawał myśleć nad czymkolwiek innym, jego umysł wypełniały jedynie te cudowne chwile, które spędzał tuż pod nim lub na nim. Jednak mimo strachu, jakim go to napawało, uwielbiał te uczucie. Uwielbiał trwać w jego nagich, silnych ramionach, uwielbiał być przygniatany słodkim ciężarem jego ciała i zalewany niespotykaną przyjemnością, którą mógł go obdarzyć tylko on. Itachi.
Położył się wygodnie na plecach, nie otworzywszy oczu i nie wypowiedziawszy ani słowa. Czy był sens? To, co właśnie się stało, wyrażało więcej, niż wszystkie słowa, które kiedykolwiek wypowiedzieli.
Kiedy uchylił w końcu powieki i usiadł na trawie, rozbudzony chłodem wieczoru, niebo było już całkowicie ciemne, a daleko, daleko na wschodniej jego części, świecił księżyc, niekiedy przedzierając się swoim blaskiem przez liście drzew poruszane wiatrem.
 - Chodźmy. Musimy sobie znaleźć coś na noc. – powiedział, wstając z ziemi i szybko nakładając na siebie ubrania, lekko zwilżone nocną rosą. Miał złe przeczucia. Nie powinni spędzać tyle czasu, odsłonięci na wszystko i wszystkich, w samym środku lasu. Takie zachowanie było co najmniej nieodpowiedzialne i nierozsądne.
 - Spokojnie. Panuję nad wszystkim. – odparł długowłosy na jego słowa, widząc niepokój w czarnych oczach . Nałożył bez pośpiechu ubrania i przeczesał palcami grzywkę, która opadła mu na oczy.
Sasuke podszedł bliżej, dotykając gołej skóry brata, która prześwitywała przez rozszarpaną dziurę w rękawie koszuli. Popatrzył mu w oczy, marszcząc brwi.
 - Nie mówiłeś nic, że się zraniłeś. – zbeształ go.
Mimo iż w tym miejscy skóra nie była nawet zaczerwieniona, doskonale wiedział, że jeszcze kilka godzin temu świeciła tu, sądząc po fakcie, jak poszarpana była koszula w tym miejscu, dość głęboka rana. Ich organizmy regenerowały się bardzo szybko, szczególnie, jeżeli rana powstała w trakcie lub tuż po polowaniu.
 - Nie martw się, kochanie… to nieistotne. – Itachi pokręcił głową, głaszcząc go po bladym policzku. – Spójrz, już nawet nie ma śladu.
Sasuke westchnął i chwycił jego dłoń, prowadząc go w kierunku zachodu, jak najdalej od blasku bijącego z nieba.


poniedziałek, 16 marca 2015

21. Bliźniaki.

Hej, hej, hej!
Dawno mnie tu nie było, ale mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe. Tak, opieprzałam się przez ten czas, jeżeli chodzi o bloga, jednak miałam tyle roboty, że jedyne, w co chciałam włożyć ręce to kwas. Szkoła mnie dobija, ale postaram się to bardziej opanować. Muszę. Musicie we mnie uwierzyć i mnie trochę zmotywować, bo nie chcę się poddać, a czasem jestem bliska.Ale w końcu się udało. Usiadłam, napisałam, miało być dłuższe, ale stwierdziłam, że koniec w tym momencie będzie odpowiedni. Rozdział jest i tak rekordowo długi, ma równo 5 stron A4, a to według standardów tego bloga jest sporo, o ile nie najwięcej, ile dotychczas było.
Już nie ględząc, wstawiam Wam opko, tylko jeszcze mam jednego interesa... Napiszcie mi proszę czy wolicie, aby następnie ukazał się kolejny rozdział zapomnianego już opowiadania "Dzieci Podziemia", czy wolicie 22 częś "Kwiatów...", bo nie wiem, nad czym teraz myśleć.
Zachęcam też do klikania w link podany na końcu, aby być na bieżąco.
Pozdrawiam, mam nadzieję, że zobaczymy się za niedługo!




