Proszę, oto moje marne, długo wyczekiwane wypociny! Rozdział może się wydawać krótki, ponieważ prawie nie ma w nim dialogów, postawiłam na opis i przeżycia bohatera. Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu, a teraz zapraszam do lektury.
Niewysoki brunet stał wmurowany w podłoże, jakieś dwadzieścia metrów przed przyczyną swojego aktualnego stanu fizycznego. Powoli dochodziło do niego, skąd wzięła się nazwa ów hotelu, który miał okazję oglądać.
Budynek, a raczej gmach, stojący przed lekko zszokowanym, dwudziestoletnim obliczem, był cały pokryty bielą. Jedynie dumny, złoto-srebrny, wyrzeźbiony jakąś finezyjną czcionką napis "Haku", lekko odbiegał od wszędobylskiej, białej niczym zęby kolesiny z reklamy Colgate, normy.
Alejka rozpościerająca się przed nim była wysypana białym żwirem, wydającym się grząskim niczym smoła, jednak po wejściu na niego, okazało się, iż wcale nie chrzęści on pod stopami, jak przypuszczał, a też chodzi się po nim płynnie, a nie jak po górach i dolinach zasypanych śniegiem, jak to u swojej kochanej babki, na wsi miewał okazję chodzić za szczeniaka.
Po obu stronach alejki rosły rozłożyste krzewy z- a jakże- białymi różami.
Szedł dalej, aż stanął przed schodami, oczywiście białymi, jednak miał lekki dylemat, czy na nie wejść i zabrudzić idealnie wypucowaną, prawie że lustrzaną powierzchnię swoimi glanami. Po krótkiej chwili zastanowienia postanowił jednak zrobić krok na przód, obiecując sobie solennie, iż kiedyś odpłaci się za to perfekcyjnej sprzątaczce, która doprowadziła do tegoż cudu.
Framuga drzwi i ramy okien, były jednak pokryte ciemną mazią, którą ludzie w żartach nazwali czernią. Śmieszne.
Całość, na prawdę, mimo, iż przysłowiowo, zapierała dech w piersiach, nie dając dojść do słowa ustom, a co dopiero ubolewającym przy tym płucom. Pochodził z niebiednej rodziny, wręcz przeciwnie, ale nigdy nie nocował w hotelu. Po prostu nigdy nie było takiej okazji.
Pierwsze drobne krople jesiennego dżdżu, jakie poczuł na policzkach, zachęciły go do wejścia do środka, co wiązało się z przejściem bramki, znaczy dwóch goryli ustawionych po lewej i prawej stronie przyciemnianych, rozsuwanych drzwi.
W środku natrafił na portiernię, stonowaną w kremowo-białych odcieniach, co dosyć ładnie komponowało się z antycznym, długim na kilka metrów biurem, wieńczącym swój kres na jednym i drugim końcu ściany. Za drewnianym meblem stał ubrany w czarny garnitur, średniego wieku mężczyzna ze sztucznym, wnerwiającym uśmiechem, a za nim znajdowała się sporych rozmiarów szatnia. Przeszedł obok, a drugi facet otworzył mu drewniane drzwi za którymi było... NIEBO.
Sasuke musiał zmrużyć oczy, aby wejść, a co dopiero zobaczyć recepcję.
Powierzchnia idealnie białych ścian w około czterdziestu procentach złożona była z luster, poukładanych w przeróżne nie-geometryczne kształty i odbijające białe, a jakże, światło z pierdyliardów halogenów wiszących na ścianach i suficie. Podłoga wcale nie była inna- prawie że lustrzana powierzchnia odbijała światło z sufitu, które jak zauważył Sasuke, na podłodze kreśliło migoczące kontury wyolbrzymionych płatków śniegu.
Gdy wypalający oczodoły efekt zaczął znikać ( czyt. Kiedy jego oczy przywykły do nadmiernej ilości światła. ), spojrzał na recepcję, w kształcie koła, znajdujące się mniej więcej na środku pomieszczenia, przedzielonego archaicznymi, jońskimi kolumnami na dwie części.
W pierwszej, której się znajdował, znajdowały się białe kanapy i liściaste rośliny, najwidoczniej spryskane czymś w rodzaju srebrnego sztucznego śniegu. Za kolumnami, w drugiej części, znajdowało się wejście do kilku korytarzy i dwie windy.
Podszedł do okrągłego biura i nawet nie mrugnął okiem, gdy recepcjonistka okazała się być uśmiechniętą od ucha do ucha... lolitką. Po chwili zdał sobie również sprawę, że cała główna część recepcji jest utrzymana w cieniu, przez co tworzyła malutki zakątek ciemności na środku śnieżnego oceanu.
- Dzień dobry... - Zaczął niepewnie, gdyż recepcjonistka patrzyła na niego niczym na okaz w muzeum. Może nie wyglądał niczym przeciętny Kowalski, ale wystarczyłoby, aby spojrzała w lustro, aniżeli gapiła się, za przeproszeniem na jego skromną w swoim mniemaniu osobę.
- Witam w hotelu Haku, w czym mogę służyć? - Zapytała dziewczyna, a jej piskliwy głos przypominał sobą szuranie paznokcia o tablicę.
"Nie odzywaj się, to zrobisz chyba największą przysługę." - Pomyślał, dzięki szczątkom kultury nie wypowiadając tego na głos.
- Gdzie jest pokój numer 213? - Zapytał, w duchu prosząc, by wszelkie instrukcje jakże gadatliwa i miła osóbka stojąca przed nim zapisała na kartce. Niestety, jak to w życiu bywa, jego prośby zostały jedynie niewcielonymi w teraźniejszość prośbami.
