Ej, nie opuściłam Was nawet na miesiąc, co się pieklicie... Przecież napisałam, że post się niedługo pojawi. Miał być w następnym miesiącu, jednak nie wyrobiłam się z nauką, a na weekend nie miałam laptopa, a ten tydzień... Chciałam choć trochę odpocząć, chyba czasem mogę, nie? :D
Zgodnie z komentarzami, napisałam trzecią część Dzieci Podziemia. Idą mi oni dość opornie, ponieważ muszę wymyślać wszystko na nowo (o poprzednim pomyśle zapomniałam, z resztą to co pamiętam mi się nie podoba), ale że na blogu pojawiał się już opis tego opowiadania, to staram się je do niego dostosowywać.
Tak w ogóle, przeczytałam drugi rozdział i... Nie. Muszę go poprawić, pierwszy z resztą też, bo tego się nie da ich czytać. Nie napiszę więcej rozdziałów DP, dopóki tego nie poprawię, więc jeżeli chcecie go szybko przeczytać, mobilizujcie mnie pod postem :p
No i ten... Jak ktoś obchodzi święta, a większość ludziów je obchodzi, chociaż ich nie obchodzą, to wesołego jajka itp, nie chce mi się rozpisywać, bo co roku i tak się pisze to samo, a Wy wiecie przecież, że ja Wam życzę dobrze niezależnie od tego, czy jest to Wielkanoc, Święto Zmarłych, czy piątek trzynastego.
Pozdrawiam!
Był
głodny.
Sasuke opadł na trawę, przyglądając się jeszcze jasnemu
niebu, mimo iż było późne popołudnie. Białe chmury powoli przemierzały błękit,
jakby uciekając przed tym, co ich goniło. Prawie tak, jak oni… Z jego ust
wyrwało się ciche westchnienie.
Chciał porozmawiać z Itachim, chociażby przez chwilę
usłyszeć jego spokojny głos, jednak doskonale wiedział, że teraz było to
niemożliwe. Nie przez fakt, że dzieliły ich kilometry, to był akurat
najmniejszy z problemów. Nie powinien mu po prostu teraz przeszkadzać. Chwila
nieuwagi mogłaby kosztować ich naprawdę wiele nieszczęścia, a tego mają
przecież już w nadmiarze. Jedyne, co by zdziałał, to rozproszył jego uwagę, a
na to nie mogli sobie pozwolić.
Szum
liści dochodził do jego uszu sprawiając, że kiedy tylko przymykał oczy czuł się
tak, jakby nadal był w domu. Ciepło parującej ziemi na ciele, rażące promienie
słońca, które gdzie-niegdzie przedzierało się przez baldachim liści i gałęzi,
to wszystko przypominało mu szczęśliwe, spokojne życie z daleka od problemów, w
domu. A jednak… Okazało się, że jest ktoś, dla którego be trudu opuścił tę
idyllę- jego brat.
Dopiero po jakimś czasie, którego już nie liczył, zrozumiał,
że las stał się nienaturalnie cichy. Ptaki przestały śpiewać, owady bzyczeć, a
z daleka nie dochodziło już echo stukania w drzewa przez dzięcioła. Jedynie
liście szumiały nadal, chociaż i one zdawały się cichnąć, jakby w obawie przez
czymś…
Przez ich szmer przedarł się nagle świst, przypominający
wsysanie powietrza . Czarnowłosy otworzył szybko oczy i usiadł na trawie, czujnie
nasłuchując, jednak dźwięk nie powtórzył się już ani razu. Nigdy nie słyszał
niczego podobnego, a życie nauczyło go, że do nowych i niepewnych rzeczy należy
podchodzić z dystansem, zachowując podejrzliwość, więc i tym razem tak
postąpił.
Przygotowany na wszystko podniósł się powoli z trawy, na
której zaczęła się już zbierać wieczorna rosa i ruszył w kierunku szuwar, cały
czas będąc przy nadziei, że ujrzy tam jednak jakieś spłoszone zwierzę.