Czuł się cholernie dziwnie, śpiąc samotnie na łóżku.
Tak, wygonił go na podłogę. W sumie, Itachi sam tam poszedł spać, a on po prostu mu w tym nie przeszkodził, mimo iż teraz czuł się co najmniej jak dzikus. Niby po tym co się między nimi wydarzyło, po całym dniu, który spędzili głównie na rozmowie i pocałunkach, nie powinien mieć żadnych obiekcji do spędzenia wspólnie nocy. Z resztą nikt przecież nie powiedział, że spanie w jednym łóżku musi kończyć się koniecznie na jednym, jednak warto dmuchać na zimne, nie? Nic im nie zaszkodzi.
Ranek był dość ciężki. Spał krótko i pomimo iż wygodnie, obudził go okropny ból głowy. Z jękiem podniósł się z łóżka i spojrzał na siedzącego w fotelu brata, który przyglądał mu się z wkurwiającym uśmiechem.
 - Daj mi dragi na łeb. – rzucił, mrużąc przy tym oczy. Światło słoneczne było równie wkurwiające co ten bezczelny uśmiech, chociaż w tym momencie to ono było problemem numer jeden. – I zasłoń te cholerne rolety, jest wschód słońca, szósta rano… Człowieku… - westchnął, spoglądając na zegarek elektroniczny, stojący na szafce nocnej, po czym z powrotem opadł na poduszki. Rzadko się budził o tej godzinie, nawet kiedy miał wcześnie wykłady. Zebranie się do szkoły zazwyczaj zajmowało mu dziesięć minut, więc po co skracać swojemu ukochanemu organizmowi czas regeneracji?
 - I dobrze. Wstawaj, dzisiaj wielki dzień. – powiedział starszy z braci, podnosząc się z fotela i podchodząc do jednej z szafek. – Ibuprofen, Paracetamol, Morfina?
 - Wszystko naraz. – odpowiedział Sasuke, przyglądając się mu z konsternacją i łapiąc rzucony w jego stronę listek tabletek. Mimo wszystko, postanowił poczekać z pytaniami do czasu, aż nafaszeruje się chemią. Wziął ubrania i poszedł do łazienki aby się ubrać i popić tabletki kranówą, bo właśnie dotarło do niego, że nawet nie wie, gdzie jest kuchnia.
Kiedy wrócił, łóżko i materac były już pościelone, na szafce stał talerz z kanapkami i filiżanka herbaty, nad którą unosiła się para. Rozejrzał się po pokoju. Długowłosy stał oparty o parapet, tyłem do niego. Szczerze powiedziawszy, spodobał mu się ten obrazek. Był spokojny, prosty, jakby przerysowany z jakiegoś realistycznego obrazu, jednak na swój sposób piękny. Chciał do niego podejść i objąć, jednak Itachi okazał się być szybszy. Odwrócił się w jego stronę i wbił w niego wzrok. Wzrok, którego Sasuke znów nie potrafił zrozumieć.
 - Co to za wielki dzień? – zapytał, siadając na fotelu. Głowa nadal go bolała, jednak wątpliwości na twarzy starszego brata sprawnie dawały mu o tym zapomnieć. Cisza, która zapadła szybko zaczęła działać mu na nerwy, więc ponowił pytanie. – Co to za dzień?
Długowłosy podszedł bliżej i usiadł na brzegu łóżka, po czym oparł łokieć o kolano, a brodę o dłoń i spojrzał mu w oczy.
 - Jak bardzo mi ufasz?

