sobota, 18 października 2014

16. Szpital.

Cześć <3
Wiem, że długo mnie nie było, jednak mam nadzieję, że mi to wybaczycie. Pod poprzednim opowiadaniem nie było zbyt wielu komentarzy... Aż jeden. Nie podobało się Wam? :c Bo mi, o dziwo, bardzo.
No cóż, trudno. Nie zawsze dam radę sprostać Waszym wymaganiom, przynajmniej się starałam, to chyba też jest ważne~
Teraz czas na tłumaczenia: Musicie mi wybaczyć, jednak całkowicie oddałam się mojemu drugiemu blogowi. Cały czas myślałam jednak, o czym może być ten rozdział, lecz nie mogłam wpaść na nic sensownego... Gdy tylko do niego usiadłam, na całe szczęście odrazu dostałam olśnienia i zaczęłam pisać. To dobry znak.
Już myślałam, że wypaliłam swój zapał do "Kwiatów...", jednak mam nadzieję, że szybko mi on wróći. Za to totalnie zapomniałam, o czym miały być "Dzieci Podziemia", więc nie wiem, kiedy napiszę kolejną część i czy w ogóle ją napiszę. Mam nadzieję, że uda mi się coś wymyślić i napisać sensowne rozwinięcie i zakończenie.
A teraz zapraszam na rozdział. Jest długi, więc mam nadzieję, że potraktujecie go jako rekompensatę za moją nieobecność.
Pozdrawiam,
~Rena


Otworzył oczy, jednak nie okazało się to dobrym rozwiązaniem. Jaskrawe światło dnia zaatakowało jego przekrwione patrzałki, nie dając tym samym skupić się na niczym innym ani nwet dojrzeć czegokolwiek innego.

- Sasuke, słyszysz mnie? - Jakby z oddali rozległ się męski, jednak typowo starczy głos. Przekręcił głowę w stronę, z której najprawdopodobniej pochodził, a jego oczom ukazał się facet w białym kitlu i o srebrnych kępkach włosów na głowie. W dłoni trzymał jakąś teczkę, która najprawdopodobniej była podkładką pod jakieś dokumenty, na których natarczywie coś pisał, co chwila nań spoglądając.

- Słyszę. - Powiedział ochrypniętym głosem, jednak mimo to i tak można było w nim wyczuć nutę standardowego cynizmu. - Gdzie jestem?

- W szpitalu. Leżysz na łóżku. Masz dwie rany postrzałowe, leżysz tu dwa dni, przeszedłeś dwie operacje... - Zaczął lekarz, wyprzedzając lawinę pytań, która zaraz miała nastąpić, nadal patrząc się na papiery. - No i jest osiemnaście po trzeciej, czwartek. - Dokończył, rzucając okiem na wiszący naprzeciw zegarek, po czym łaskawie skierował wzrok na pacjenta. - Coś jeszcze chcesz wiedzieć?

- Gdzie Itachi? - Zapytał, starając się poukładać w głowie wszystkie zdarzenia sprzed dwóch dni. Oczywiście, że wszystko pamiętał. Co do joty, każdy, najmniejszy szczegół, każdy strzał, wszystkie jego słowa i brednie.

Facet pokręcił głową, postawił kropkę i schowawszy długopis do kieszeni na piersi, wskazał podbródkiem na coś po drugiej stronie łóżka.

- Zostawiam Was samych. - Powiedział, kierując się w stronę zapewne wyjścia z sali. - Wszystko z nim w porządku. - Rzucił jeszcze, zanim zamknął za sobą białe drzwi.

Krótkowłosy nie wiedział dokładnie, co ma robić. Wyskoczyć z mordą nie mógł, bo bolało go gardło. Rzucić się na niego... Raczej nie dałby rady, ze względu na fakt, że ledwo poruszał samą głową, więc w sumie jedyne co mu zostało, to rozmowa.