Niestety, za ścianą zieleni nie było niczego. Fakt, że nie było tam nic, na co
mógłby zwalić winę za ten dźwięk, wcale nie przyprawiał go o radość- wręcz
przeciwnie. Spowodowało to jedynie jeszcze większy niepokój.
Zapuszczał się coraz głębiej, przechodząc między krzakami,
jednak jedyne, co dzięki temu zyskał, to poczucie śledzącego go wzroku.
Przykucnął, szykując się do skoku, nie miał jednak pojęcia, w którą stronę
przypuścić atak, więc zrezygnował z tego pomysłu równie szybko, co na niego
wpadł. Mimo to był święcie przekonany, że ktoś go obserwował. Co do tego nigdy
się nie mylił.
Zawarczał głośno, ciągle usilnie próbując wyczuć
czyjąkolwiek obecność, zobaczyć ruch gałęzi lub usłyszeć trzask łamanej
gałązki, jednak nic takiego nie następowało. Dosłownie tak, jakby ktoś po
prostu…
Poderwał wzrok w górę i wzdrygnął się ze strachu, widząc na
pomarańczowym już niebie białą, mglistą poświatę księżyca.
***
Mikoto odchrząknęła cicho,
zastanawiając się, jak może zacząć swoją opowieść. Poprawiła koc, który okrywał
dwoje małych dzieci, siedzących na jej kolanach, wygładziła go, po czym
przymknęła oczy. Postanowiła zacząć w ten sam sposób, w który zawsze zaczynała
jej matka i który pamiętała z dzieciństwa. Nie sądziła, że może istnieć
jakikolwiek lepszy.
- Wieki, wieki temu,
kiedy nasze plemię dopiero powoli zaczynało się układać w wielką rodzinę,
rozgorzał bunt. Konflikt toczył się między dwoma grupami: tych, którzy uważali
ludzi za zwierzęta i tych, którzy nie chcieli mieć z nimi nic wspólnego. Nie
minęło wiele czasu, jak zostaliśmy przez to zdemaskowani. Ludzie ginęli, a
strach powodował, że zapuszczali się coraz głębiej w nasze piękne lasy i
poznawali coraz więcej naszych sekretów. Wszystkie tajemnice powoli wychodziły
na jaw, odkrywając nas coraz bardziej ludzkim oczom. Wybicie wszystkich opozycjonistów,
którzy niedoceniali zwykłych ludzi nie przyniosło żadnych skutków. Zostaliśmy
zdemaskowani, a dodatkowo nazwali bratobójcami.
Gdyby nie to, nadal żylibyśmy w naszym słodkim raju, upijając się
szczęściem, jak nasi przodkowie. Sami byliśmy sobie winni. – mówiąc to, z jej
ust wydobyło się ciche westchnienie, jakby wspominała tamte czasy. Prawda jednak
była taka, że nawet jej pra-pra-prababka nie znała tamtego okresu. Wszystkie
wiadomości trwały w ich pamięci opowiadane z pokolenia na pokolenie, od
najbardziej zamierzchłych czasów. Mimo to, tęsknota za tym, czego nigdy nie
było dane jej poznać i pragnienie spokojnego życia nadal tliły się delikatnie w
jej sercu. – To my pierwsi zaatakowaliśmy ludzi, chcąc więcej, niż było nam to
potrzebne. Nie można podzielić nas na dobrych i złych. Wszyscy mamy taki sam
udział w tej zbrodni, jak i zesłanej karze. To my zasialiśmy strach w ich
sercach, my, nasze plemię, więc i my musimy teraz nieść ten ciężar.
Po świecie zaczęły krążyć plotki
o potworach, istotach wychodzących prosto z piekła, siejących zniszczenie,
śmierć i ból. Zaczęto utożsamiać nas z cierpieniem i wszystkimi nieszczęściami,
jakie spotykały ludzkość. Byliśmy sprawcami wojen, epidemii, a najgorszych
złoczyńców palono na stosach, wmawiając ludom, że są jednymi z nas, żyjącymi w
ukryciu. Wołano na nas Dzieci Podziemia.