***

Jechali dość długo. Po jednej stronie mieli las, a po drugiej pola rzepaku, zbóż, kukurydzy i sałaty. Oczywiście nie było dane mu się dowiedzieć gdzie jadą, jednak nie miał wyjścia. Przez czas spędzony z Itachim nauczył się już, że wszczynanie kłótni jest bezcelowe, a zadawanie jakichkolwiek pytań -zbywane milczeniem, zmianą tematu lub tymi jego filozoficznymi wywodami. Mimo iż na pytanie o zaufaniu odpowiedział kategorycznym „Chyba Cię pojebało.”, wiedział, że są sprawy, w których musiał przemóc swoją nieufność. Nie lubił, kiedy ktoś nim sterował, jednak już dawno doszedł do wniosku, że nie warto się sprzeciwiać.
Moment, w którym Itachi się odezwał był tym, który chciałoby się wpisać do kieszonkowego kalendarza dużymi, kolorowymi literami.
 - Jedziemy do Cardiff, stolicy Walii. – powiedział nagle, nie spuszczając wzroku z drogi.
 - Wiem, co to Cardiff. – przerwał mu Sasuke, zanim zdążył ugryźć się w język i dać mu skończyć. No cóż, charakter. Z niektórymi przyzwyczajeniami nie da się walczyć.
  - Mamy stamtąd odebrać dwójkę chłopców… I zawieźć ich w pewne miejsce. – wytłumaczył starszy, nic nie robiąc sobie z jego niekulturalnej wstawki. Dwudziestolatek spojrzał na niego z niezrozumieniem.
 - Co to za chłopcy? I po co mamy ich zawozić?
Itachi milczał chwilę, po czym wziął głęboki wdech i wyrzucił z siebie słowa, które tylko jeszcze mocniej pogrążyły go w niepewności.
 - Dowiesz się w swoim czasie.
Młodszy westchnął i oparł głowę o zagłówek fotela. Zamknął oczy i wsłuchał się w ryk silnika, usiłując poskładać wszystko w logiczną całość, jednak chwilowo było to niemożliwe, z dwóch powodów: miał nadal za mało informacji, a głowa wciąż nieprzyjemnie pulsowała.
Reszta podróży minęła im w milczeniu. Dopiero po ujrzeniu zielonej tabliczki z napisem „Cardiff” do jego głowy zaczęły napływać jakiekolwiek myśli, jednak całkiem odbiegające od dzisiejszych wydarzeń i bardziej skupiające się na wczorajszym popołudniu.
Ze zdziwieniem musiał przyznać, że teraz, kiedy znów o tym pomyślał, zaczynało mu brakować tego wszystkiego, co miało miejsce wczoraj:  rozmowy z nim, słuchania o uczuciach, kwestiach, pierdołach, przyczynach i skutkach oraz… pocałunków. Miał cholerną ochotę powiedzieć mu, aby się zatrzymał, zamiast tego jednak milczał i siedział sztywno na fotelu pasażerskim. Jego dłoń była tak blisko… Dlaczego nie miałby jej dotknąć? Dlaczego nie miałby położyć na niej swojej dłoni? Może dlatego, że się bał?
 - Nie pocałowałeś mnie dzisiaj.
Powiedział to tak raptownie i tak bezmyślnie, że sam nie za bardzo wierzył w to, że te słowa wyszły właśnie z jego ust. Przygryzł wargę, a nagłe szarpnięcie samochodu w lewo sprawiło, że zrobił to za mocno. Ostre zęby przeszyły mięsień, przez co poczuł w ustach odrobinę krwi. Zatrzymali się gwałtownie na poboczu, co wywołało w nim nagły, wręcz irracjonalny strach. Poczuł z tyłu głowy szarpnięcie za włosy, które zmusiło go do spojrzenia w stronę brata.
Czy to pytanie było błędem? Co się teraz stanie? Przez myśl przeszło mu, że dostanie w twarz, albo odbije się głową od szyby, jednak nic takiego nie miało miejsca. Zamiast tego poczuł na ustach miękki, jednak niedelikatny pocałunek. Tak bardzo odstawał od tych, które czuł wczoraj… Oddawał go z pasją, czerpiąc z niego siły na kolejne godziny egzystencji w niepewności. Zapomniał o bólu głowy, o nadgryzionej wardze i o tym, że znów wpakowano go w coś, o czym nie miał bladego pojęcia. Nie liczyło się już nic ponad ten pocałunek. W tej chwili był w stanie wybaczyć mu każdy brak odpowiedzi, ba. W tym stanie nie chciał nawet ich poznać.
                Kiedy Itachi odsunął się od niego, trzymając jednak nadal jego włosy, nie potrafił odwrócić wzroku. Znowu to czuł… Pożądanie, którego nie potrafił opanować. Ciekawość, niepohamowaną ciekawość, chęć zasmakowania jego dotyku i upajania się jego ciałem. Doskonale wiedział, że długowłosy właśnie to widział teraz w jego oczach, nie krępowało go to. To w końcu to właśnie przez niego zaczynał odnajdywać w sobie te chore, jednak jakże przyjemne uczucia. Fakt, że w jego oczach dostrzegał teraz to samo, był tylko jednym z wielu argumentów, przez które nie czuł żadnego wstydu.
Ruszyli dalej. Między nimi znów panowała cisza, tym razem jednak była ona tak przyjemna, że nawet przez myśl mu nie przeszło, aby przerywać ją jakimkolwiek pytaniem. Pewnie i tak nie dostałby odpowiedzi.