Spojrzał w jego stronę, co okazało się być jednak niezbyt mądrym pomysłem. Twarz- twarz wykrzywiona teraz strachem i żalem- była tak piękna, że cała złość, którą w tej chwili do niego czuł, nagle wyparowała. Spoglądając w ciemnobrązowe oczy, które wpatrywały się w niego z wręcz matczyną troską, nie potrafił zwalić na niego całej winy za to wszystko, co się wydarzyło. A szczerze powiedziawszy, właśnie na to miał teraz ochotę, jak zawsze z resztą. To on był tym, który zawsze miał czyste konto, to on był tym, który zręcznie wychodził z każdej opresji, nie brudząc sobie przy tym rąk, to on był tą najbardziej wygadaną stroną, która zawsze na wszystko miała odpowiedź, a na każdą próbę ataku wynajdywał tysiące sensownych argumentów. Jednak nie tym razem.

Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów doskonale zdawał sobie sprawę ze swojej winy. Gdyby mógł w tej chwili cokolwiek powiedzieć, może i nawet przyznał by się do swojego błędu, może i by przyjął bez słowa wykład o tym, jaki to jest nieodpowiedzialny głupi i zadufany w sobie... Może. Kto to wie?

- Tak cholernie się bałem. - Usłyszał po dobrej chwili i ponownie uniósł na niego wzrok, ponieważ przyłapał się na obserwowaniu wskazówek zegara. - Nawet nie wiesz, jak cholernie... Ty idioto.

Na ustach Sasuke wykwitł ledwie dostrzegalny uśmiech, kiedy słuchał jego słów. Rzadko kiedy ktoś się o niego martwił, a jeżeli już ktoś- zazwyczaj była to mama, która doglądała do niego podczas każdego, nawet najmniejszego przeziębienia i wynosiła porozrzucane po podłodze wysmarkane chusteczki. Już nie pamiętał, jak to jest mieć starszego brata, który zawsze jest krok za i przed tobą, który Cię chroni, pilnuje i zawsze złapie, zanim upadniesz i zadrapiesz kolano.

Siedząc razem z Orochimaru, nie myślał o tym, że Itachi może się o niego martwić... Ba. Na początku wręcz wmawiał sobie, że mają z niego niezłą polewkę. Teraz, szczerze powiedziawszy, był zły, że myślał o nim w tak perfidny sposób.

- Przepraszam. - Powiedział, zatapiając się w jego czułym spojrzeniu. Cieszył się, że Itachi nie siedział w jego głowie, bo zapewne sprawiłby mu swoimi wcześniejszymi przypuszczeniami wiele bólu, chociaż znając życie, wiele z tych pierdół można było wyczytać z jego oczu. Wstydził się.

- Nie ma za co, Sasuke. To nie Twoja wina. Nie powinienem Cię tam puszczać. Nikt z nas nie sądził, że ten skurwiel ma jednak czasem przebłyski inteligencji. - Westchnął, kładąc dłoń na jego głowie i bawiąc się jego przetłuszczonymi włosami.

- Co dokładnie tam się stało? - Zapytał po chwili, przypominając sobie ostatni wystrzał, po którym zemdlał. Żałował, że poddał się tak łatwo.W sumie, nie było to zależne od niego- organizm zareagował sam- jednak gdyby miał chociaż trochę przytomności, nie musiałby się o wszystko wypytywać i zapewne oszczędziłby im kilku problemów.

- Wyrzucił Cię przez okno. - Powiedział starszy z braci, po chwili milczenia. - Na szczęście dla Ciebie, było to pół piętro. Złamałeś sobie rękę, tę, w którą Cię postrzelił. Chciałem przybiec, ale podejrzewali pułapkę, zamknęli mnie w jakimś pokoju... Potem sam nie wiem, co się stało. - Westchnął po chwili, opierając się o krzesło i kierując wzrok na ścianę przed sobą. - Podobno Nagato przyjechał osobiście i doszło do rozmowy z Gadem. Tylko tyle udało mi się usłyszeć. Nikt nie chce o tym mówić. Potem przywieźli Ciebie, zaczęli szyć, ciąć... I wczoraj w nocy zostawili Cię tutaj.

- I od tej pory tu siedzisz? - Zapytał krótkowłosy, z uwagą słuchając każdego wypowiadanego przez niego słowa.