- Na ósmym piętrze znajdzie Pan schody i potem... - Zaczęła recepcjonistka, jednakże Sasuke postanowił iść na żywioł, gdy zorientował się, że czuje się jak na wykładzie z matematyki, na które zazwyczaj nie chodził.
Pokiwał głową, usiłując wmówić sam sobie, iż zrozumiał, jednak jedyne co do niego dotarło to to, że trzeba iść na ósme piętro, potem na jakieś schody i... Po chwili postanowił jednak, że najpierw wcieli owe wskazówki w życie i dopiero wtedy pomyśli, co potem. Tak. To dobry plan.
Wpełzł do windy i nacisnął dumny przycisk 8. Nie lubił wind. Nie, że sie bał... Nie lubił. Takie dziwne uczucie w żołądku.
Wysiadł na ósmym piętrze i pierwsze co zobaczył, to schody. Dużo schodów. Jedne schodziły w dół, trzy inne szły w górę. Zamrugał oczami i z uciechą w sercu zauważył, iz na ścianach przy schodach znajdują się plakietki z pokojami, do których prowadzą.
Odszukał numer, który go interesował i wszedł na schody prowadzące w lewo. To nie je hotel. To je monstrum.
Po kilku minutach, powolnego błądzenia po korytarzu znalazł drzwi obarczone dostojnym numerem 213.
Stojąc przed nimi, wyciągnął rękę, aby zapukać, jednak zatrzymał ją w połowie drogi. Cała dotychczasowa beztroska i radość, jaką czuł, tam, w środku, nagle go opuściła.
Czy tam na prawdę jest Itachi?
Ten Itachi, jego brat?
Wyciągnął rękę, aby zapukać, jednak po chwili zrezygnował i wsadził ją z powrotem do kieszeni czarno-szarej bluzy, odwracając się plecami do drzwi. Nie. Nie zrobi tego. Nie da rady.
Czemu się nie odezwał przez te dwa tygodnie? Żadnego SMS-a, e-mail'a, listu, żadnej rozmowy... I że niby mu zależy? Nie ma żadnych, ale to żadnych powodów, aby mu ufać. Przecież mógł choć raz przyjechać, zadzwonić w ciągu tych dwunastu lat... Albo chociaż nie zrywać kontaktu przez te ostatnie dwa tygodnie, odkąd go znalazł.
Po dwunastu latach ciszy jeden list, jedna rozmowa i co? Skoro domyślił się, że rodzicie przechwytują całą pocztę, mógł to wszystko zorganizować wcześniej, przecież ma już te cholerne dwadzieścia pięć lat!
Zacisnął dłonie trzymane w kieszeniach.
Już sam się gubił. Czekał na tą chwilę dwa tygodnie, pewny, że jego marzenie w końcu się spełni. Wcześniej czekał dwanaście lat z myślą, że jego marzenie w końcu zacznie się spełniać. A teraz? Teraz najlepszy prezent urodzinowy, jaki mógłby dostać, zmienił się w coś, czego sam nie potrafił nazwać.
Itachi obiecał, że wszystko mu wytłumaczy, kiedy się spotkają, jednak... Ten okres okazał się zbyt długi. Niepewność zaczęła powoli, nieubłaganie wygrywać z ciekawością, kiedy do jego umysłu wdarło się podświadome pytanie.
- Nienawidzisz go?
- Kocham. - Odpowiedział, bez chwili zawahania, samemu się dziwiąc, skąd wzięły się te słowa. Nie myślał o tym. Powiedział to tak, jakby było to na porządku dziennym, a przecież te słowa ostatni raz padły z jego ust dwanaście lat temu.
Zaraz...
Skąd głos Itachi'ego wdarł się do jego głowy? Czy już zawsze będzie prześladować go w tak bezczelny sposób, nie pozostawiając mu ani krztyny prywatności?
Co?
Zamrugał oczami, jakby chciał się pozbyć czegoś, co własnie trafiło tam, gdzie nie powinno trafić, mówiąc prościej, do oka. Rozszerzył szeroko onyksowe patrzałki, gdy dotarło do niego, że głos wcale nie był podświadomy. Uniósł wzrok i cofnął się raptownie w tył, wbijając się całym ciałem w drzwi hotelowego pokoju.
Przed nim stał...
- Itachi? - Zapytał, patrząc się w ubraną na ciemno postać przed sobą. Wypowiedział to, co pierwsze wpadło mu na myśl w zaistniałej sytuacji.
- Hej, Otouto. - Usłyszał w odpowiedzi.
Rozwalił mnie ten fragment.: "To nie je hotel. To je monstrum." XD
OdpowiedzUsuńOgólnie rozdział świetny, cieszę się że wróciłaś. <3
Czekam na więcej. ^^
Rozwaliło mnie to : Nienawidzisz go ? Kocham. Co okazało się nie być tylko wyobraźnią naszego kochanego Saska. Bosze, aż dostałam banana na twarzy. Ten rozdział zdecydowanie mi się podobał, ale pod koniec nie otrzymałam emocji Itacza tylko słowa. Mógł się chociaż uśmiechnąć po usłyszeniu odpowiedzi na pytanie, no ! < tupa nogą > ale mniejsza o to i tak się pewnie kiedyś doczekam, że mi napiszesz tak uczucia Itachiego, że mnie w podłogę wmuruje jak przy czytaniu ostatnio 18 rozdziału.
OdpowiedzUsuń