Sasuke poruszył się niespokojnie
na jej kolanach, jak zawsze, kiedy dochodziło do tego momentu w historii. Jak
na swoje pięć lat był bardzo wątłym chłopcem, choć jego aż nadto rozwinięty
intelekt, tak jak jego brata, był dumą całej rodziny. Nadal mimo wszystko był
jedynie pięcioletnim dzieckiem, które nie do końca potrafiło rozumieć
okropności tej opowieści. Itachi natomiast zawsze słuchał uważnie i zdawał się
rozumieć każde wypowiadane przez nią słowo, choć był jedynie o połowę starszy
od najmłodszego z ich dzieci. Od zawsze był… Inny. Oboje byli. Mimo dumy którą
czuła, jej matczyne serce i tak krwawiło. Taki ciężar, ciężar zbyt szybkiej
dorosłości, która jest im pisana, nie był szczęśliwy dla nikogo.
- Niedługo później
ludzie odkryli naszą kolejną, tym razem najważniejszą tajemnicę. Dowiedzieli
się, jak nas pokonać. – kontynuowała - Bo jedyną rzeczą, która kiedykolwiek
mogła i może nam zaszkodzić, jest blask księżyca. Od tamtej pory przestaliśmy
być bezpieczni. Jedynie w dzień mogliśmy bez obaw się poruszać, bo ludzie w
walce nie mieli z nami żadnych szans.
Mijały lata, coraz bardziej
spokojne, jednak tylko nieliczni z nas podejrzewali, że jest to cisza przed
prawdziwą burzą. Ludzie odkryli melodię księżyca, pieśń, która naginała światło
do ich woli. Mogli je formować, wydłużać
promienie, a nawet oplatać nim broń, dzięki czemu stali się prawie
równymi nam wojownikami. A może raczej: myśliwymi. Najmniejsza ilość nocnego
światła potrafi każdego z nas pozbawić zmysłów, a w końcu zabić. Powala nawet
najsilniejszych, nie patrząc na nic, jak czarna śmierć. Żaden z nas nie potrafi
się tego ustrzec.
Zamknęła oczy, aby usunąć spod powiek obraz prześladujący ją
od najmłodszych lat. Obraz umierającego na niej ojca, który ochronił ją własnym
ciałem przed śmiertelnym blaskiem. Obraz martwego ciała taty, pod którym
przysięgła mu spełnić całą noc, aż do samego rana.
- Na dzisiaj to
koniec, dzieci. Itachi, zabierz brata do łóżka. – powiedziała, wymuszając na
ustach uśmiech. Starszy syn skinął głową, posłusznie biorąc młodszego za rękę i
prowadząc do pokoju. Patrząc na nich, z jej oczu spłynęło kilka łez. Teraz
rozumiała, dlaczego jej ojciec to zrobił, mimo iż nigdy nie okazywał jej
nadmiernej miłości. Dla nich- dla tych dwóch małych urwisów- zrobiłaby o samo.
***
Sasuke odgarnął ze swojej twarzy
długie włosy brata, które wsuwały mu się do ust, kiedy próbował złapać oddech
między kolejnymi jękami. Spojrzał na niego z miłością, na jego czerwone usta wygięte
w uśmiechu ekstazy, na lśniące czernią oczy i połyskujące w świetle
zachodzącego słońca drobinki krwi na jego policzkach i szyi. Kiedy wrócił po
polowaniu… Był najszczęśliwszy na świecie. Zawsze, kiedy go widział, był
najszczęśliwszy, jednak kiedy widział go bezpiecznego po tak długiej rozłące,
jego szczęście nie miało już granic. Reszta potoczyła się szybko…
Trawa i ostre kamienie polany wbijały się w miękką skórę
pleców, jednak nie czuł żadnego bólu. Odnalazł po omacku jego usta i wpił się w
nie wygłodniale, jak głodne zwierze. Biorąc pod uwagę ich naturę, niewiele się
od nich różnili, jednak raczej nikomu to nie przeszkadzało. Co za zbieg
okoliczności. Kto by pomyślał. Kiedyś toczyły się spory nad decyzją o
zwierzęcej naturze ludzi, a teraz taki bezwartościowy śmieć jak on doszedł do
wniosku, że to właśnie oni są zwierzętami. W tej chwili obaj nie tylko
zachowywali się jak zwierzęta- byli tak samo jak one ofiarami, czekającymi na
myśliwych. Polował na nich każdy. Jedynymi osobami, które nie patrzyły na nich
oczami łowców, byli oni sami.