- Tak. Ale spokojnie, spałem. - Odpowiedział, wskazując skinieniem głowy na łóżko stojące w rogu sali. - Przywieźli je tu dla mnie. Śniadanie też jadłem. - Dodał po chwili namysłu, a Sasuke miał dziwne wrażenie, że wcale nie jest z tego powodu jakoś zjawiskowo bardzo zachwycony. Pokiwał tylko głową, nie wiedząc, co ma powiedzieć.

Zapadła głucha cisza, podczas której nie słychać było żadnego dźwięku, oprócz ciężkiego oddechu młodego Uchihy.

- Jak się czujesz? - Zapytał Itachi, aby ją przerwać, ściągając dłoń z jego włosów, co spowodowało nikły grymas na twarzy brata. Bądź co bądź, było to bardzo przyjemne, więc chyba oczywiste, że nie chciał, aby to się skończyło. Mimo wszystko jednak, nie był już dzieciakiem i nie powinien się zachowywać jak podlotek.

- Jakby przeżuł mnie ogromny pies i wypluł. Oprócz tego jest w miarę okej. - Powiedział, siląc się na jakiś żart, jednak jak zawsze nie za bardzo mu to wyszło. Nigdy nie miał poczucia humoru- sarkazm, cynizm, ironia i groteska były jego chlebem powszednim, jednak jeżeli chodzi o nawet szczątkowe poczucie humoru- z tym było kiepsko.

- Widzę. - Zaśmiał się Itachi, kładąc dłoń na jego czole, jakby sprawdzał, czy nie ma gorączki. - Jesteś głodny? - Zapytał, wstając z krzesła i trącając kroplówkę dłonią, aby sprawdzić, czy jeszcze coś z niej leci.

- Nie, dzięki, ale... Co ze sprawą? - Zapytał, wbiwszy w niego spojrzenie. Teraz i w jego oczach można było dostrzec przebłysk troski. Zdecydował się to zrobić, doskonale zdając sobie sprawę z tego, jak ważne jest te zadanie. Mimo wszystko, nie udało mu się w stu, a nawet pięćdziesięciu procentach osiągnąć celu- nie dowiedział się praktycznie nic, oprócz podstawowych informacji, które wraz z czasem sami mogli by wydedukować. Zaoszczędził im trochę latania, nic więcej. A przecież nie o to chodziło.

- Znaczy... Nie mają go. - Powiedział Itachi, zastanawiając się dokładnie nad każdym słowem, które wypowiadał. - Ale to nic. Jest jeszcze dużo czasu. Niemożliwym było, aby to się udało za pierwszym razem. To była... Próba kontrolna. Miałeś wybadać teren. - Mówił szybko, jakby gdzieś się spieszył. Sasuke wnet pojął, że coś jest nie tak. Coś musiało być nie tak. Jeżeli wszystko byłoby okej, Itachi nie próbowałby tak usilnie starać się go nie zmartwić.

- Coś jest nie tak, prawda? Powiedz prawdę. Nie kłam. - Poprosił, wpatrując się w jego plecy. - I odwróć się do mnie, jak ze mną rozmawiasz.

Długowłosy posłusznie odwrócił się w jego stronę, a ciemne oczy przybrały jeszcze bardziej zmartwiony wygląd, niż na początku. Sasuke wziął wdech, przeczuwając najgorsze.

- Są przerzuty... Zawieźli ją do kliniki. - Powiedział ostrożnie, spowrotem siadając na krześle.

Reakcja Sasuke była istnie komiczna, w tej sytuacji, jednak odetchnął z ulgą, jakby usłyszał radosną nowinę. Rozluźnił się nico i spojrzał w sufit. To nie możliwe, jak szybko w ciągu tak krótkiego czasu zdołał przyzwyczaić się do nowego życia i otaczających go ludzi.

- Mam nadzieję, że nie będzie to nic bardziej poważnego, niż dotychczas. - Powiedział w końcu, kiedy zdołał pozbierać słowa. Dziwne, prawda? Aby taki skurwiel jak on znał takie uczucia jak żal czy współczucie. Niespodzianka, a jednak. - Pozdrów ją ode mnie.