***
                Kiedy dojechali na miejsce, Sasuke skierował na brata pytający wzrok.
Zatrzymali się  pod jakimś obskurnym hostelem, a przez kilka drobnych szczegółów, takich jak czerwone rolety, przygaszone światła oraz ogromny baner z napisem „Paradise Kiss”, chłopak mógł spokojnie stwierdzić, że miejsce należy do tych z rodu przybytków rozkoszy, potocznie zwanych przez pospólstwo burdelami.
 - Serio? – zapytał, chcąc poznać sens zatrzymywania się w takim miejscu, brat jednak uciszył go gestem dłoni, spoglądając na zegarek. Wskazał brodą bez słowa na drewniane drzwi budynku , jednak nic się nie stało. Dopiero po dziesięciu minutach drzwi rozchyliły się, niczym nogi jednej z tanich dziwek, które zapewne tamże pracowały i wychylił się z nich (Z drzwi, a nie z nóg.) ogr. No, może nie tak do końca, jednak pierwsze skojarzenie Uchihy było właśnie takie. Facet był nieludzko wieki, a w ciemności ulicy jego twarz zdawała się być nienaturalnie blada, wręcz sina, jak u Norwega, któremu ktoś kazał czekać na śniegu przez trzy dni w samym tylko worze pokutnym. Miał strasznie zdeformowaną twarz, jakby policzki spływały mu z twarzy, przez co lekko przypominał rybę. Kiedy podszedł do samochodu i zapukał w okno po stronie kierowcy, Sasuke nie mógł się nadziwić, jak bardzo trafne było jego skojarzenie: Mężczyzna miał strasznie spiłowane zęby, które przypominały paszczę rekina, a wielkie usta w około nich dawały jeszcze bardziej okropny efekt. Dopiero po tym, jak szyba zsunęła się w dół, zrozumiał, czemu jego twarz zdawała mu się być tak zdeformowana- facet był poparzony. Widok był naprawdę nienaturalny i przerażający, więc odwrócił twarz w drugą stronę, aby nie musieć na niego patrzeć.
 - Wybacz za poślizg, szefuńciu. Zaraz tu będą. – zaśmiał się wielkolud-ryba, a Sasuke, mimo iż nie spoglądał w jego stronę, potrafił sobie wyobrazić jego uśmiech bez trudu. – Jak tam podróż?
 - Dobrze, Kisame. Co się stało? – zapytał Itachi, a najmłodszy odetchnął cicho. Spokojny głos brata przyjął z ulgą, gdyż  gruby baryton sinoskórego faceta był równie straszny co jego wygląd. Nie chodziło o to, że się go brzydził, albo mu nie współczuł. Miał jeszcze resztki serca i kultury, jednak ten widok zrobił na nim naprawdę duże wrażenie. Nie codziennie widuje się zdeformowanych ludzi, którzy dodatkowo wykorzystują swój, nie oszukujmy się, w tym wypadku- straszliwy wygląd, aby straszyć. Większość ludzi próbowałaby to ukryć.
 - Jeden próbował uciec przez okno i trochę się poharatał szybą. Kakuzu go opatruje.
Itachi wydał z siebie ciche westchnięcie, które nie uszło uwadze jego brata.
Uciec? Dlaczego ten chłopak miałby uciekać? Zmuszają go do bycia dziwką, czy co? Nie dane mu się było tego dowiedzieć, ponieważ w tamtej chwili z budynku wyszedł jeszcze dziwniejszy człowiek, prowadząc za sobą dwóch rudowłosych knypków. Za nimi, ku jego zdziwieniu, szedł Hidan.
Nie wiedział dlaczego, jednak już wtedy zaczął im współczuć, zanim jeszcze poznał całą prawdę.