Ciepła ręka przysłoniła mu usta, powstrzymując od głośnego
krzyku, kiedy ciało spięło się w największej przyjemności. W chwili, gdy poczuł
w sobie gęste spełnienie brata, po jego ciele przeszła cudowna fala uniesienia.
- Kochanie… Sasuke.
Dziękuję. – usłyszał tuż przy uchu, wyczuwając na nim gorące powietrze z
szybkiego oddechu.
Za każdym razem, kiedy to robili, czuł przerażenie na myśl o
ogromnej sile tego doznania. Przestawał myśleć nad czymkolwiek innym, jego umysł
wypełniały jedynie te cudowne chwile, które spędzał tuż pod nim lub na nim.
Jednak mimo strachu, jakim go to napawało, uwielbiał te uczucie. Uwielbiał
trwać w jego nagich, silnych ramionach, uwielbiał być przygniatany słodkim
ciężarem jego ciała i zalewany niespotykaną przyjemnością, którą mógł go
obdarzyć tylko on. Itachi.
Położył się wygodnie na plecach, nie otworzywszy oczu i nie
wypowiedziawszy ani słowa. Czy był sens? To, co właśnie się stało, wyrażało
więcej, niż wszystkie słowa, które kiedykolwiek wypowiedzieli.
Kiedy uchylił w końcu powieki i usiadł na trawie, rozbudzony
chłodem wieczoru, niebo było już całkowicie ciemne, a daleko, daleko na
wschodniej jego części, świecił księżyc, niekiedy przedzierając się swoim
blaskiem przez liście drzew poruszane wiatrem.
- Chodźmy. Musimy
sobie znaleźć coś na noc. – powiedział, wstając z ziemi i szybko nakładając na
siebie ubrania, lekko zwilżone nocną rosą. Miał złe przeczucia. Nie powinni
spędzać tyle czasu, odsłonięci na wszystko i wszystkich, w samym środku lasu.
Takie zachowanie było co najmniej nieodpowiedzialne i nierozsądne.
- Spokojnie. Panuję
nad wszystkim. – odparł długowłosy na jego słowa, widząc niepokój w czarnych
oczach . Nałożył bez pośpiechu ubrania i przeczesał palcami grzywkę, która
opadła mu na oczy.
Sasuke podszedł bliżej, dotykając gołej skóry brata, która
prześwitywała przez rozszarpaną dziurę w rękawie koszuli. Popatrzył mu w oczy,
marszcząc brwi.
- Nie mówiłeś nic, że
się zraniłeś. – zbeształ go.
Mimo iż w tym miejscy skóra nie była nawet zaczerwieniona,
doskonale wiedział, że jeszcze kilka godzin temu świeciła tu, sądząc po fakcie,
jak poszarpana była koszula w tym miejscu, dość głęboka rana. Ich organizmy
regenerowały się bardzo szybko, szczególnie, jeżeli rana powstała w trakcie lub
tuż po polowaniu.
- Nie martw się,
kochanie… to nieistotne. – Itachi pokręcił głową, głaszcząc go po bladym
policzku. – Spójrz, już nawet nie ma śladu.
Sasuke westchnął i chwycił jego dłoń, prowadząc go w
kierunku zachodu, jak najdalej od blasku bijącego z nieba.