- Na pewno się ucieszy. - Itachi pokiwał głową, co było równoznaczne z przyjęciem jego prośby.


***


Minęły dwa długie tygodnie leczenia, rehabilitacji i leżenia w szpitalu.

Matka odwiedzała go prawie codziennie, przynosząc domowe zupki, świeże owoce i inne rzeczy, które przynosi się ludziom zalegającym w szpitalu.

Skorzystawszy z faktu iż mieszka w stolicy, nietrudno było nawymyślać rodzicom, że przez niefortunny zbieg okoliczności został wkręcony w uliczną strzelaninę konkurencyjnych yakuz. W sumie, nie było to przecież jako-takie kłamstwo.

Jednak nie tylko rodzice go odwiedzali. Codziennie wieczorem odwiedzał go najbardziej wyczekiwany przezeń gość- Itachi.

Z ich rozmów krótkowłosy wywnioskował, że Nagato niechętnie, bo niechętnie, jednak zgodził się na to, aby jego pobyt w Tokio przedłużył się o jakiś, bliżej nieokreślony czas.

Dzisiaj nie działo się nic wielkiego. Ostatni dzień pobytu w szpitalu, na który Sasuke czekał z takim wytęsknieniem, cholernie się dłużył. Była już dwudziesta, do wyjścia zostało mu około czternastu godzin.

Itachi siedział obok łóżka, czytając jakieś czasopismo o samochodach, które kilka dni temu przyniosła mu mama. Jakby, kurna, interesowały go najnowsze modele BMW, Audi czy Volkswagena, czy odpowiedź na pytanie "Jak ztuningować furę?", której i tak z resztą nie miał.

- Sasuke, kim był Kimimaro? - Zapytał nagle Itachi, sprawiając, że ręka, w której młodszy Uchiha trzymał jabłko, zatrzymała się z połowie drogi do otwartych ust. Spojrzał na brata, a jego spojrzenie ze zszokowanego zmieniło się w mgnieniu oka w obojętną maskę.

- Skąd wiesz? - Zapytał, odgryzając kawałek owocu. Starał się nie pokazywać swojego zdenerwowania- ten temat był dla niego delikatny. Nawet jeżeli jest się takim wprawnym aktorem, kłamcą i uwielbiającym wykorzystywać innych draniem, istnieją sprawy, rzeczy czy osoby, przy których nawet tacy ludzie stają się przygaszeni. Nie chciał dać tego po sobie poznać, nie chciał pokazywać mu swojego słabego punktu ani znów wracać do tej chorej przeszłości.

- Kiedyś mnie tak nazwałaś przez sen. - Powiedział Itachi i mimo, iż doskonale zdawał sobie sprawę, że wszedł na grząski grunt, nie miał najmniejszych chęci powiedzenia najwygodniejszych w tym momencie dla brata słów: "Jak nie chcesz, to nie mów. Rozumiem.". Zżerała go ciekawość, żądza dowiedzenia się prawdy, a nawet lekka... Zazdrość. Dla kogo Sasuke był tak potulny? Czyje imię wymawiał z taką delikatnością? Jakie miejsce zajmował ten ktoś w jego sercu?

- Mój pierwszy chłopak. - Odpowiedział po dłuższej chwili Sasuke, w dalszym ciągu jedząc dla niepoznaki jabłko, chociaż jego żołądek z nerwów zaczynał się buntować.

- Rozumiem. - Itachi w zadumie pokiwał głową. Doskonale znał ten ton. Ton osoby, która mimo rozłąki nadal kocha i nie może zapomnieć... To było mu aż zbyt dobrze znane. - Zostawił Cię? - Zapytał, udając, że nie widzi w jaki stan jego pytania wciągają brata. Nic nie mógł na poradzić. Chciał wiedzieć.

- Można tak powiedzieć.

Głos Sasuke nie wyrażał żadnych emocji, co jeszcze bardziej uświadamiało długowłosego w fakcie, że go pogrąża. Bez namysłu ciągnął wszystko dalej.

- Skoro zostawił tak wspaniałą osobę był debi...

- ZAMKNIJ SIĘ W KOŃCU!