***

 - Nie odzywaj się do nich. – zgromił go Itachi, kiedy padło pierwsze pytanie w stronę rudowłosych bliźniaków. Nie wiedzieć czemu, Sasuke skulił się w sobie, czując się jak dziecko ganione przez matkę. Jego ton był władczy, pewny, dokładnie taki, którego jeszcze nigdy nie słyszał z jego ust w odniesieniu do siebie. Przestraszyło go to, jednak starał się trzymać pewnie i nie dać tego po sobie poznać. Zaraz wyprostował się, zacisnął dłonie w pięści i spojrzał na niego wyzywająco.
 - Bo?
 Nie lubił, kiedy mu przeszkadzano. Może Itachi skąpił mu informacji, jednak teraz nadarzała się doskonała okazja, żeby dowiedzieć się czegokolwiek. Jaki normalny człowiek, żyjący w niepewności tyle czasu co on, odpuściłby tak ławo, nawet nie próbując jej wykorzystać?
 - Bo będę musiał ich zakneblować, a tego chyba nie chcesz. Jeszcze się poduszą. – rzucił długowłosy, posyłając mu spojrzenie, mówiące : „Stul się, dla ich dobra.”.
 Ok, to było dziwne.
Posłusznie zamilkł, wpatrując się w drogę przed sobą.  Ta sytuacja była naprawdę ciężka, a powrót okazała się być dużo trudniejsza niż myślał. Ba. Miał nadzieję, że właśnie on wniesie coś do jego informacji, jednak zamiast tego, w jego głowie kotłowało się jedynie jeszcze więcej pytań.
Bracia, bo na takich wyglądali niezaprzeczalnie, siedzieli cicho na tylnych siedzeniach. Z ich ust nie wydobył się żaden dźwięk, przez co Sasuke co chwila zerkał na nich, aby upewnić się, że nadal tam są. Ich miny nie wróżyły nic dobrego- wystraszeni, byli pewnie w jeszcze większej niewiedzy, niż on sam. Mało pocieszająca myśl. Dopiero w połowie drogi jego mózg zaczął pracować i wiązać niektóre fakty.
 - To zakładnicy? – zapytał starszego brata, nie odwracając jednak wzroku w jego stronę.
 - Nie.
Odpowiedź była szybka, zbyt szybka i stanowcza. Czuł, że nie powinien zadawać więcej pytań, jednak one same napływały do jego ust.
 - Żywy towar?
Chwila milczenia, przerwana jedynie cichym jękiem dochodzącym z tyłu. Sasuke spojrzał w boczne lusterko. Jeden z braci był nienaturalnie blady, opierał głowę na ramieniu drugiego, siedzącego sztywno na swoim miejscu. Chyba nie tylko on zaczął kojarzyć, co się dzieje. Może naprawdę lepiej by było, gdyby zamilkł.
 - Sasuke, możesz łaskawie się zamknąć? Prowadzę. – Rzucił Itachi, jednak na jego twarzy nie widać było zdenerwowania, ani gniewu. Jedynie… Współczucie? Było to wystarczająco wiele, aby zrozumiał.
Resztę drogi siedział w ciszy.
Po około godzinie z powrotem znaleźli się na rozpoznawalnej już przez młodszego drodze wjazdowej do Londynu. Zdziwiło go jednak, że zamiast jechać prosto, skręcili w lewo, na jedną ze zwykłych dwupasmówek. Jechali tak długo, aż po obu stronach drogi wyrosły ściany lasu, po czym skręcili w ledwie widoczną drogę, zakrytą wielkimi paprociami.
Po dziesięciu minutach błądzenia na ujeżdżonej przez samochody drodze, zatrzymali się przed jakimiś krzakami. Itachi zgasił silnik i obrócił się w stronę Sasuke, rzucając na jego kolana kajdanki.
 - Zakujesz ich razem i poprowadzisz do budynku za tymi krzakami. – powiedział, patrząc mu w oczy. Dwudziestolatek nie za bardzo ogarniał, co się dzieje, więc nawet nie mrugał, wpatrując się w niego jak cielę.  – Zamkniesz drzwi na zasuwę, i będziesz czekał, aż Nagato i wyda Ci polecenia. Zrozumiałeś?
W gardle krótkowłosego wyrosła dziwna gula, przez którą zbierało mu się na wymioty. Nie podobał mu się ten ton. Nic mu się nie podobało. Ani jego rozkazy, ani srogi wzrok, nic. Nie wiedział, dlaczego ma to robić, co się dzieje teraz ani co się sanie później. Skinął tylko głową i chwycił w zesztywniałe dłonie srebrne kajdanki.
 - Musisz to zrobić, Sasuke. – usłyszał, kiedy spuścił już wzrok i chwytał za klamkę. Nie spojrzał jednak na niego, pozwalając mu dokończyć w spokoju myśl, którą wypowiadał już dużo delikatniej. – Proszę, nie sprzeciwiaj się mu. Rób wszystko dokładnie tak, jak mówi. – w jego głosie nie słychać było zrozpaczonego błagania, jakby właśnie wysyłał go na super-kurewsko-wyjebiście trudną misję, z której mógł nie wrócić, żegnając go słowami „Tylko uważaj na siebie.”. Był to raczej ton, który miał go przestrzec przed popełnieniem kolejnego błędu i sprowadzenia na nich obu największej teraz kary- kolejnej utraty. Musiał to zrobić, chociaż nie za bardzo wiedział, co dokładnie mieściło się w ramach słowa „to”.  Wyszedł z samochodu i otworzył jedne z tylnych drzwi. Promienie słońca padły na rudowłose postacie, oświetlając ich przerażone oblicza, po wysłuchaniu rozmowy sprzed chwili. Jakoś mało go to już obchodziło.
 - Ręce. – zagrzmiał, patrząc na nich z góry bezlitośnie.
Wystawili je od razu, a z ich twarzy zniknęła nadzieja, która jeszcze chwilę temu przyświecała w dwóch parach zielonych, wpatrzonych w niego oczu.