Itachi zamrugał w szoku oczami, kiedy usłyszał jego krzyk. Poczuł jak coś twardego uderza go w głowę. Po podłodze potoczyło się nadgryzione jabłko. Sasuke siedział na łóżku, zwrócony w jego stronę, a jego naga, jedynie zabandażowana klatka piersiowa unosiła się i opadała nerwowo, jakby właśnie przebiegł maraton.

- Sasuke uspokój się... - Powiedział, kładą dłoń na jego ramieniu, jednak zaraz została strącona uderzeniem.

- Nie wiesz co się stało, więc nie wygłaszaj swoich opinii. Kimimaro nie był debilem. Kochał mnie dużo bardziej niż ktokolwiek inny i kiedykolwiek. Więc łaskawie przymknij jadaczkę. I wynoś się stąd najlepiej. - Powiedział, kładąc się spwrotem na łóżku. Dopiero teraz, kiedy starał się opanować, usłyszał głośne pipczenie maszyny, do której był podłączony.

- Skoro kochał Cię tak mocno, to dlaczego Cię zostawił samego? - Zapytał Itachi bezczelnie, wbijając mu tym samym nóż w brzuch. Wiedział, że postąpił chamsko, dobijając go w takiej sytuacji, jednak... Nie. Nikt nigdy nie kochał Sasuke mocniej od niego. Nie mógł słuchać tych bzdur... Jakim prawem ten dzieciak myśli o kimś w taki sposób? Jest jeszcze szczeniakiem, może i dorosłym, jednak...

- Bo miał białaczkę, kretynie. - Rzucił Sasuke, ponownie starając się przyjąć na twarz maskę opanowania, jednak tym razem mu nie wyszło. Tym razem zabolało za mocno. Wspomnienie tego wszystkiego... Wtedy też był w szpitalu. Nawet tym samym. Z tym wyjątkiem, że wtedy to nie on leżał na łóżku.

Itachiego poraził prąd. Białaczka.

Te jedno słowo napawało go strachem, tak samo jak większość ludzi. Jedno słowo, które brzmi gorzej niż wyrok prawomocnego sądu, gorzej, niż gdyby usłyszeć wyrok, będąc świadomym swojego wykroczenia. Tutaj dostajesz karę śmierci za to, że żyjesz.

- Przepraszam. - Powiedział po chwili, spuszczając wzrok. Czuł się cholernie głupio... Jak chyba każdy w takiej sytuacji. - Nie wiedziałem, że...

- I nie musiałeś wiedzieć. Teraz już wiesz i co? Lepiej Ci? Mam nadzieję. - Rzucił Sasuke, nawet nie starając się zrozumieć sytuacji, w jakiej teraz znajduje się jego brat. W jego głosie nie słychać było ani odrobiny zrozumienia. Nie miał zamiaru łżeć jak pies mówiąc ''Nic się nie stało, spoko.".
Stało się.
Stało się i to zbyt wiele.

4 komentarze:

  1. Oh, świetny rozdzial. *-*
    Czekam na więcej i to jak najszybciej. <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Jess... to było boskie. Rozdział zarąbisty ,ale szczerze moja wytrzymałość nerwowa po woli polegała . xD Nie mogłam się doczekać kiedy dodasz kolejny rozdział . Poprzedni też jest boski ; ]] Mi tam się podobał . Itachi... druchu mój ukochany wcale Ci się nie dziwię. Też była bym zazdrosna jak cholera.

    OdpowiedzUsuń
  3. A no nie było Cię nie było. Już nie mogłam się doczekać. Weny i jak najszybciej kolejny rozdział proszz ~.

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny rozdział . Błagam dodawaj częściej posty na tym blogu,bo zaczynam się kompletnie załamywać 3:: włosy sobie z głowy niemal że wyrywam kiedy patrzę na czas co jaki dodajesz posty. I do tego są tak świetne , że nie sposób przestać czytać . Normalnie masakra. I przez to wszystko dodatkowo dochodzi pytanie : Kiedy coś się wydarzy między Uchihami ? T^T Wenę przesyłam paczkowaną.
    / Sato.

    OdpowiedzUsuń