środa, 18 lutego 2015

Vanitas vanitatum ! Źle, ale stabilnie.

Marność nad marnościami... Może widzieliście już post na kwiatowym fanpage'u, a jeżeli nie, wstawiam ją Wam też tutaj~

Cześć, karaluszki.
Mam niestety złe wiadomości... Ale spokojnie, to chwilowe.
Jako iż nauczyciele w szkole podostawali skrętu jajników/ jajowodów itp, do niedzieli nie napiszę NIC, a miałam zamiar. Okazało się na dodatek, że jest organizowany nabór na wolontariat dziennikarski, a to mi będzie cholernie bardzo potrzebne do studiów i po prostu MUSZĘ spróbować, MUSZĘ. Wybaczcie mi, jednak ta praca jest chwilowo ważniejsza niż całe moje życie i marzę, aby się tam dostać, więc... Naprawdę, wybaczcie :C
Nowy rozdział pojawi się jednak dopiero ok. 10 marca, chyba, że wcześniej skończę artykuł i te wszystkie pierdoły... Trzymajcie więc kciuki.
Bloga oczywiście nie zawieszam, cały czas myślę nad nowym rozdziałem.
No i dziękuję za tyle komentarzy pod poprzednim postem, pobiliście blogowy rekord, dziękuję!
Pozdrawiam,
Rena~
Do marca :)